ALE NUMER!
Czy tego chcemy, czy nie, kochamy liczby (choć może nie te stojące za fiskusem). Zatem poniższy tekst będzie czystą przyjemnością – radosną, niezobowiązującą wyliczanką (z przyległościami). Zbiorem czynnym, powiedzmy sobie, ważniejszych tytułów filmowych wykorzystujących matematykę, bądź też składających się wyłącznie z cyfr (za wyjątkiem tych uderzających w daty). Część z nich wydaje się oczywista, podczas gdy inne potrafią zaskoczyć, a kilka to prawdziwe rarytasy, nie tylko ze względu na temat. Zatem liczniki w dłoń!
0
Zero to najbardziej kontrowersyjna i zarazem najmniej przyjemna z cyfr – wszak nikt nie lubi być nazywany „zerem”. Zero nie jest ani liczbą złożoną, ani pierwszą i właściwie… nie istnieje. Jej zapis oznacza dosłownie brak czegoś. Dlatego też większość starożytnych cywilizacji w miejscu, gdzie miało być zero, pozostawiała po prostu pustkę. Co ciekawe, zero znaczy także… początek. Zaczynając od tegoż trudno jednak o dobre wrażenie, bowiem filmowcy nigdy nie byli łasi na posiłkowanie się danym okręgiem.
Za wyjątkiem popularnych w popkulturze agentów, w których kodach zero gra znaczącą rolę – 007 / OSS 117 / Agent 700: Kryptonim N. i swojski porucznik Borewicz, czyli 07 zgłoś się – zdecydowana większość przykładów ogranicza się do zwykłego Zero. Jedno z takowych powstało nawet nad Wisłą, w 2009 roku i w reżyserii Pawła Borowskiego. Rok wcześniej Piotr Łazarkiewicz stworzył z kolei nieco mniej udane Zero_jeden_zero.
Za granicą po 0 sięgnęli jeszcze między innymi Terry Gilliam w Teorii wszystkiego (org. Zero Theorem) i Kathryn Bigelow we Wrogu numer jeden (Zero Dark Thirty – w wojskowym slangu oznaczające trzydzieści minut po północy). Za Sprawcą Zero ganiali Aaron Eckhart i Carrie‑Anne Moss w thrillerze z 2004 roku; Mniej niż zero (Less Than Zero) zaliczył Robert Downey Jr., a Ben Stiller doświadczył Efektu Zero. Zero tolerancji mieli natomiast widzowie do widowiska Wycha Kaosayanandy, u nas znanego także pod hasłem Bez przyzwolenia. No i czym byłaby współczesna kinematografia europejska bez Zet i dwóch zer Petera Greenawaya? Ano… niczym.
I
W staropolskim „jedzin” bądź „jedzien”, czyli mocno samolubna liczba, bowiem podzielna jedynie przez samą siebie. Kojarzy się zresztą głównie z samotnością skrytą pod tak nielubianym przez uczniów symbolem pionowej kreski, której z czasem dodano „nosek”, żeby móc odróżnić ją od literek. Jeden oznacza jednak również nierozerwalność, siłę i niepowtarzalność, wręcz „boskość”. To w końcu też synonim sukcesu, o czym przekonał się każdy, kto kiedykolwiek okazał się w czymś „pierwszy”. Inna sprawa, że – jak przekonuje nas kino – jedynka słabo łączy się w pary.
Stąd Jack Nicholson wykonał tylko jeden Lot nad kukułczym gniazdem (One Flew Over the Cuckoo’s Nest), a alianci w filmie Richarda Attenborough poszli O jeden most za daleko. Parę lat później Samuel Fuller pokazał swojemu koledze, że na froncie liczy się tylko i wyłącznie Wielka Czerwona Jedynka. Na apartheid w RPA odpowiedziało prostym The Power of One (u nas: Zew wolności). Anne Hathaway i Jim Sturgess byli zakochani w sobie zaledwie Jeden dzień, a Gangster numer jeden nie skończył na dużym ekranie dobrze. Także Rok pierwszy nie okazał się tak zabawny, jakby chcieli tego jego twórcy. I odwrotnie – zazwyczaj rozbrajający Robin Williams nie trafił w gusta publiki robiąc na poważnie Zdjęcie w godzinę (One hour photo).
Z jedynką mierzyli się również Węgrzy, kręcąc na podstawie eseju Stanisława Lema po prostu 1 (aka One Human Minute). A Billy Wilder i Edward Yang z sukcesami próbowali ją rozmnożyć w – odpowiednio – Raz, dwa, trzy oraz I raz, i dwa (Yi Yi). W kinematografii tak zwanej popularnej największym wzięciem cieszą się jednak hity odwołujące się bezpośrednio do jedynych w swoim rodzaju środków transportu, niekiedy wprost z życia wziętych: samolot prezydencki Air Force One z Harrisonem Fordem (który służył także na łodzi podwodnej K-19 znanej jako The Widowmaker), dwie wersje dreszczowca w podziemnym wagoniku Pelham 1 2 3 (u nas oryginał znamy jako Długi postój na Park Avenue, a remake to… Metro strachu) oraz kosmiczne Koziorożec 1 i niedawne Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie.
A gdy pomnożyć nieco naszą jedyneczkę, to… trudno jej się oprzeć, bo nagle wychodzi nam sporo szczęścia. Tak właśnie było z dalmatyńczykami, których ostatecznie naliczono sto-jeden. Taką też perspektywą kusił Pierwszy milion u Waldemara Dzikiego na początku wieku. Hieronim Przybył oferował Milion za Laurę, a Neve Campbell otrzymała ofertę Milion za noc (w domyśle oczywiście jedną). Jak ukraść milion dolarów głowili się z kolei bohaterowie komedii Williama Wylera. A było jeszcze przecież Ramię za milion dolarów, Million Dollar Hotel, Million Dollar Baby (Za wszelką cenę), Milion lat przed naszą erą…