REKLAMA
Szybka piątka
Najlepsze CZARNO-BIAŁE filmy
REKLAMA
Dominika Nowicka
- Zeszłego roku w Marienbadzie – Posągowe postaci, kamera-snuj, labirynt pałacowych korytarzy oraz cała barokowość tego filmu robią naprawdę niesamowite wrażenie. Niespieszne błądzenie po meandrach pamięci, nakładanie się i zacieranie wspomnień mogło nabrać tak sugestywnego wyrazu wyłącznie w czerni i bieli.
- Koń turyński – Ascetyczna akcja slow cinema wymaga użycia ascetycznych środków, dlatego nie wyobrażam sobie dodatkowych kolorów w filmie Béli Tarra. Surowy klimat, monotonia dnia codziennego i prosty żywot ubogich ludzi dostarczają iście medytacyjnych przeżyć podczas seansu. Jedno z moich filmowych katharsis.
- Legenda Kaspara Hausera – Postmodernistyczna wariacja, która pozostaje dla mnie w dużej mierze „zagadką”. Jednak ten współczesny spaghetti western, podlany performatywnym sosem i okraszony dobrą muzyką elektroniczną, jest na tyle kuszący interpretacyjnie i artystycznie, że nie mogłam go pominąć na swojej liście.
- Kawa i papierosy – Absolutnie klimatyczne filmowe spotkanie przy kawie i papierosach. Jarmusch częstuje nas raz bardziej humorystycznymi, raz bardziej filozoficznymi etiudami skoncentrowanymi wokół estetycznej pochwały tytułowych rekwizytów. A że czerń i biel najlepiej oddają charakter tych kofeinowych i nikotynowych specjałów, to gdybym miała wskazać film, którego pod żadnym pozorem nie wolno pokolorować, byłaby to właśnie ta pozycja.
- Konopielka – Mam słabość do obrazów polskiej wsi, a zaadaptowanie prozy Edwarda Redlińskiego jakoś szczególnie doceniam, ze względu na trudność przełożenia języka tej powieści na język filmowy. Zaciszne Taplary omijają nowinki cywilizacyjne, dlatego czarno-biała kolorystyka jeszcze bardziej podkreśla zatrzymanie się mieszkańców w czasie. Chociaż ich życie w rytmie wyznaczanym przez naturę, umagicznione ludowymi wierzeniami, ogląda się naprawdę dobrze.
Łukasz Budnik
- Dwunastu gniewnych ludzi – Jeden z moich absolutnie ulubionych filmów, który zachwyca mnie swoim geniuszem przy każdym seansie. Nigdy nie wyjdę z podziwu, jak idealnie udało się tu zarysować postaci i przedstawić świetną intrygę zaledwie w półtorej godziny i to w obrębie jednego pomieszczenia. Prawdziwy aktorski koncert i doskonały scenariusz.
- Światła wielkiego miasta – Wśród filmów Chaplina to mój faworyt, który ujmuje mnie uroczą fabułą, pięknym wątkiem romantycznym i wspaniałym, wspaniałym zakończeniem. Ponadto, jak zwykle u Chaplina, mnóstwo świetnego humoru.
- Pół żartem, pół serio – Przezabawny, bardzo wciągający, stanowiący prawdziwy aktorski popis trójki głównych aktorów. Podobnie jak w przypadku Świateł wielkiego miasta, kapitalne zakończenie.
- Piętro wyżej – Spośród przedwojennych komedii romantycznych to właśnie Piętro wyżej lubię najbardziej. Eugeniusz Bodo jest tu doskonały, serwowane gagi autentycznie bawią, przy piosenkach trudno nie tupać nogą (to właśnie stąd pochodzi „Umówiłem się z nią na dziewiątą”), a wątek miłosny jest bardzo ujmujący.
- Brzdąc – Na zakończenie jeszcze jeden film Chaplina, który wzrusza mnie, ilekroć go oglądam. Przepięknie zarysowana relacja Włóczęgi i tytułowego brzdąca. Nie potrzeba nawet słów.
REKLAMA