search
REKLAMA
Analizy filmowe

WADA UKRYTA. Najbardziej niedoceniany film Paula Thomasa Andersona? Analiza

Szymon Skowroński

16 lutego 2018

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

Filmy Paula Thomasa Andersona nie dają się łatwo klasyfikować i szufladkować, jednak można stwierdzić, że Wada ukryta – jego siódmy pełnometrażowy obraz – wpisuje się w konwencję określaną mianem neo-noir. Termin ten, oczywiście, nawiązuje do nurtu filmu czarnego, a używa się go w odniesieniu do filmów powstałych po głównym jego okresie, czyli latach pięćdziesiątych, które w mniejszym lub większym stopniu czerpią inspiracje – tematyczne lub formalne – z film-noir. Zalicza się do nich chociażby Chinatown Romana Polańskiego czy Długie pożegnanie Roberta Altmana. Anderson idzie ścieżką wydeptaną przez starszych kolegów – mistrzów kina – jednak w pewnym momencie skręca w zupełnie inną stronę, dokonując rewizji nie tylko kinowych inspiracji, ale także amerykańskiego snu i historii Stanów Zjednoczonych.

Wielki sen

Nawiązanie do klasycznego kryminału z 1946 roku w reżyserii Howarda Hawksa jest nieprzypadkowe. Wydaje się, że to właśnie obrazowi z Humphreyem Bogartem i Lauren Bacall Wada ukryta zawdzięcza najwięcej. Powieść Thomasa Pynchona, a potem scenariusz Andersona w podobny sposób traktują główny wątek, czyli śledztwo prowadzone przez detektywa w sprawie zaginionej osoby. W obu historiach w pewnym momencie wspomniane śledztwo przestaje się liczyć z powodu niemożliwej do zrozumienia i ogarnięcia intrygi, rozrastającej się stopniowo na kolejne wątki i postacie. Zwłaszcza trudne jest  to dla bohatera Wady ukrytej, Larry’ego „Doca” Sportello, który przez cały czas pozostaje pod wpływem narkotyków.

Poznajemy Doca w momencie, kiedy ucina sobie drzemkę – zostaje wyrwany (czy aby na pewno?) ze snu przez swoją byłą dziewczynę, Shastę. Doc i Shasta rozstali się jakiś czas temu, ale on nadal nie może przeboleć tej straty, kocha ją i ma nadzieję, że do siebie wrócą. Dziewczyna opowiada mu o swoich kłopotach i prosi go o pomoc w odnalezieniu jej nowego kochanka – magnata rynku nieruchomości, Michael Z. Wolfmann. Nie ma sensu zagłębiać się w dokładny opis sytuacji, w jakiej się znalazła – wystarczy wspomnieć, że w sprawę zaangażowani są najbogatsi mieszkańcy Los Angeles, neonaziści, politycy, były muzyk będący obecnie tajnym agentem, a nawet międzynarodowy gang przemytników heroiny, a także stowarzyszenie dentystów unikających płacenia podatków… Doc, wiedziony prawdopodobnie nadzieją na ponowną schadzkę, a może i nawet odnowienie związku, postanawia pomóc ukochanej i rozpoczyna śledztwo.

Bohater więc wybudza się ze snu, ale dwie rzeczywistości – ta, która go początkowo otacza i ta, w którą powoli wsiąka – wydają się zupełnie odrealnione. Postacie, sytuacje i wydarzenia, które spotykają Doca, są absurdalne, bezsensowne, nierzeczywiste. W gąszczu dialogów, nazwisk i faktów trudno się odnaleźć, ale z drugiej strony dokładne ich śledzenie i zapamiętywanie nie przynosi żadnych konkretnych odpowiedzi. Doc spisuje wszystko w swoim notatniku. W pewnym momencie Anderson robi zbliżenie na jego zapiski i widzimy, jak bohater podkreśla napis „Not hallucinating”…

REKLAMA