REKLAMA
Szybka piątka
Najlepsze SERIALE 2020 roku
REKLAMA
Michalina Peruga
- W obronie syna – kryminał, thriller psychologiczny, rodzinny melodramat i dramat sądowy: to wszystko znaleźć można w W obronie syna, doskonałym serialu od Apple TV+, który wciąga do ostatnich odcinków i do samego końca nie zdradza jak potoczą się losy rodziny Andy’ego (Chris Evans) i Laurie (Michelle Dockery) Barberów, których nastoletni syn Jacob (Jaeden Martell) zostaje oskarżony o morderstwo kolegi z klasy.
- Normalni ludzie – serial, który niedawno pojawił się w serwisie HBO GO to irlandzka produkcja na podstawie głośnej powieści Sally Rooney o tym samym tytule. Twórcy serialu doskonale poradzili sobie z przeniesieniem na ekran pełnej emocji książki opowiadającej o trudnej przyjaźni Marianne i Connella, i ukazania ich przyjacielsko-romantycznej relacji na przestrzeni lat – od liceum poprzez studia. To także zasługa świetnego castingu i chemii między odtwórcami głównych ról – Daisy Edgar-Jones i Paulem Mescalem.
- Servant – produkcja od M. Nighta Shyamalana, twórcy Szóstego zmysłu, to niezwykle udany serial grozy o zamożnym małżeństwie, które zmaga się z utratą dziecka. Servant jest niezwykle klimatyczny i powoli buduje napięcie aż do ostatniego odcinka.
- Małe ogniska – serial opowiadający o splatających się losach dwóch rodzin, zamożnej społeczniczki Eleny Richardson (Reese Witherspoon) i żyjącej chwilą artystki, samotnej matki Mii Warren (Kerry Richardson) to doskonała, wzruszająca wielopłaszczyznowa obyczajówka w sposób złożony opowiadająca o kobiecości, macierzyństwie, klasowości czy rasie.
- Gambit królowej – najbardziej udana produkcja Netfliksa w tym roku to świetny serial o dorastaniu Beth Harmon (Anya Taylor-Joy), sieroty, która okazuje się niezwykle utalentowaną szachistką. Siedem odcinków serialu to porywające rozgrywki szachowe na drodze Beth do szachowego mistrzostwa i poruszający obraz dorastającej dziewczyny, która przezwycięża przeciwności losu.
Jakub Piwoński
- Ostatni taniec – miniserial dokumentalny, który ma w sobie tyle napięcia, tyle emocji, że ogląda się go jak najlepszą sensację. Historia zanurza nas w latach 80. i 90., ukazując okres świetności Chicago Bulls, jednego z najbardziej utytułowanych zespołów koszykarskiej ligi NBA. Tytułowy ostatni taniec to z kolei rok 1998, gdy słynna drużyna z Michaelem Jordanem po raz ostatni grała pod wodzą trenera Phila Jacksona. I co tu dużo mówić – działy się wtedy istne cuda. To zdecydowanie najbardziej emocjonująca rzecz, jaką dane mi było zobaczyć w ubiegłym roku na platformie Netflix. Ale o tym, że zawsze mogłem znaleść tam dużo dobrych dokumentów, wiedziałem od dawna.
- The Crown – myśląc o serialu Petera Morgana, jedno, trafne określenie zawsze przychodzi mi do głowy – solidność. Nie wiem co takiego musiałoby się stać z tą produkcją, by zaczęła spadać jej jakość. Wszak budowana jest od początku na gotowym, życiowym scenariuszu, z sezonu na sezon stając się coraz bardziej interesująca, zbliżając się przerabianymi wydarzeniami do czasów, które dobrze pamiętamy. Sezon 4 pod tym względem nie zawodzi, wprowadzając na scenę nową postać. Dramat księżnej Diany stał się ponownie bardzo żywy, pewne rany na nowo zaczęły krwawić.
- The Mandalorian – po stosunkowo słabym, nużącym pierwszym sezonie disneyowskiej produkcji, drugi sezon skradł moje serce już od pierwszego odcinka. Każdy kolejny wkręcał mnie w tą westernową przygodę z jeszcze lepszym skutkiem, dodając do zabawy wiele, umilających seans smaczków rodem ukochanego uniwersum. Znowu poczułem się jak dzieciak, udający, że jego latarka ma coś wspólnego z mieczem świetlnym. Brawo Disney! Tak powinny od początku wyglądać nowe Gwiezdne wojny.
- Wychowane przez wilki – to bardzo ważny punkt na mapie science fiction roku 2020. Istotne dla gatunku kwestie zostały w końcu poruszone, co ważne, w brawurowy, nietuzinkowy sposób. Szczególnie interesująco wypadł tu odwieczny konflikt nauki i religii. Serial przypomina trochę bazę niewykorzystanych pomysłów przez Ridleya Scotta w prequelowej serii Obcego. Ale i tak zdołał ukształtować własną, niezwykle ciekawą tożsamość. Świetna, mięsista rzecz.
- Rozłąka – czy science fiction może być melodramatyczne? Okazuje się, że tak. Bardzo podobało mi się to w jaki sposób produkcja Netflix balansowała na granicy poważnej, fantastyczno naukowej opowieści, o ludziach mierzących się z nieodgadnionym, a ckliwym, romantycznym portretem rodziny przyszłości, rozłączonej za sprawą postępu technologicznego. Dużo wzruszenia, dużo emocji, bardzo solidne aktorstwo (cieszy powrót Hilary Swank do formy) – polecam nie tylko fanom SF.
REKLAMA