Podobnie jak 500 dni miłości, Palm Springs debiutował w Sundance, gdzie zaliczył rekord jako najdrożej sprzedany film w historii festiwalu. W przeciwieństwie do dzieła Marca Webba podbił jednak serca publiczności nie dlatego, że obala gatunkowe konwencje, lecz dlatego, że wykorzystuje je w świeży i pomysłowy sposób. Nyles i Sarah przechodzą przez wszystkie etapy rom-comowego związku, przy okazji zmagając się z osobliwym problemem, jakim jest… utknięcie w pętli czasowej. Tak naprawdę problem w zaistniałej sytuacji widzi tylko Sarah, która postanawia wydostać się z tej pułapki za wszelką cenę (z czasem poznajemy główną przyczynę jej zachowania). Zanim to jednak następuje, za namową Nylesa daje się ponieść swoim najbardziej szalonym fantazjom. Bo przecież jutra naprawdę nie będzie.
Wyjątkowość filmu Maxa Barbakowa nie wynika z samego wprowadzenia elementu science fiction, lecz z tego, w jaki sposób został on wykorzystany. Nyles, akceptując fakt, że przeżywa w kółko ten sam dzień, ucieka od odpowiedzialności za swoje życie – za wszystko, co było wczoraj, i za wszystko, co mogłoby zdarzyć się jutro. Poczucie, że nic tak naprawdę nie ma znaczenia, nie jest obce pokoleniu Y. Wielu współczesnych trzydziestolatków wolałoby utknąć w limbo, niż z niepokojem spoglądać w niepewną przyszłość. To właśnie do nich skierowany jest film Palm Springs, który poza romantyczną historią z happy endem przynosi także pole do refleksji na tematy egzystencjalne. Nie bez znaczenia jest tutaj także casting, gdyż jako Nyles i Sarah pojawiają się kultowe dla milenialsów postaci – lider The Lonely Island Andy Samberg oraz Cristin Milioti, czyli matka z Jak poznałem waszą matkę.
Choć powiedzenie „życie pisze najlepsze scenariusze” może wydawać się tandetne, film The Big Sick jest dowodem na to, że czasem jest też prawdziwe. Kumail Nanjiani, gwiazdor Doliny Krzemowej i Eternals, napisał scenariusz tej komedii romantycznej wraz ze swoją żoną Emily V. Gordon na podstawie ich własnej historii. A było o czym opowiadać, gdyż ta pochodząca z dwóch zupełnie różnych światów dwójka już na początku znajomości musiała zmierzyć się ze sporymi różnicami kulturowymi, kłótniami, rozstaniami, a także ciężką chorobą i śpiączką dziewczyny.
Fakt, że ta historia wydarzyła się naprawdę, zaskakuje, jednak tym, co w niej urzeka, jest niesamowita lekkość i naturalność, z jaką została opowiedziana. Choć w The Big Sick przyglądamy się autentycznym dramatom, nie ma tu żadnych pompatycznych gestów czy słów, dzięki czemu film Michaela Showaltera bardziej niż hollywoodzką produkcję przypomina anegdotę opowiadaną przez znajomych. Efekt autentyczności wzmacnia fakt, że Nanjiani zagrał tu samego siebie. W rolę Emily wcieliła się natomiast Zoe Kazan.
To właśnie miłość od lat jest przedmiotem dyskusji krytyków, którzy nie potrafią zgodzić się co do tego, czy jest to arcydzieło czy pozbawiony jakiegokolwiek romantyzmu gniot. Jak to możliwe, że jedna z wielu komedii romantycznych napisanych przez Richarda Curtisa budzi aż tak skrajne emocje i wywołuje tak zaciekłe debaty? W jednym z artykułów opisujących ów spór pada najtrafniejsze z wyjaśnień – to, co myślisz na temat Love Actually, pokazuje twój stosunek do całego gatunku. Debiut reżyserski Curtisa jest bowiem kwintesencją i apoteozą komedii romantycznych.
Na film składa się aż dziesięć luźno powiązanych ze sobą historii, w których pojawiają się wszystkie słynne motywy znane z rom-comów – nieprawdopodobne początki romansów, pocałunki w śniegu, gonitwy po lotnisku, wielkie wyznania i niemożliwe do zrealizowania w prawdziwym życiu gesty. Curtis wykazał się doskonałym warsztatem, wyposażając każdy z wątków w początek, rozwinięcie i zakończenie oraz głównego bohatera, którego los autentycznie nas obchodzi. Co istotne, skupił się nie tylko na miłości romantycznej, ale także na jej innych obliczach, ukazując relacje rodzicielskie i przyjacielskie. Wszystko to przyprawił dodatkowo angielskim humorem i świąteczną atmosferą, w związku z czym Love Actually zyskało także status bożonarodzeniowego klasyku, zaś pochodząca z niego piosenka Christmas Is All Around, będąca parodią hitu z Czterech wesel i pogrzebu, stała się autentycznym świątecznym przebojem.
Zawiedzie się ten, kto szuka w To właśnie miłość prawdopodobieństwa i autentyczności. Musi mieć jednak świadomość, że nie o realizm w kinie gatunkowym chodzi, lecz o powielanie utartych schematów, narracyjnych konwencji i rozpoznawalnej ikonografii. Curtis czasem myli tropy i umiejętnie zwodzi widza, jednak jego mistrzostwo polega przede wszystkim na tym, że spójnie połączył wszystkie elementy, z jakich składają się komedie romantyczne. I właśnie to czyni z Love Actually arcydzieło gatunku.
Powyższa lista nie wyczerpuje oczywiście tematu świetnych i niegłupich komedii romantycznych. Stanowi jedynie zestawienie kilku słynnych produkcji, które osobiście darzę największym sentymentem. A jakie są wasze ulubione filmy z tego gatunku? Dajcie znać w komentarzach!