REKLAMA
Szybka piątka
Najlepsze filmowe WIDOWISKA
REKLAMA
Szybka piątka #142
Dzisiejszą odsłonę “Szybkiej piątki” poświęcamy filmom monumentalnym, epickim, cieszącym nasze zmysły obrazem i dźwiękiem, słowem – tym najbardziej widowiskowym. Sprawdźcie, jakie są nasze typy i koniecznie podrzućcie własne w komentarzach!
Odys Korczyński
- Gladiator – Jeśli ktoś upatruje wierności historycznej w tym dziele Ridleya Scotta, srogo się zawiedzie. Gladiator nie jest filmem historycznym – jest filmem luźno wykorzystującym epokę rządów Marka Aureliusza do pokazania archetypicznych bohaterów. Świat, w którym zostali osadzeni, zachwyca bogactwem detali, nawet jeśli w jednym z rydwanów widać jakąś butlę.
- Władca Pierścieni – Nie ma to jak prawdziwa scenografia, a nie porozwieszane wszędzie zielone tła. Prawdę dekoracyjną czuć tu o wiele bardziej niż w Hobbicie. Przez to widowisko nabiera magii, którą Tolkien genialnie odmalował słowami w swojej trylogii. Hobbit wydaje się przy Władcy Pierścieni papugą, kolorową, aż bolą oczy, a jednak pustą konceptualnie.
- Ben-Hur – Podobnie jak w przypadku Gladiatora, prawda historyczna w tej produkcji przypomina chyboczący się na wszystkie strony przegniły most nad rwącą rzeką. Nie przeszkadza to jednak w nieprzerwanym zachwycaniu się bogactwem realizacyjnym ponadczasowego dzieła, profetycznie opowiadającego historię Judy Ben-Hura.
- Atlas chmur – Żeby zrozumieć tę nietuzinkową i wręcz rokokowo zrealizowaną przypowieść, trzeba film obejrzeć przynajmniej dwa razy. Mnie akurat wystarczył jeden seans kinowy i późniejsza lektura książki. Dopiero wtedy wróciłem po raz kolejny do filmu, zupełnie na nowo doświadczając bogactwa ukrytych w nim znaczeń.
- Avatar – Historia miałka jak w standardowej polskiej komedii romantycznej, zaś wizualna forma olśniewająca, zwłaszcza w 3D.
Tomasz Raczkowski
- Władca Pierścieni – Wzorcowy spektakl fantasy, perfekcyjny w kreowaniu niezwykłego, ale realistycznego świata i rewelacyjny w inscenizacji zarówno tych mniejszych, jak i większych starć. Obronę Helmowego Jaru czy bitwę na polach Pelennoru można oglądać na zapętleniu w nieskończoność i za każdym razem dawać się wciągnąć w dramaturgię tych potyczek. Cała trylogia Jacksona jest w każdym detalu doskonała i dokonuje niemal niemożliwego, nadbudowując czy też zrastając się z wyobrażeniami zakorzenionymi w książkowym oryginale Tolkiena.
- Mad Max: Na drodze gniewu – Dwie godziny czystej filmowej frajdy, której rytm nadaje szaleńczy pustynny pościg. George Miller stawia tu na efektowność, która jest tak szczera i otwarta, że nie popada w efekciarstwo. Czwarty Mad Max w bezczelny sposób stawia spektakl nad wszystkim innym i dlatego tak trudno oprzeć się urokowi kawalkady dziwacznych maszyn pędzących do dźwięków strzelającej ogniem gitary.
- Climax – Ten film to ruch i niezwykły formalny popis idealnego tempa oraz doskonałej inscenizacji. Odarty z wizualnej orgii, Climax byłby banalnym do bólu filmem o szalonej imprezie. Jednak dzięki połączonej z ironią realizacyjnej maestrii Gaspara Noé jest to fenomenalny filmowy odlot, który zamiast oglądać, należy chłonąć
- Lawrence z Arabii – Dla mnie to kwintesencja magii klasycznego Hollywood. Film kręcony z rozmachem, fenomenalnie wykorzystujący dostępne środki techniczne i budujący angażującą za każdym kolejnym razem narrację. Lawrence z Arabii nie zestarzał się ani trochę, raczej nabrał z czasem szacownego blasku niepodważalnego klasyka kina. Takiego, który można oglądać po wielokroć.
- Barry Lyndon – Skoro mówimy o inscenizacji, to chyba nie ma bardziej kompletnego na tym poziomie filmu niż osadzony w XVIII wieku obraz Stanleya Kubricka z 1975 roku. Plastyczność i kompozycyjna doskonałość Barry’ego Lyndona zapierają dech w piersi i czynią z tego filmu skończone dzieło sztuki.
Maciej Niedźwiedzki
- Ziemia obiecana – Przepych fabrycznej Łodzi przełomu XIX i XX wieku. Przegląd społecznych napięć w wymiarze ekonomicznym: pracodawcy a pracownicy, zamożni a bezrobotni, wielcy przedsiębiorcy a dorobkiewicze. Do tego portret miasta zbierającego liczne narodowości, wyznania i obyczaje. Arcydzieło Andrzeja Wajdy żyje na tak wielu planach i rezonuje na tak wielu płaszczyznach, że przy każdej powtórce można wydobyć z Ziemi obiecanej coś nowego.
- 1917 – Brawurowo zaprojektowany film, wymagający bezbłędnej synchronizacji licznej ekipy za kamerą z setkami statystów przed nią. Już samo to jest imponującym dokonaniem technicznym. Sam Mendes przeprowadza nas przez wojenny front, nie unikając obrazów błota, potu, krwi i łez. Istotny jest dla niego detal i total, jednostka i masa. 1917 to filmowe osiągnięcie w oddaniu wojennego piekła, które nie zostanie szybko zapomniane.
- Incepcja – Sen we śnie, we śnie, we śnie. Zaginanie miasta, wirujące korytarze, pościgi, katastrofy, strzelanki, mordobicia, Indie, Europa, Stany. A wszystko to dopięte na ostatni guzik i do ostatniej sekundki. Incepcja na pewno zredefiniowała pojęcie „filmowego widowiska”.
- Amadeusz – XVIII-wieczny kostium, rozmach oper i bogactwo pałaców. Nad tym wszystkim przejmująca relacja między między Mozartem a Salierim, oparta na podziwie, zazdrości, gniewie i nienawiści, oraz co chwilę powracające partie z potężnego Requiem. Filmowe cudo.
- Grawitacja – Oglądana w kinie na wielkim ekranie jest na pewno jednym z najbardziej immersyjnych doświadczeń w życiu niejednego kinomana. Grawitacja imponuje zjawiskową inscenizacją, operatorską ekwilibrystyką, realizacyjnym stopniem trudności i kompetentnym wykorzystaniem technologii 3D. Określanie Grawitacji kamieniem milowym w historii kina nie wydaje się być nadużyciem.
REKLAMA