search
REKLAMA
Artykuł

Christian Bale – Antygwiazda

Rafał Oświeciński

23 stycznia 2013

REKLAMA

PRZEPROWADZKA DO KALIFORNI

 

NEWSIES (1992) to pierwszy film Bale’a, który został w całości nakręcony w USA („Imperium słońca” kręcono w Szanghaju i w Hiszpanii). Christian wziął udział – z sukcesem – w przesłuchaniu jeszcze w Anglii. Disney zaprosił go jednak do Los Angeles i Christian nie zastanawiał się długo – postanowił uciec od kłopotów rodzinnych (rozwód rodziców) i wraz z ojcem osiadł w słonecznej Kalifornii czekając na dalszy rozwój swej kariery aktorskiej. W Anglii zostawił swą dotychczasową dziewczynę – ona wybrała brytyjski uniwersytet, on zdecydował się na amerykański collage w LA (którego nota bene nigdy nie zaczął).

„Newsies” to musical opowiadający historię młodych dostarczycieli gazet (w jednej z głównych ról Bale) w XIX-wiecznym Nowym Jorku. Christian musiał zapisać się na 10-tygodniowy kurs tańca, śpiewu i naukę akcentu. Projekt Disneya okazał się jedną z największych w historii tej wytwórni klap finansowych. Jednak o Christianie nie zapomniano, bo lśnił równie mocno, co Robert Duvall i Ann-Margret. Dlatego Disney zaprosił go do kolejnej produkcji, znowu musicalu.

SWING KIDS (1993) był bardzo dobrze ocenionym przez krytykę filmem opowiadających historię młodych Niemców w 1939, którzy są zafascynowani amerykańskim jazzem Benny’ego Goodmana i Count Basie. Potajemnie słuchają muzyki, w skryciu tańczą zapominając niestety o zakazach i nakazach Trzeciej Rzeszy. 19-letni Bale zagrał młodego nazistę namawiającego swych przyjaciół do wstąpienia do Hitlerjugend. Dwóch wybitnych aktorów obok niego – Kenneth Branagh i Barbara Hershey. Bardzo chwalono Christiana, doceniono odwagę twórców, lecz sam film przepadł w kinach.

Dwie porażki komercyjne to jeszcze nic wobec kolejnych dwóch projektów, w których wziął udział Christian Bale.

Pierwszym był klasyczny film akcji z Garym Oldmanem w roli głównej i Christianem w drugoplanowej (jako przestępca i narkoman obierający dobrą drogę), GODMONEY. Film jednak nie powstał, bo producenci zbankrutowali, więc produkcja musiała zostać wstrzymana (jak się okazało, na wieki).

Drugim projektem był PRINCE OF JUTLAND (Książę Jutlandii, 1994)  z imponującą obsadą: Gabriel Byrne, Tom Wilkinson, Helen Mirren, Brian Cox i młodziutką Kate Beckinsale. Była to odważna wariacja z Hamletem (tutaj Amledem) na pierwszym planie – w tej roli 20-letni Christian Bale. Film nie znalazł nigdy dystrybutora. Ci, co widzieli, oceniali film bardzo słabo, jako kiepską średniowieczną wersję „Życzenia śmierci” z tandetnymi scenami batalistycznymi. Chwalono jednak samego Bale’a, który nie bał się szczekać, jęczeć, krzyczeć i wydawać innych odgłosów nie ośmieszając się przy tym.

Po kilku latach komercyjnej posuchy w życiu Christiana pojawiła się szansa na mniej znaczącą rolę ale za to w bardziej znaczącym filmie. W 1994 roku pojawił się na planie LITTLE WOMEN (Małe kobietki, 1994), kolejnej filmowej wersji powieści Louise May Alcott. Podobno występ Bale’a w filmie wymusiła na producentach Winona Ryder, wówczas bardzo popularna młoda gwiazda mająca na koncie kilka sporych hitów („Beetlejuice”, „Edward Nożycoręki”, „Mermaids”, „Wiek niewinności”). Oboje byli w podobnym wieku (Winona jest o 3 lata starsza), oboje zaczynali dość wcześnie karierę aktorską i oboje próbowali dość starannie kierować swą karierą – jak wiadomo z różnym skutkiem (ktoś wie, co się dzisiaj dzieje z Winoną?). Bale objął rolę Lauriego rozkochującego w sobie młode niewiasty podczas Wojny Secesyjnej. Dramat, romans, komedia – „Małe kobietki” bardzo dobrze się sprzedały, zyskały aplauz i u publiczności, i krytyki. Największym wygranym był Christian. Nastolatkom piękniejszej płci miękły nogi na widok szarmanckiego, eleganckiego, odważnego i cholernie przystojnego faceta, który – co więcej – okazywał się być tym „gościem z Imperium słońca”.

BALEHEADS

 

W tym miejscu następuje ważny marketingowy zwrot w karierze Christiana Bale’a. W raczkującej dopiero sieci pojawiają się strony internetowe poświęcone aktorowi. Dokładniej – setki stron zapełnionych głównie zdjęciami, chat-roomami, mniej informacjami (choć również). Bale – wbrew temu, co tak naprawdę osiągnął – staje się gwiazdą Internetu. Oddani fani, nazywający siebie „Baleheads”, organizują konwencje bale’owskie, spotkania (z przebierankami!); ślą tysiące listów do gazet z prośbą o informacje o Christianie, próbują wymuszać na władcach Hollywood angaż Bale’a w największych hitach. Komercyjny niewypał „Newsies” staje się hitem na vhs. W tym czasie Bale ma więcej fanów niż Tom Cruise. Szokujące. I dzieje się to wszystko w czasach przedfacebookowych – bycie fanem polegało na przynależności do mniej lub bardziej oficjalnej do grupy, zbieranie prasowych wycinków, zdjęć, autografów. Zaangażowanie w fanostwo było więc znacznie intensywniejsze niż dzisiaj. I autentyczniejsze.

Sieciowa popularność nie wpływała jednak znacząco na aktorską pozycję Christiana. Do końca lat 90. zagrał w kilku filmach, z których żaden nie był hitem, ale w których – coś za coś – Walijczyk zaprezentował się z całkiem niezłej strony. W 1995 roku podkładał głos w disnejowskiej animacji, POCAHONTAS (1995). W tym samym czasie zagrał umysłowo upośledzonego nastolatka w ekranizacji arcydzieła Josepha Conrada SECRET AGENT (Tajny Agent, 1996). Była to wymagająca drugoplanowa rola, której nie można było przeszarżować i ośmieszyć – po pierwsze, ze względu na literackie źródło, które znaczy więcej niż 99% współczesnej literatury, a po drugie ze względu na wybitne towarzystwo w osobach Boba Hoskinsa, Jima Broadbenta, Robina Williama i Gerarda Depardieu. Christian z aktorskiego pojedynku wyszedł obronną ręką.

W 1996 roku trafił na plan kostiumowego (który to już raz?) obrazu Jane Campion, PORTRAIT OF A LADY (Portret Damy, 1996). Reżyserka wybitnego „Fortepianu” pragnęła udowodnić wszystkim niedowiarkom, że ma specjalny dryg do tworzenia niebanalnych historii miłosnych, nawet na podstawie dość banalnych XIX-wiecznych romansów. Do nowego filmu zatrudniła Nicole Kidman (jedna z pierwszych wybitnych ról Australijki), Johna Malkovicha, Barbarę Hershey. I Christiana Bale’a oczywiście, który miał za zadanie rozgrzać kobiecą publiczność tak, jak to zrobił w „Małych kobietkach”. Niestety, jego rola ograniczyła się do raptem 5 scen, w których miał udawać nieszczęśliwie zakochanego romantyka. Film podobał się krytyce i publiczności, więc i tę mało znaczącą rolę Bale mógł zapisać do portfolio z dopiskiem „dobry film”.

 

POWRÓT NA WYSPY

 

Bardzo dobrymi filmami okazały się za to dwa obrazy w całości zrealizowane na Wyspach i opowiadające o Brytyjczykach. Pierwszy z nich, METROLAND (1996), to znakomita historia o fotografie, byłym bitniku i hipisie, który gładko opuścił szeregi kulturowych rewolucjonistów i osiadł na przedmieściach Londynu w poszukiwaniu spokoju. Kochająca żona, robota „od 8 do 16”, pies, kot, telewizja, zakupy. Bohater grany przez Bale’a jest rozdarty na pół – jest stęskniony rebelii, wiecznej tułaczki, choć z drugiej strony stara się również sprostać oczekiwaniom najbliższych, którzy tak zwane szczęście definiują w inny sposób. Bale doskonale ukazał ten dualizm w rozumieniu wolności, a Emily Watson, osławiona występem w „Przełamując fale”, była wspaniała, jak zawsze zresztą. To jedne z najlepszych ról obojga aktorów, do tego w świetnym, skromnym filmie.

Drugim brytyjskim obrazem – wiele znaczącym w filmografii Bale’a – jest VELVET GOLDMINE (Idol, 1998) będący odważnym spojrzeniem na świat glam rocka lat 70. Obraz Todda Haynesa posiadał podobną konstrukcję co „Obywatel Kane” Orsona Wellesa – z każdą minutą odkrywana jest prawda o muzycznej gwieździe (alter ego Davida Bowie). Bale zagrał rewelacyjnie, podobnie jak towarzyszący mu Jonathan Rhys-Meyers i Ewan McGregor. Film Haynesa zaskakiwał stylistycznie (teledyskowy montaż, sporo filtrów na kliszy) i fabularnie – „Velvet Goldmine” był wypełniony dragami i rock’n’rollem. I oczywiście seksem, także tym homoseksualnym, bowiem Ewan i Bale musieli pójść na całego w jednej ze scen (aktorzy byli tak zaaferowani swoimi rolami, że nie usłyszeli hasła „cięcie”). Dla Bale’a było to wejście do nowej rzeki, z której wyjść na brzeg bardzo trudno (w przeciwieństwie do McGregora mającego doświadczenie w kontrowersyjnych projektach, w których pokazywał penisa, m.in. „The pillow book”, „Trainspotting”). Niewielu aktorów z ambicjami jest docenianych przez współczesny Hollywood, tym bardziej jakiś Walijczyk, który pozwala folgować swoim scenicznym wyuzdaniem. Artystyczny sukces filmu i poniekąd docenienie aktorskiej drogi, którą obrał Bale, niejako pozwoliły na odważniejsze spojrzenia na kontrowersyjne propozycje, które miały nadejść już wkrótce.

 OD NIEDOROZWINIĘTEGO, PRZEZ JEZUSA, DO…

Zanim jednak Bale trafił na plan najbardziej przełomowego filmu w karierze, pojawił się w kilku mało znaczących, choć niezłych, produkcjach. ALL THE LITTLE ANIMALS (1998) to ambitna historia obyczajowa z Balem w roli mentalnie niedorozwiniętego chłopaka. Ani film – nazbyt ambitny jak na talent debiutanta Jeremiego Thomasa – ani rola Christiana nie wyrastają ponad przeciętność. Kolejny film, A MIDSUMMER’S NIGHT DREAM (Sen nocy letniej, 1999), to dość odważna adaptacja szekspirowskiej komedii, z kilkoma znanymi aktorami w rolach głównych (Pfeiffer, Flockhart, Kline). Co warte odnotowania, to fakt, że to jedyna do dnia dzisiejszego komedia, w jakiej udział wziął Christian Bale. Skrajnie odmienną i zaskakującą pozycją w filmografii Bale’a jest MARY, MOTHER OF JESUS (Maria, Matka Jezusa, 1999). Bale jako Chrystus – intrygujący widok, czyż nie? Ale to nie on grał pierwsze skrzypce, a jego filmowa matka, Maria (Pernilla August). Nowotestamentowa historia to bowiem matczyne spojrzenie na los zbawiciela, który jest jednocześnie – a dla Marii przede wszystkim – synem. Film raczej chwalono, bo nie był ani bluźnierczy, ani odpustowo tandetny. Skromnie i pobożnie podeszli twórcy do religijnego tematu, z którego fabularnie wycisnąć się zbyt wiele nie da. Rola Bale’a raczej bez znaczenia, bo tak jak sam film – odpowiednio grzecznie ugrana i idealnie wypełniająca niedzielną ramówkę podrzędnych telewizji.

Czas na film mniej grzeczny. Tak naprawdę bardzo niegrzeczny, nietaktowny i głośny. Dzięki niemu 2000 rok należał do Christiana Bale’a.

AKTORSKIE CREDO PSYCHOLA

Coraz częściej pytano Bale’a o aktorskie credo. Jako aktor bez formalnego wykształcenia kierunkowego, jak przyznaje, nie do końca rozumie teorie i nie identyfikuje się z żadną aktorską szkołą. Dlatego nie zawsze potrafi postawić grubą kreskę między rolą filmową, a prawdziwym życiem. Stara się bardzo zidentyfikować z bohaterami nie tylko na poziomie fizycznym, ale i mentalnym. Więc bardziej szkoła Stanisławskiego. Zdarza się, że jego role wracają z nim do domu. Czasem przeszkadza to żonie i przyjaciołom. Dobrze wiem, że moi znajomi mnie szczerze nie znosili – wspomina Bale swoją rolę z „American Psycho”. Także dziennikarze mają niezwykłą frajdę w trakcie przeprowadzania z nim wywiadów, bo Christian wówczas zachowywał się często jak osoba, którą właśnie gra na jakimś planie filmowym – niezwyczajny wygląd, mimika, gesty, sposób wysławiania się.

AMERICAN PSYCHO (2000) to ekranizacja powieści Breta Eastona Ellisa – to uderzenie mocne, prosto w trzewia. Historia maklera, który morduje i torturuje, spełnia swe najdziksze seksualne zachcianki, to historia pełna nihilizmu, biorąca na ostrze moralną pustkę, materialistyczne żądze ówczesnego, wielkomiejskiego świata. Opanowanie dnia codziennego kontra wyuzdane szaleństwo nocy. Zadaniem Bale’a było ukazanie tego dualizmu, w którym perfekcjonizm ciała (czyli fasady) spotyka się z brudnymi marzeniami (czyli duszą). Główny bohater miał być więc skomponowany z idealnego ciała, opanowanych gestów, precyzyjnie cyzelowanych słów. I nieokiełznanego szaleństwa. Christian Bale taki jest – doskonały i zwierzęcy. Znakomita rola – kto widział film nie może nie docenić! – nie spotkała się jednak z uznaniem krytyki, bowiem jedyna nagroda, jaką Bale dostał za „American Psycho”, to Chlotrudis Award (nie pytajcie, co to). Film był chyba zbyt odważny, aby go nagrodzić, nie mówiąc już o aktorskiej śmiałości, którą prezentował Bale. Z pewnością jednak postać morderczego maklera jest jedną z najważniejszych i najlepszych ról Bale’a, która otworzyła wkrótce wiele wcześniej zamkniętych drzwi.

 

GRA WSTĘPNA Z HOLLYWOOD

 

Nastąpił ten czas, w którym Bale, dotychczas pałętający się gdzieś na marginesie Fabryki Snów, mógł zaistnieć szerzej w świadomości widzów. Flirt z wielkimi hollywoodzkimi budżetami rozpoczął jednak słabo, bo rolami drugoplanowymi w swoim czasie głośnych, lecz niezbyt chlubnych filmach – najpierw przeciętny SHAFT (2000) z Samuelem L. Jacksonem, a potem słabiutki CAPTAIN CORELLI’S MANDOLIN (Kapitan Corelli, 2001), gdzie pierwsze skrzypce grał Nicholas Cage. O ile w pierwszym całkiem nieźle mu wyszła rola krnąbrnego bad guya, to drugi film i rola są kompletnie bez znaczenia. Podobnie nieistotny okazał się występ w LAUREL CANYON (Na wzgórzach Hollywood, 2002), typowo sundance’owym dramacie, o którym już nikt nie pamięta i niewielu oglądało.

Za to EQUILIBRIUM (2002) zagrało. To pierwszy film SF w karierze Bale’a – kino stylowe, pomysłowe, małobudżetowe i całkiem oryginalne, choć widać tu wpływ stylistyki matrixowej, w tym czasie będącej wyznacznikiem obowiązującej mody. Bale objął rolę Kleryka stojącego na straży porządku w świecie przyszłości wyjętym niczym z kart najsłynniejszej powieści Orwella. Jego bohater pewnego razu zaczyna uświadamiać sobie, co jest prawdziwe, a co fałszywe… Znakomita choreografia, świetnie zaaranżowane sceny akcji, zimnokrwistość Bale’a – naprawdę niezłe, choć już zapomniane, kino science-fiction.

Kolejny projekt to również zabawa w przyszłość, choć tym razem z większym budżetem, z wielką wytwórnią za plecami. REIGN OF FIRE (Władcy Ognia, 2002) wypełniono świetnymi efektami specjalnymi i całą masą akcji. Trudno powiedzieć, po co w tym filmie wystąpił Bale, bo choć to rola pierwszoplanowa, to kompletnie nijaka, pozbawiona jakiejkolwiek charyzmy, szczególnie w zetknięciu z grającym na luzie, ciekawie wytatuowanym i jakimś Matthew McConaugheyem. Chyba można tu mówić o pierwszej wyraźnej porażce aktorskiej w karierze Bale’a.

DIETA ZE SZKLANKĄ WHISKEY

Nie planuję ciągłych fizycznych przemian. Byłbym bardzo szczęśliwy, gdybym nie musiał już nigdy więcej tego robić. Jeśli jednak pojawia się rola, która budzi moje duże zainteresowanie i wymaga fizycznej przemiany, to jestem szczęśliwy, że mogę to zrobić. Lubię takie wyzwania.

W powyższy sposób tłumaczył się Bale przy okazji premiery THE MACHINIST (Mechanik, 2004). Patologicznie wychudzony Bale-Reznik, „chodzący szkielet”, budził największe zainteresowanie, choć całe szczęście, że publiczność i krytyka zauważyły coś więcej niż tylko chorobliwą transformację Bale’a. „Mechanik” to intrygujący dramat człowieka, którego poczucie winy prowadzi do fizycznych konsekwencji. Skromny, ambitny i świetnie zrealizowany thriller skoncentrowany był na psychice Reznika, jego zagubieniu w rzeczywistości, w zatraceniu poczucia upływającego czasu, w kontakcie z innymi ludźmi. „Właśnie dlatego zdecydowałem się na tę rolę. Przeczytałem scenariusz i wciąż ta postać chodziła mi po głowie. A że bywam trochę obsesyjny, gdy zauważam u siebie taką reakcję na rolę, to cóż… Był dobry powód do tego, żeby stracić na wadze.”

Dieta niskotłuszczowa, niskowęglowodanowa, codzienne, wielokilometrowe biegi – Bale stracił 27kg i w trakcie zdjęć ważył tylko 54kg. Sam przyznaje, że to było szaleństwo niebezpieczne dla zdrowia. Aktor czuł się jednak dobrze, mimo lekkiej bezsenności i ogólnego osłabienia organizmu. Jak mówi, był pozbawiony energii, ale za to bardziej skupiony na tej konkretnej roli. Nie jadł nic prócz puszki tuńczyka i jabłka raz dziennie, ale za to sączył dużo whiskey, którą się podobno, o dziwo, nie upijał. Nie ćwiczył, za to dużo czytał, oglądał, malował. „To naprawdę było przyjemne doświadczenie” – opowiadał w jednym z wywiadów – „Byłem bardzo, bardzo spokojny, fizycznie i psychicznie”. Kosztujący 5 milionów $ „Mechanik” zarobił całkiem sporo, ale w dość nietypowy sposób – w Stanach był dystrybuowany w ograniczonej ilości kopii, więc na konta producentów wpłynął zaledwie milion dolarów. Za to odbił się od dna w dystrybucji zagranicznej (7 milionów) oraz – już po raz kolejny – na dvd, gdzie stał się hitem.

Podobnym hitem, choć przede wszystkim na rynku japońskim, był HAURU NO UGOKU SHIRO (Ruchomy zamek Hauru, 2004) Mistrza Hayao Miyazakiego. Po komercyjnym sukcesie „Spirited Away” oraz Oscarze dla najlepszego filmu animowanego w 2004 roku przyszła pora na nowe dzieło, do którego swego głosu (w angielskim dubbingu) użyczył Christian Bale – podobno był zachwycony poprzednim filmem twórcy „Mononoke Hime” i zabiegał o dubbing. Na ile to prawdziwe, a na ile to pr-owa ściema – nikt na to nie zna odpowiedzi.

PSYCHOANALIZA NIETOPERZA

Warner Bros chciało odnowy filmów ze stajni DC, a głównym tego powodem były wielkie sukcesy, przede wszystkim kasowe, filmów ze stajni Marvela.

Bale nie lubił poprzednich Batmanów, nie był również miłośnikiem komiksów o Mrocznym Rycerzu. Oczywiście teraz, przy okazji choćby zamknięcia Trylogii, mówił, że zna, ceni, uwielbia, jednak wystarczy sięgnąć do wywiadów poprzedzających BATMAN BEGINS (Batman Początek, 2005), żeby natrafić na szczerą nieznajomość najsłynniejszego z nietoperzy. W ogóle Bale nie był miłośnikiem jakichkolwiek komiksów – znał je na tyle, na ile może je znać młody człowiek żyjący w popkulturze, ale nic więcej. Zainteresowała go jednak współpraca z Christopherem Nolanem, który chciał nietypowego odświeżenia serii. Angielski reżyser miał pomysł na film dla bardziej dorosłych widzów, w którym odważnie miał zamiar połączyć konwencję komiksową z rasową sensacją bez unikania psychologicznej wiwisekcji bohaterów.

„Jest wiele filmów, w których grasz i później nie masz ochoty ich oglądać, bo wiesz o nich wszystko. „Batman Begins” był wyjątkiem, który chciałem bardzo zobaczyć na dużym ekranie”.

Reboot Batmana był wstrząsem w świecie ekranizacji komiksów. Poważne, uciekające od formalnej tandety kino, będące jednocześnie nośnikiem wszystkiego, co określa przymiotnik „komiksowy” (także w pejoratywnych skojarzeniach): jest dorosłe w warstwie formalnej i dość naiwne, powierzchowne pod względem psychologii i motywacji. „Początek” to przede wszystkim sukces Nolana – prymat odwagi nad hollywoodzkim koniunkturalizmem. Gdzie w tym wszystkim czai się Christian Bale? Jest to prosta i jednocześnie trudna odpowiedź. Z jednej strony bowiem to centralna postać tej historii (jakże by inaczej), z drugiej jednak utarta z klisz. Można nawet powiedzieć, że niewiele wymagająca pod względem dramaturgicznym – różnicę robią kapitalne zdjęcia, muzyka, montaż, efekty specjalne. Za tym wszystkim dopiero stoi właśnie Christian. Trudno tu mówić o złej roli (byłoby to nie fair), ale zabrakło w niej tego błysku i magnetyzmu, który miał choćby Keaton czy marvelowscy superbohaterowie ostatnich lat w rodzaju Downeya Jr (Iron Mana) czy Hemswortha (Thora).

Niemniej „Batman Begins” to najbardziej znaczący sukces Bale’a od czasów „American Psycho” – duży sukces komercyjny oraz artystyczny filmu spowodował, że pozycja Christiana została wzmocniona nie tylko u dotychczasowych miłośników jego talentu, ale i osób wcześniej go nie znających, nie interesujących się kinem (albo interesujących się w niewielkim stopniu i nie na tyle, żeby kojarzyć imię i nazwisko z konkretną twarzą). Tym samym Bale wszedł jedną nogą do grona gwiazd Hollywood.

Nagle byłem w stanie zdobyć finansowanie na projekty, o których myślałem od jakiegoś czasu. Mogłem występować w filmach, w których normalnie bym nie wystąpił. To się nazywa planowanie kariery. Stało się to łatwiejsze po „Początku”.

Czytaj dalej…

Avatar

Rafał Oświeciński

Celuloidowy fetyszysta niegardzący żadnym rodzajem kina. Nie ogląda wszystkiego, bo to nie ma sensu, tylko ogląda to, co może mieć sens.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA