DŁUGIE ŻYCIE DLA NOWEGO CIAŁA. Szkic o Davidzie Cronenbergu (cz. 2)
GROZY CIELESNOŚCI CIĄG DALSZY
W roku 1983 premierę miał jeszcze jeden film Cronenberga – Martwa strefa. Zgoła odmienny niż poprzedni – tym razem jest to adaptacja (pierwszy raz u tego twórcy) powieści Stephena Kinga. Główny bohater, Johnny (świetny Christopher Walken), jest nauczycielem. Ma narzeczoną, przyjemne perspektywy. Wypadek samochodowy zmienia wszystko w jego życiu. Budząc się z kilkuletniej śpiączki, odkrywa, że gdy spał, świat wokół gnał do przodu. Ukochana Johnny’ego związała się z innym mężczyzną, a on sam nie ma pracy. Jego samego wypadek naznaczył niezwykłą zdolnością – posiadł bowiem dar jasnowidzenia. Początkowo zdezorientowany swoimi możliwościami i niepełnosprawnością (skutek leżenia w łóżku pięć lat), nie widzi dla siebie miejsca w zastanej rzeczywistości. Na dodatek z czasem pogłoski o jego zdolnościach powodują u okolicznych mieszkańców mieszane uczucia. Gdy jednak przychodzi do niego szeryf (Tom Skerrit) z prośbą o pomoc w śledztwie, bohater zaczyna się uaktywniać.
Fabularny schemat jest w Martwej strefie dość przewidywalny (jak na obecne czasy), jednak oglądanie na ekranie Walkena w filmie Cronenberga to sama przyjemność. Bardzo ciekawie dobrana obsada drugiego planu także jest godna uwagi (Martin Sheen i Nicholas Campbell). Sam obraz nie okazał się arcydziełem, technicznie jak na takiego reżysera jest oszczędny w środki wyrazu dla niego typowe – przy czym Martwa strefa dobrze sprawdzi się w ramach seansu retro, a także zainteresuje miłośników prozy Kinga. Poza tym nieuczesany, odziany w czarny płaszcz i poruszający się o lasce jasnowidz to rola idealna dla Christophera Walkena.
Po Martwej strefie nastąpiła trzyletnia przerwa, po której David Cronenberg podbił kina serią wyjątkowo udanych produkcji, które wywindowały go na bardzo wysoką pozycję w filmowym świecie. Ta dobra passa rozpoczyna się remakiem horroru Mucha. W wersji, którą Kanadyjczyk nakręcił w 1986 roku, fabuła jest zmodyfikowana nieznacznie, jednak plastycznie Cronenberg swoją wizję wzbogacił o złożone, niezwykle sugestywne efekty specjalne, skupiając się szczególnie na transformacji głównego bohatera w tytułowego owada. Seth Brundle (Jeff Goldblum) pracuje nad urządzeniem do teleportacji. Niewątpliwie światły i otwarty umysł naukowca ograniczany jest przez koszta, więc swój sprzęt trzyma w niezbyt laboratoryjnych warunkach. Niemniej, odnosi sukces. Po kilku niefortunnych wypadkach przy próbach na zwierzętach sam podejmuje się wejść do urządzenia. Efekt tylko pozornie jest udany – do telepodu z Sethem dostała się bowiem niewielki owad. Cronenberg postanowił użyć motywu deformacji i zanieczyszczenia organizmu przedstawiając z chirurgiczną precyzją mnogość zmian ciała bohatera, dał upust swej przebogatej wyobraźni. Seth z niepokojem obserwuje zachodzące w nim zmiany (choć nie wszystkie są pozbawione korzyści). Staje się silniejszy, zwinniejszy, potrafi poruszać się po ścianach i suficie.
Jest w Musze taka scena, kiedy Seth schodzi z sufitu na ścianę i ze ściany na podłogę. Nakręcono ją na jednym ujęciu, budując obrotowe pomieszczenie (blisko dwadzieścia pięć lat przed Nolanem i obrotowym korytarzem w Incepcji). Metamorfoza bardzo oszpeca naukowca, fizycznie deformując jego ludzki wygląd. W tym makabrycznym spektaklu bierze udział jego dziewczyna, Veronica (Geena Davis). Z niedowierzaniem przygląda się postępującej mutacji (na której potrzeby stworzono siedem wersji postaci “Brundlemuchy”).
Cronenberg rozsmakowuje się w turpistycznych ujęciach wypadających zębów i paznokci Setha, jego wykwitom na ciele, zmianie sposobu jedzenia (muchy wymiotują na posiłek przed spożyciem). Zmusza w ten sposób widza do koncentracji na czymś, od czego na co dzień odwraca się wzrok. Im bliżej zakończenia, tym bardziej Brundle zatraca swoje człowieczeństwo. Nie jest to jednak horror o potworze, który ma nas wystraszyć przed snem. W rzeczywistości pod obleśnym, zaropiałym mutantem kryje się człowiek głęboko chory, a zmiany w jego umyśle mają tu znaczenie nie mniejsze niż fizyczna deformacja. Początkowo Seth jest zaniepokojony, gdy jednak odkrywa swoje nowe możliwości, popada w zachwyt, jest zafascynowany przemianą. Im bardziej jednak ona postępuje, tym mniej racjonalnie rozumuje bohater. W pewnym momencie wypowiada on zdanie:
Jestem insektem, który śnił, że jest człowiekiem i kochał ten stan. Lecz teraz sen się skończył, a insekt się obudził.
Takie refleksje oraz niesamowicie smutne, depresyjne wręcz zakończenie filmu czyni go w gruncie rzeczy głębokim dramatem psychologicznym ubranym jedynie w makabryczny kostium. Rzeczony kostium doceniono Oscarem za najlepszą charakteryzację.