Dobrych filmów przeczytałem kilkanaście. Wywiad z TOMASZEM KNAPIKIEM
Postać, która obrosła już legendą. Właściciel niezastąpionego głosu i olbrzymiego CV. Czytał Terminatora, Szczęki, Strażnika Teksasu, Świat według Bundych i wiele, wiele innych. Z Tomaszem Knapikiem spotkałem się na terenie gdańskiej stoczni podczas dwudziestego Festiwalu Filmów Kultowych, zaraz po pokazie The Room, czytanym przez niego na żywo. Dosiadłem się, gdy palił papierosa, mieliśmy nikłe światło, a cała sceneria stworzyła fantastyczny klimat. Do istoty palenia mieliśmy zresztą wrócić później. Panie i panowie, oto Tomasz Knapik.
Trzeba powiedzieć, że spotkać się z panem akurat po takim filmie to nie byle jaka okoliczność. Zapewne miał pan już kilka okazji, by go zobaczyć.
Parę na pewno. To stary film, ja go robiłem na kasety. W paskudnej jakości, bo to był VHS. Dzisiaj już w cyfrowej… Moja wiedza na temat filmów jest taka, że jak aktor, reżyser, scenarzysta i producent to ta sama osoba, to jest już knot wyjątkowej klasy.
Chociaż bywają wyjątki.
Bywają. Woody Allen na przykład. Do któregoś swojego filmu napisał nawet muzykę. Albo…
O, właśnie!
Jest pan w stanie stwierdzić, ile filmów przeczytał pan w życiu?
Parę tysięcy na pewno.
A dobrych filmów?
Dobrych to kilkanaście.
Pierwszy film, jaki oglądałem, czytany przez pana, był akurat z tych dobrych. Gwiezdne wojny, czwarty epizod.
Czytałem wszystkie epizody. Któryś z lektorów robił to przede mną, ale tam była pewna kwestia w tłumaczeniu. Zamiast angielskich nazw typu R2-D2 (Ar-tu-di-tu), było Er-dwa-de-dwa. Myśmy zachowali już te angielskie nazwy. Chyba Ela Gałązka to robiła. Jak już natłukłem tych epizodów Gwiezdnych wojen, z dużą przyjemnością zrobiłem Kosmiczne jaja, bo to były nawiązania do tych wszystkich części. Za takimi filmami jak dzisiaj to akurat nie przepadam, już wolę wczorajszy [Gliniarz samuraj – przyp. red.] niż taki niby-melodramat.
Pamięta pan pierwszy film, który pan czytał?
Nie, ale na pewno był to film radziecki. To były lata sześćdziesiąte. Wtedy właściwie były jedynie dwa programy telewizyjne, w dodatku drugi program tylko od osiemnastej do dwudziestej drugiej, i nadawano filmy wyłącznie radzieckie, rumuńskie, bułgarskie, czeskie… Od wielkiego święta puszczano film amerykański albo Bonanzę w niedzielę, żeby ludzi odciągnąć od ołtarza. To był chyba pierwszy taki przypadek rodzinnej telewizji, oglądanej przez dzieci i starszych. Do tej pory zresztą to pokażą od czasu do czasu.
Czytanie na żywo to dla pana powrót do korzeni?
Kiedyś czytanie odbywało się to tylko w ten sposób. Film leciał o dwudziestej w telewizji. Lektor czytał go na żywo, po czym przyjeżdżał następnego dnia i czytał ponownie, dla górników, żeby sobie też obejrzeli. I potem zaczęli to nagrywać. Jak wracałem do domu, o dwudziestej drugiej, to po dwóch godzinach trzeba było zadzwonić do telewizji i zapytać “No, chłopaki, nagrało się?”. “Nie, zatarcie w jedenastej minucie, przyjeżdżasz jutro!”. Albo: “No, nagrało się, masz wychodne”. Dopiero na końcu można było sprawdzić, czy nagranie nadaje się do odtworzenia.
Bywały momenty, że podczas czytania, dajmy na to, komedii, pojawił się zabawny fragment i rozbawił pana do tego stopnia, że nie opanował pan głosu?
Raz parsknąłem śmiechem na zupełnie głupim żarcie. Stoją Flip i Flap na przyjęciu i trzymają szklanki whisky. Grzechoczą sobie kostkami lodu, elegancja. Ten mały zwraca się do dużego z pytaniem, która godzina. Duży patrzy na zegarek i wylewa sobie na buty tę całą whisky i posyła spojrzenie typu zraniona gazela. Wtedy parsknąłem. To nieprofesjonalne, ale bywa silniejsze ode mnie.
Co w momencie, gdy wraca pan do domu po czytaniu? Jakie filmy lubi pan oglądać sam dla siebie?
Ja w ogóle mało oglądam, raczej wyłącznie służbowo. Wolę do kina pójść, ale tylko na coś konkretnie. Jakiś głośny film, który chcę zobaczyć.
To woli pan filmy z lektorem czy z napisami?
(śmiech) Mnie jest wszystko jedno, ale nie dziwię się, że ludzie wolą z lektorem. To jest taka polska specjalność. Chociaż teraz rozmawiamy o filmach fabularnych, a takich już prawie nie czytam, bo nie chcę – poza adrenaliną przy czytaniu na żywca to raczej nudna robota, taka orka. Trzeba odsiedzieć, stawki są nieduże… Wszyscy płacą tak samo, nie wytarguję nic dlatego, że jestem Knapik. Dostaje się te dwieście zł za film. Są bardziej opłacalne dziedziny; reklama jest chociażby ekstra płatna. Są też filmy dokumentalne, które są trudniejsze, ale w nich lektor nie razi. Jest narrator, tak jak u nas Krystyna Czubówna, ale i wypowiedzi różnych osób. W takich wypadkach lektor jest potrzebny i się sprawdza.
Wspomniał pan Krystynę Czubównę – w jej przypadku rozpoznawalny jest nie tylko głos, lecz także twarz. Pana również rozpoznają?
Nie, prędzej po głosie. Nie zapominajmy, że ona prowadziła Panoramę przez kilka lat. Mnie się raczej nie widuje, tyle, co w jakimś wywiadzie. Na ulicy rzadko się zdarza, żeby ktoś mnie poznał po twarzy. Po głosie – to tak.
W sklepie na przykład?
Właśnie. Teraz ludzie są bardziej dyskretni, kiedyś to było “O Jezu!”, w tym momencie nic nie mówią, tylko patrzą. Zaczynam robić jak młodzież, co kupuje loda za dwa złote i płaci kartą, bo to wygodne, więc jak daję tę kartę, to sprawdzają nazwisko.
Pewnie często się zdarza, że proszą pana o przeczytanie czegoś.
Podobne wpisy
Tak, robię nagrania telefoniczne dla znajomych czy nawet dla firm. Dużo gram takich rzeczy. Lubię wyzwania, coś nowego. Nie sprawdzam się we wszystkim. Dałem dupy przy rapowaniu na przykład. Zwrócił się do mnie taki nasz raper, Silk. Podobno jeden z najszybszych. Namawiał mnie na wspólny rap, próbowałem i nie podoba mi się to. Zapowiadam za to komunikację miejską i każdy mnie słyszy. Tylko w metrze nie – tam czytał Ksawery Jasieński. Książę lektorów, starszy ode mnie. Zrobił to honorowo, dla swojego miasta. I jeszcze się pokłócił! Jest w Warszawie Plac Wilsona, nazwany na cześć prezydenta, wobec czego powinno się czytać “Łilsona”. Przed wojną nikt jednak nie znał angielskiego, więc wymawiano przez w. Ksaweremu kazano przeczytać z angielską wymową i odmówił. Ustąpili mu, i słusznie. Tak się przyjęło. Podobnie nie mówimy “Łoszingtona”, tylko “Waszyngtona”, chociaż teoretycznie pasowałaby wymowa oryginalna.
Sytuacja taka pojawia się też w dubbingowanych filmach. Wróćmy do Gwiezdnych wojen. W polskojęzycznej wersji Kenobi to nie “Obi-Łan”, tylko “Obi-Wan”. Darth Vader (“Wejder”) to “Wader”.
Są dwie szkoły, indywidualną kwestią jest, która zwycięży. Jest pewna konsekwencja – jeśli przyjmuje się daną wymowę, to zachowuje się ją do końca. Niektórzy wyznają zasadę, że po co mówić z angielska, skoro to polski język? W ten sposób nawet imiona dla dzieci są spolszczane.
Skoro już mówimy o angielskim – zdarzało się panu podczas czytania wyłapywać błędy w tłumaczeniu? Miał pan na to jakiś wpływ?
Tak, bywały takie sytuacje! Praktycznie wpływ mam, ale teoretycznie nie, bo za to odpowiada tłumacz. Oczywiście reaguję, jeżeli widzę jakiś kompletny idiotyzm – bo zdarzało się, że ktoś stosowany na pożegnanie zwrot “so long” tłumaczył jako “tak daleko” – ale lektor poprawiać nie powinien. Zresztą z językami jesteśmy zaznajomieni, ale poza wyjątkami – Jarosław Łukomski jest na przykład po anglistyce – to nie bardzo go znamy. Komunikatu po angielsku nie wygłoszę, bo się skompromituję. Chyba że jakieś proste zwroty.
“Tak daleko” na przykład.
Tak, tego jest masa. Poza tym występują językowe kalki często stosowane przez tłumaczy, czyli chociażby nadużywanie zaimków. “Idź do twojego ojca i do twojej matki i weź swoją…”. “Idź do ojca i matki”! Bo do czyjego, mojego? Odruchowo to wyrzucam. Są też sytuacje, gdy tłumacz nie widzi obrazu, a jedynie listę dialogową, i wynikają z tego nieścisłości, tak jak “drop the gun” przełożone na “rzuć pistolet”, podczas gdy postać trzyma dubeltówkę. A można powiedzieć “rzuć broń”.
Nie mogę nie zapytać, patrząc na papierosa w pana dłoni – palenie utrwala pana głos?
Głos pewnie utrzymuje w niskich rejestrach, ale zdrowiu nie pomaga. Od tego to się jednak chyba nie uwolnię.
Czyli mamy puentę: palenie szkodzi zdrowiu.
Mam kolegę, który twierdzi że to forma powolnego samobójstwa. Doskonale o tym wiem i tak właśnie postanowiłem odebrać sobie życie: na spokojnie, bez nerwów.
Byle nie za szybko!
Też tak uważam. Wolę być piękny, młody, zdrowy i bogaty, niż stary, biedny, głupi i chory. Jak każdy!
Autorem zdjęcia głównego jest Albert Zawada.
Koszulkę Tomasza Knapika i inne koszulki festiwalowe możecie kupić tutaj.
korekta: Kornelia Farynowska