search
REKLAMA
Zestawienie

7 powodów, dla których MISSION: IMPOSSIBLE jest lepsze od BONDA

Filip Pęziński

10 sierpnia 2018

REKLAMA

Emocje

Być może zasadnicza różnica między Bondem a filmami z Huntem, działająca bardzo na korzyść tej drugiej serii. Filmy o najbardziej zaufanym agencie brytyjskiej królowej to znakomita rozrywka, ale dopiero te z Danielem Craigiem w roli głównej zaczęły dostarczać prawdziwych emocji. Wcześniej przy Bondzie mogliśmy spokojnie się wyluzować i cieszyć jego przygodami, bez obawy, że mocniej podskoczy nam ciśnienie. Odwrotnie Mission: Impossible, które od napięcia aż kipi. Zasługa w tym z pewnością dużo poważniejszego podejścia, lepiej nakreślonego głównego bohatera i zbieranej do każdej odsłony ekipy pomocników Hunta, o których los zawsze możemy się martwić.

Sceny akcji

Sceny akcji to z pewnością znaczący element obu serii. Znów jednak bezapelacyjnie wygrywa tutaj seria o amerykańskim wywiadzie, w każdym odcinku twórcy starają się bowiem połączyć najważniejsze czynniki udanej sceny akcji – oryginalność, perfekcyjną realizację i towarzyszące jej emocje. Warto wspomnieć kultową już scenę z włamaniem do Langley z pierwszego filmu czy trzymającą na krawędzi fotelu sekwencję w Dubaju z Ghost Protocol. A już z całą pewnością żaden odcinek Bonda – nawet rewelacyjne pod tym względem Casino Royale – nie ma startu do tegorocznej odsłony serii z Cruise’em. Sceny akcji w Fallout to małe dzieła sztuki, które czynią to dzieło być może najlepszym filmem akcji w historii kina. Oczywiście nie można zapomnieć o niesamowicie zaangażowanej postawie Toma Cruise’a, którego udział w scenach kaskaderskich stał się znakiem rozpoznawczym Mission: Impossible.

Żona

Pamiętacie żonę Jamesa Bonda? Rzeczywiście, agent 007 w Tajnej Służbie Jej Królewskiej Mości porzucił pracę agenta i postanowił się ustatkować. Sielanka nie trwała długo, bo już w drodze spod ołtarza pani Bond została zastrzelona przez mściwego Blofelda. Powstały w epoce Beatlesów film stawiał na do tej pory ukrytą, wrażliwą stronę Jamesa Bonda, ale wciąż czynił wątek miłosny i postać żony agenta kwestią marginalną. Inaczej jest w Mission: Impossible. Cała trzecia część serii skupia się na relacji z Hunta z żoną, roli, jaką odgrywa w jego życiu. Wątek ten powraca w kolejnych częściach i czyni Hunta jeszcze ciekawszą, budzącą ogromną sympatię postacią. Duża w tym też oczywiście zasługa aktorki grającej panią Hunt – cudownej Michelle Monaghan.

Zła organizacja

Zanim zechcecie po raz ostatni oburzyć się na sugerowaną przeze mnie wyższość jednej serii nad drugą, uspokoję – znane z klasycznych Bondów WIDMO to bezapelacyjnie najlepsza zła organizacja w historii kina szpiegowskiego, podobnie bardzo cenię znaną z dwóch pierwszych filmów z Bondem Quantum. Jednak w 2015 roku doszło do bezpośredniego starcia między dwoma markami – w Spectre dostaliśmy odświeżoną wizję WIDMA, w Mission: Impossible – Rogue Nation pokazano walkę Ethana Hunta z organizacją przestępczą Syndykat. Niestety – organizacja, z którą zmierzył się James Bond, działała w sposób nielogiczny, absurdalny i równie nudny co cały film. Z drugiej strony Syndykat, z którym walczyli bohaterowie Mission: Impossible, to organizacja efektywna i efektowna, działająca w sposób przemyślany i zbudowana na ciekawych fundamentach.

A wy, którą serię cenicie bardziej?

Filip Pęziński

Filip Pęziński

Wychowany na "Batmanie" Burtona, "RoboCopie" Verhoevena i "Komando" Lestera. Miłośnik filmów superbohaterskich, Gwiezdnych wojen i twórczości sióstr Wachowskich. Najlepszy film, jaki widział w życiu, to "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj".

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA