MUSIMY NAUCZYĆ SIĘ RÓŻNICY MIĘDZY PRZEŻYCIEM A ŻYCIEM. Wywiad z Madsem Mikkelsenem
Mads Mikkelsen to bez wątpienia najpopularniejszy dziś skandynawski aktor. Grywa w hollywoodzkich superprodukcjach – takich jak Doctor Strange czy Łotr 1 – ale nie stroni też od projektów bardziej kameralnych, lecz nie mniej wymagających pod względem aktorskim. Dowodem na to jest Arktyka Joego Penny, minimalistyczny survival movie, który 1 lutego wszedł na ekrany polskich kin. Przeczytajcie, co na temat pracy nad tym filmem miał do powiedzenia Mads, z którym rozmawiałem w maju 2018 na festiwalu filmowym w Cannes, tuż po światowej premierze Arktyki.
Czy to był najtrudniejszy film, jaki pan zrobił?
Bez dwóch zdań! I to z dużą przewagą nad innymi moimi filmami. To był bardzo trudny plan, bo tak naprawdę to, co widać na ekranie, jest dokładnie tym, co zrobiliśmy. Było dość brutalnie, nawet scena, w której noga utyka mi między skałami, nakręcona była na bazie spontanicznego pomysłu, a moja noga naprawdę utknęła między skałami! Powiedziałem więc: OK, panowie, włączmy kamerę i zobaczmy, co z tego wyjdzie.
Dużo improwizowaliście na planie?
Nie, niedużo. Ale otoczenie i sama pogoda często wymuszały na nas zmiany, więc musieliśmy być elastyczni i adaptować się błyskawicznie.
Jak długo trwały zdjęcia?
W nieskończoność! (śmiech) Wszystko zajęło 19 dni, czyli tyle co nic. To naprawdę był rockandrollowy plan zdjęciowy. Przewidziany był na 25 dni, ale straciliśmy 6 dni przez pogodę. Pewnego dnia chciałem otworzyć magazyn i wiatr oderwał drzwi, więc na dobrą sprawę nie mogliśmy wejść do magazynu, tylko musieliśmy siedzieć w samochodzie. Kilka dni wyglądało właśnie tak.
Musieliście zatem kręcić jeszcze szybciej?
Musieliśmy iść na kompromisy. Nie zostawialiśmy niczego na później, mówiliśmy: „Kręćmy dalej, wciąż mamy sporo światła dziennego”, choć w środku coś wołało: „Boże, nie, już nie mogę!”. (śmiech)
To nie mróz był naszym największym wrogiem. Był nim wiatr.
Jak zimno było na planie? Jakie były warunki pogodowe?
Było bardzo zimno, ale to nie mróz był naszym największym wrogiem. Był nim wiatr – to było po prostu szalone! Film kręciliśmy na Islandii i tubylcy mają tam takie powiedzenie: jeśli nie odpowiada ci pogoda, poczekaj pięć minut. I rzeczywiście – aura zmienia się nieustannie. Na początku staraliśmy się trochę ścigać z pogodą, ale daliśmy sobie spokój, bo osiągnięcie pożądanych przez nas warunków było po prostu niemożliwe.
Czy po nakręceniu Arktyki może pan jeszcze w ogóle patrzeć na śnieg?
Oczywiście, kocham śnieg! Jestem w końcu Skandynawem, na miłość boską! (śmiech) Jest takie pytanie: jak wolałbyś umrzeć – w oceanie, na pustyni czy na biegunie północnym? No więc ja zawsze wybiorę ostatnią opcję.
Jakie piętno odciska na człowieku konfrontowanie się ze sztuką przetrwania przez 19 dni? W jakim stanie wrócił pan do domu?
Po skończeniu zdjęć? Szczerze mówiąc, byłem wrakiem. Moja żona zdecydowanie NIE była szczęśliwa. (śmiech) Ale tak jak wspomniałem, mam dużą wytrzymałość, więc szybko doszedłem do siebie. Ogoliłem się, zażyłem trochę słońca i byłem gotów do akcji. No, nie licząc kilku drobnych kontuzji. (śmiech)
Dzwonił pan do żony w trakcie zdjęć?
Tak, dzwoniłem, nawet całkiem się lubimy. (śmiech) Nie jestem typem aktora, który izoluje się od rodziny podczas pracy. Nie jestem też gościem, który wraca do domu i każe swoim dzieciom zwracać się do siebie innym imieniem. Nie, jest określenie na takie zachowanie, ale nie użyję go teraz. (śmiech) Podchodzę jednak bardzo poważnie do swojej pracy. Czasem łatwiej jest na chwilę odejść od roli, innym razem niełatwo jest nabrać dystansu. W przypadku Arktyki to nie bohater był ze mną cały czas, ale sytuacja. Będąc w tym środowisku bez przerwy, niełatwo było się od tego wszystkiego odciąć. Nie schodziliśmy z lodowca prosto do pięciogwiazdkowego hotelu – byliśmy na lodowcu przez cały okres zdjęciowy i chłonęliśmy tę atmosferę.