MUSIMY NAUCZYĆ SIĘ RÓŻNICY MIĘDZY PRZEŻYCIEM A ŻYCIEM. Wywiad z Madsem Mikkelsenem
Czy miał pan jakieś wątpliwości po lekturze scenariusza?
Żadnych, pokochałem ten pomysł od razu. I to pomimo tego, że nigdy bym nie przypuszczał, iż ten projekt będzie tak trudny – po prostu pokochałem tę historię, zwłaszcza jej ludzki aspekt. To, jak opowiada o różnicy pomiędzy przetrwaniem a byciem żywym, czyli pomiędzy dwiema bardzo odmiennymi rzeczami.
Zna pan film Wszystko stracone z Robertem Redfordem, także opowiadający o samotnej walce o przetrwanie?
Niestety nie, ale bardzo chcę go obejrzeć. Wiem, że jest w pewnym sensie podobny do Arktyki, zwłaszcza w aspekcie „człowiek kontra natura”.
A co z innymi survival movies? Sporo było filmów o takiej tematyce. Zadzwonił pan do Leonarda DiCaprio z prośbą o poradę?
Nie mam do niego numeru! (śmiech) Nie, mówiąc zupełnie poważnie, uważam, że każdy film to osobny byt, a my byliśmy bardzo pewni tego, że nie chcemy umieszczać w filmie żadnych retrospekcji, żadnej nostalgii. To oczywiście sprawdza się w innych filmach, ale ja i Joe Penna nie byliśmy fanami takich rozwiązań.
To, co liczy się w przypadku tej postaci, to jej ludzkie odruchy.
Czy wymyślił pan swoją historię dla tego bohatera?
Tak, miałem w głowie swoją historię tego człowieka. W filmie są oczywiście pewne podpowiedzi związane z tym tematem. Bohater jest np. bardzo skupiony na pewnym zdjęciu, które uświadamia mu wagę bardzo konkretnej rzeczy, której w jego życiu brakuje. I właśnie to staje się niezwykle ważnym motywatorem jego działań. Ale cokolwiek opowiadamy, nie może to być żadną wymówką dla tego, co on robi – musimy po prostu mówić: w tej sytuacji mógł znaleźć się każdy, także ty, ty lub ty.
Czy zatem w scenariuszu uwzględniono jakąś historię, jakieś szczegóły na temat pańskiego bohatera?
Nie, w scenariuszu tego nie było, ale sam wymyśliłem kilka rzeczy dotyczących tej postaci. Rozmawialiśmy o tym z Joem Penną; pewne szczegóły okazały się istotne, inne mniej, ale w ostatecznym rozrachunku to wszystko okazało się mało ważne. To, co liczy się w przypadku tej postaci, to jej ludzkie odruchy. Na początku bohater jest pełen energii, ratuje kobietę, zanosi ją do samolotu, ale właśnie wtedy uświadamia sobie, że od roku nie miał kontaktu z drugim człowiekiem, więc instynktownie przytula tę osobę. Właśnie takie drobiazgi były dla nas ważne i nie wiążą się one z jego historią, ale z jego człowieczeństwem.
Bohater wydaje się bardzo sprawny, jeśli chodzi o sztukę przetrwania.
Jest sprawny ze względu na swoją profesję, której wolałbym nie zdradzać w tej rozmowie. Ale on musi być sprawny we wszystkim, co robi, jeśli chce przeżyć. Kiedy jednak go poznajemy, jest w stanie pewnego otępienia: nie jest szczęśliwy, co oczywiste, ale też nie jest smutny; jest niczym. Znajduje się w takim punkcie życia, w którym prawdopodobnie mógłby trwać przez lata, robiąc to, co robi, by przetrwać. W jego oczach nie ma już żadnej iskry. Ale wtedy dzieje się coś, co zmienia jego nastawienie, daje mu pewną motywację i powód, by wyrwać się z tego otępienia.
Co jest największym wyzwaniem w byciu jedynym aktorem w filmie?
To specyficzna sytuacja. Bardzo łatwo poczuć się samotnym, ale też po prostu zmęczyć się samym sobą. Nawet jeśli wiesz, że robisz wszystko dobrze, że jest to uczciwe wobec filmu i widza, w pewnym momencie masz ochotę zrobić coś więcej, chcesz wejść w interakcję. Ale wtedy trzeba się powstrzymać i pozwolić filmowi zrobić swoje, pozwolić mu uruchomić dramaturgię i po prostu reagować.
Było w związku z tym kilka sytuacji, w których pomyślałem: chcę do domu!
Gdzie jest granica, po której przekroczeniu powiedziałby pan: „Nie, to już zbyt wiele, nie zagram tego”?
Było kilka takich momentów podczas kręcenia Arktyki: byłem cały obolały, straciłem sporo kilogramów i kompletnie nie miałem energii. A na dodatek emocje były bardzo mocno odczuwalne, były tuż pod skórą. Początkowo ta postać nie miała przechodzić takiej emocjonalnej przemiany, więc pod koniec sami byliśmy nieco zaskoczeni tym, jak bardzo bohater się zmienia. Było w związku z tym kilka sytuacji, w których pomyślałem: chcę do domu! Ale sam się na to wszystko pisałem i ani przez moment nie brałem pod uwagę rezygnacji.
Praca filmowca jest sposobem na zdobycie szalonych, ekstremalnych doświadczeń życiowych?
Może nim być, ale nie dlatego ją wykonujemy. Te szalone doświadczenia są częścią procesu, ale nie wybieramy projektów na zasadzie: o, nigdy jeszcze nie jeździłem konno, zróbmy to! Rzeczywiście, aktorzy mogą być szaleni i robić ekstremalne rzeczy w świecie filmu, będąc jednocześnie dość nudnymi ludźmi w prawdziwym życiu.
Taka praca na pewno zwiększa pulę doświadczeń życiowych.
Wszystko, co robimy, ją zwiększa. To fantastyczna praca, ponieważ dzięki niej możemy robić rzeczy, o których inni mogą tylko pomarzyć, po czym spokojnie wrócić do domu – czasem nawet w jednym kawałku. (śmiech)
Przetrwałby pan w sytuacji takiej jak ta z Arktyki?
Tak. Wiem, że to niezbyt skromne, ale jestem cholernie uparty i mam ogromną wytrzymałość. Ale wydaje mi się, że większość z nas ma podobnie: bez przerwy jesteśmy zaskakiwani historiami o ludziach, którzy przeżyli np. koszmarne warunki II wojny światowej, w obozach koncentracyjnych itd. Alternatywa dla życia jest mało atrakcyjna (śmiech), dlatego jeśli masz ochotę poddać się i powiedzieć: „Dość, nie chcę dłużej tego robić!”, coś w środku mówi ci: „Nie, spróbujmy wykonać jeszcze ten jeden mały krok”. Tak naprawdę bardzo trudno jest po prostu odpuścić.
Miałem kilka momentów w życiu, kiedy musiałem podjąć błyskawiczną decyzję – i nie mogłem się pomylić.
Czy był pan kiedykolwiek w zbliżonej sytuacji?
Na pewno nigdy nie byłem w analogicznej sytuacji, ale miałem kilka momentów w życiu, kiedy musiałem podjąć błyskawiczną decyzję – i nie mogłem się pomylić. Nie były to sytuacje związane z siłami natury, ale to także były okoliczności, nad którymi nie miałem żadnej kontroli. Więcej nie mogę zdradzić. (śmiech)
Czy miał pan w głowie jakąś konkretną historię o przetrwaniu, gdy kreował pan tę postać?
Nie, raczej nie, ale też nie musiałem mieć – od początku byliśmy pewni tego, co chcieliśmy zrobić. Opowiem ci taką historię: jako dziecko często chodziłem do lasu – byłem wtedy bardzo mały, miałem sześć czy siedem lat. Miałem ze sobą nóż i zapuszczałem się w las tak daleko, jak tylko mogłem, aż do momentu, w którym nie wiedziałem, gdzie jestem. Siadałem wtedy na ziemi, zamykałem oczy i chłonąłem to uczucie – pamiętam wyraźnie świadomość tego, że jeżeli w tamtym momencie nie wstałbym i nie ruszył w drogę powrotną do domu, nikt nigdy by mnie tam nie znalazł. I myślę, że my, ludzie, czasem powinniśmy zdawać sobie sprawę z tego, że może nie jesteśmy bezwartościowi, ale tak naprawdę w starciu z naturą zupełnie się nie liczymy. Natura ma nas w dupie! Uważam, że dobrze jest, gdy zdajemy sobie sprawę z tego, że wcale nie jesteśmy tacy istotni – zawsze byłem zwolennikiem takiego podejścia. Właśnie dlatego tak łatwo było mi się utożsamić z historią opowiadaną w Arktyce.
Proszę powiedzieć parę słów o niedźwiedziu polarnym. W jaki sposób nakręciliście scenę spotkania bohatera z tym zwierzęciem?
Niedźwiedź był na planie, ja nie. (śmiech) Nie wolno nam było zbliżać się do niego! To był tzw. tresowany niedźwiedź polarny, jedyny w historii. Ale nasza niedźwiedzica wcale nie była tresowana. Gdy tylko wydawała jakikolwiek dźwięk, trzeba było wiać ile sił w nogach. Była też szalenie zazdrosna o swojego opiekuna – nie można było mówić wprost do niego, tylko zwracać się do jego żony, która potem tłumaczyła wypowiedź swojemu mężowi. Szalona sytuacja.