NAJCIEKAWSZE filmy AMERICAN FILM FESTIVAL 2023
6 dni oglądania Ameryki w kinie plus dodatkowe 7 w domu. Tak wyglądała 14. edycja American Film Festival. Które filmy zdobyły 50 gwiazdek? I dlaczego tegoroczną edycją rządził Nicolas Cage i Piotr Adamczyk? Sprawdźcie.
Tomasz Raczkowski
1. Dream Scenario – otwierającego festiwal filmu Kristoffera Borgliego z Nicolasem Cage’em nie pobił nikt. Więcej pisałem w recenzji, więc tu powtórzę tylko, że najnowsza propozycja studia A24 to znakomita hybryda dramatu, ironicznej komedii i thrillera psychologicznego, z absolutnie fenomenalnym, grającym jedną z najlepszych ról w karierze Cage’em. Całkowicie moje kino, nieszablonowe i odważne, a przy tym precyzyjnie skonstruowane.
2. Przesilenie zimowe – historia dzieje się na naszych oczach – To wspaniałe życie traci hegemonię w kategorii klasycznych filmów świątecznych. Nowe dzieło Alexandra Payne’a to świetnie napisana opowieść o starciu i dotarciu charakterów, pokryta przyjemną patyną kina w starym stylu. Trochę wzruszy, trochę zasmuci, trochę pokrzepi – idealny film na ciepłe rodzinne seanse przy choince.
3. The Sweet East – zaskakująco odświeżające kino drogi, które równocześnie czerpie garściami z konwencji indie, jak i inteligentnie ją dekonstruuje. Sean Price Williams nawiązuje do najlepszych tradycji wielowątkowego, porozwidlanego fabularnie kina kontestacji, sunąc na przełaj przez panoramę amerykańskich słabości i obsesji. Pełna ostrych zakrętów opowieść nie wpasowuje się łatwo w żadną szufladkę, a dzięki hipnotyzującym występom aktorskim fascynuje tak, jak tylko niszowe eksperymenty potrafią.
4. Pamięć – wydarzeniem tego roku może być fakt, że Michel Franco w końcu stworzył film pozbawiony nadmiernych erupcji transgresji, będący po prostu – i aż – świetnym dramatem psychologicznym. Rozpisana na duet Jessica Chastain i Peter Sarsgaard opowieść niepokoi, intryguje i pokrzepia, co jest w dzisiejszym kinie rzadką mieszanką.
5. Spadające gwiazdy – dla takich filmów chodzi się na losowe pokazy o 21. Niskobudżetowy indie horror z Piotrem Adamczykiem w roli pustynnego szamana to to, co festiwalowi wyjadacze lubią najbardziej. Twórcy przekuwają ograniczenia budżetowe na swoją korzyść i tworzą zaskakująco świeżą opowieść o czarownicach na amerykańskiej prowincji.
Bonus: Robert Altman – podobnie jak przed rokiem American Film Festival oferował retrospektywę jednego z największych mistrzów kina: Roberta Altmana. W tej edycji przyszła pora na dzieła skoncentrowane na kobietach, dzięki czemu obejrzeć było można m.in. wybitne Trzy kobiety, intrygujące Obrazy, kolejną z Altmanowskich polifonii, czyli Dzień weselny czy pierwszy właściwy film reżysera: Ów chłodny dzień w parku. Wszystkie wymienione filmy spokojnie znajdują swoje miejsce w czołówce mojego tegorocznego line-upu.
Michał Kaczoń
1. The Holdovers – „Natychmiastowy świąteczny klasyk” – taki był consensus widzów po premierowym seansie nowego filmu Alexandra Payne’a. Twórca Nebraski i Spadkobierców stworzył opowieść o grupie uczniów i pracowników pewnej amerykańskiej szkoły, którzy z różnych powodów zostają na terenie kampusu podczas świątecznej przerwy w zajęciach. Żaden z nich nie chce tam być, ale sytuacja wymusza na nich bliskość.
Film urzeka nietypową, zaskakującą chemią między bohaterami, ciekawymi character arcami, nietuzinkową atmosferą, która udziela się widzowi oraz nienachalnym świątecznym klimatem. To piękny film o rodzeniu się przyjaźni czy nici porozumienia między ludźmi, którzy z pozoru nie mają ze sobą nic wspólnego. Angażujący scenariusz i interesująco zbudowane relacje między bohaterami sprawiają, że Przesilenie zimowe, jak film nazywa się po polsku, zwyczajnie wciąga, angażuje i mocno oddziałuje na nasze zmysły. To historia, od której ciepło robi się na sercu, ale unikająca słodkich, sentymentalnych tonów. Przykuwa tu także oldschoolowy klimat lat 70. i styl kręcenia filmów w tamtych czasach oraz brawurowe aktorstwo, przywodzące momentami na myśl Stowarzyszenie Umarłych Poetów.
Nowy film Alexandra Payne’a to inteligentna, ciepła rozrywka, która rzeczywiście ma szansę spodobać się szerokiemu gronu odbiorców.
2. Dream Scenario – nowy film twórcy pokręconej Chorej na siebie to kolejna opowieść o potrzebie bycia na językach wszystkich. W tym jednak wypadku potrzeba niechciana i narzucona, zaskakująca dla samego bohatera, który musi poradzić sobie z nietypową sytuacją, w jakiej się znalazł.
Główny bohater – doskonały Nicolas Cage – to wykładowca uniwersytecki, niewyróżniający się niczym szczególnym. Kiedy pewnego dnia dowiaduje się, że pojawia się… w snach nieznanych sobie ludzie, jego życie wywraca się do góry nogami. Udzielając wywiadu telewizji, w którym próbuje zrozumieć nietypowy fenomen, sprawia, że z dnia na dzień staje się celebrytą. Zaskakujący punkt wyjściowy intryguje i w pierwszym akcie poważnie zaskakuje. Potem jednak film zmierza w zaskakujące tereny w drugiej połowie. Nie wiem, czy w pełni satysfakcjonuje mnie obrana przez scenarzystę i reżysera ścieżka rozwoju historii, ale na pewno mogę powiedzieć, że film rozwija się w nietypową, trudną do przewidzenia stronę.
Plusem na pewno jest też fakt, że reżyser umiejętnie łączy tu elementy komedii z dramatem, a humor z filozoficznymi rozterkami, co stanowi ciekawy miks gatunkowy, niepodobny do niczego, co oglądaliśmy wcześniej. Choć czuć tu echa twórczości Christophera Nolana – scena wybuchów na uczelni swoją inscenizacją przypomina nieco Tenet, a klamra na temat świata snów zdaje się pokrewna rozważaniom znanym z Incepcji, to norweski twórca umiejętnie zaznacza swój własny styl i pomysł na autorskie kino.
3. Next Goal Wins – bazująca na prawdziwej historii oraz filmie dokumentalnym o tym samym tytule (którego fragmenty lecą na napisach końcowych), angażująca opowieść o najgorszej drużynie piłkarskiej na świecie oraz cholerycznym trenerze, który próbuje doprowadzić ich do pierwszego zwycięstwa. Wróć – do strzelenia pierwszego gola w historii reprezentacji Samoa Amerykańskiego.
Michael Fassbender jako trener z problemami oraz cała plejada mniej opatrzonych aktorów i aktorek dają niezwykły komediowy popis, uwiarygadniając zaskakującą, nietypową historię, która przykuwa swoim niezwykłym punktem wyjścia. Film najlepiej sprawdza się jako obraz sportowy, umiejętnie wykorzystujący wszystkie prawidła tego gatunku dla budowania zaangażowania widza. Nieźle sprawdzają się elementy komediowe oraz dramatyczny rys niektórych sytuacji.
Co nieco zaskakujące – najsłabszym elementem filmu jest sam Taika Waititi, który z niewiadomych powodów obsadził się w roli całkowicie zbędnego narratora opowieści. Gdyby ta rola była jedynie naturalnym cameo w połowie filmu, efekt byłby dużo lepszy. W obecny kształcie trochę za bardzo odstaje od stylu i poziomu całego dzieła. Chociaż plusik za humorystyczną scenę po napisach.
4. Falling Stars – angażujące, niewysoko budżetowe amerykańskie indie, które urzeka swoim niezwykłym pomysłem i twórczą brawurą. Duet reżyserski oraz scenarzysta prostymi środkami budują atmosferę grozy, wciągając nas w wir zaskakującej historii.
Film przywodzi na myśl nieco The Vast of Night Andrew Pattersona, a równocześnie niektóre sekwencje z Nope Jordana Peele’a czy wyśmienitego Endless duetu Justin Benson–Aaron Moorhead, z którym łączy go niskobudżetowy feel filmu i napędzanie akcji porywającym scenariuszem. Podobna jest siła wyobraźni, która usprawiedliwia niewielkie koszty.
Wybitny jest Piotr Adamczyk, który pojawia się tu w jednej scenie i kradnie ekran tylko dla siebie. Polski aktor w przepiękny sposób szarżuje, wcielając się w postać zagubionego pustelnika, który próbuje przestrzec bohaterów przed ich niezwykłą misją. Rola Adamczyka jest tak „out there”, że później, w kuluarach, zdarzyło mi się użyć zdania, że „Adamczyk jest polskim Nicolasem Cage’em”, jeśli chodzi o możliwości ekspresji i oddania nuty szaleństwa na ekranie.
Sam film to bardzo sprawnie zrealizowane dzieło, które dobrze działa na widza, każąc mu współodczuwać bolączki bohaterów. Świetna jest zresztą sama inscenizacja, umiejętnie budująca napięcie przez sposób pokazania postaci w przestrzeni. Z tego powodu niektórych rzeczy niby spodziewamy się zawczasu, ale gdy rzeczywiście się dzieją, czujemy pewnego rodzaju satysfakcję.
Falling Stars to fajna zabawa formą i ciekawe stylistyczne ćwiczenie, oddające maksimum treści prostymi środkami. Mały wielki film, który przysporzył mi podczas tegorocznej edycji chyba najwięcej radochy.
5. Memory – najnowszy film Michela Franco to ciekawe aktorskie spotkanie i trudny temat, ograny w zaskakujący sposób. Jessica Chastain gra kobietę, która pracuje w ośrodku opieki. Kiedy pewnego dnia w dziwnych okolicznościach spotyka mężczyznę (świetny Peter Sarsgaard, nagrodzony za rolę w Wenecji), który podąża za nią do domu, rozpoczyna się właściwa historia, pełna trudnych emocji i niezapomnianych krzywd młodości.
Film posiada kilka zaskakujących wolt i zwrotów akcji – chwilami bardzo mocno czuć, że to film Michela Franco, w tym, że dość ostentacyjnie wprost wprowadza niektóre wątki i rozwiązania – bez ogłady czy odpowiedniej emocjonalnej podbudówki. Tym razem jednak rozbuchane wyznania nie wykolejają skrzętnie prowadzonej historii. To wszystko zasługa świetnych aktorów, którzy niosą tę historię i podbijają jej emocjonalny wydźwięk.
Dzięki temu Pamięć to angażujący dramat o zranionych jednostkach, które próbują ułożyć sobie życie i nie popełniać błędów przeszłości, co jednak jest zadaniem niełatwym do osiągnięcia. Mocny, momentami niewygodny i uwierający, ale silnie oddziałujący na zmysły, film. Jedno z najlepszych dzieł Michela Franco.
+BONUSL Late Bloomers
Dwoma zdaniami wspomnę też o zwycięzcy sekcji Spectrum, czyli urokliwej komedii z Karen Gillan oraz polskimi aktorkami: Małgorzatą Zajączkowską oraz Michelle Twarowską. To ciepła i pełna humoru opowieść o potrzebie niesienia pomocy i budowania własnej społeczności, umiejętnie wykorzystująca niestereotypowy obraz Polaka z Greenpointu. Fajne, urocze, idealne na niedzielny seans z rodziną. Nie dziwi mnie jego crowdpleasingowy status, dzięki któremu wygrał, choć to ten rodzaj filmu, który nie zostanie w głowie na dłużej. Niemniej jest to fajna przyjemnostka.
Jan Brzozowski
1. Przesilenie zimowe – jeden z najlepszych filmów roku, późne arcydzieło Alexandre’a Payne’a, a jednocześnie nowy amerykański klasyk świąteczny. Okres Bożego Narodzenia nie jest na uniwersytecie Bartona specjalnie wesołym czasem. W obrębie murów uczelni zostają na dwa tygodnie „uwięzieni” zgryźliwy profesor historii starożytnej (wybitny Paul Giamatti), czarnoskóra kucharka i kilkoro wyrzutków, których rodziny nie zabrały na ferie zimowe. Podobny punkt wyjścia był niegdyś dla Oza Perkinsa impulsem do nakręcenia znakomitego horroru – Zło we mnie. Payne i David Hemingson (scenarzysta Przesilenia zimowego) wykorzystują go do nakreślenia pokrzepiającej historii samotników, którzy wspólnymi siłami, na przekór animozjom i różnicom charakterologicznym, zamieniają dwa tygodnie piekła na ziemi w najpiękniejszy czas swojego życia. Choć za oknami przez dwie godziny rozciągają się nieskończone warstwy białego puchu, Przesilenie zimowe okazuje się finalnie najcieplejszym filmem w dorobku reżyserskim Payne’a, zostawiając w tyle słoneczną Kalifornię z Bezdroży oraz upalne Hawaje ze Spadkobierców.
2. Dream Scenario – kiedyś żałowałbym pewnie, że w moich snach nie pojawia się regularnie Nicholas Cage. Seans Dream Scenario zmienia w tej kwestii wszystko. Cage wciela się tu w niepozornego doktora biologii, który z dnia na dzień zyskuje status celebryty – zaczyna bowiem mimowolnie nawiedzać sny ludzi na całym świecie. Początkowo jako bierny, intrygujący obserwator; ale do czasu. High concept rodem ze scenariuszy Charliego Kaufmana jest w filmie Kristoffera Borgliego (Chora na siebie) pretekstem do socjologicznej analizy fenomenu sławy w dobie internetu. Absurdalny punkt wyjścia pozwala krok po kroku odsłonić blaski i cienie tego zjawiska, chroniąc jednocześnie Dream Scenario przed metamorfozą w prosty moralitet. To film jednocześnie zabawny i gorzki, przede wszystkim zaś: piekielnie inteligentny.
3. The Sweet East – współczesna, amerykańska trawestacja Alicji w Krainie Czarów, w której króliczą norę zastępują tunel ukryty za lustrem pubowego kibla. Lillian (świetna Talia Ryder) urywa się z nudnej wycieczki po Waszyngtonie i spontanicznie dołącza do anarchistycznej bojówki. Rozpoczyna tym samym odyseję po wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych, trafiając pod skrzydła profesora-neonazisty, dwójki awangardowych filmowców z Nowego Jorku oraz młodego dżihadysty. Scenariusz Nicka Pinckertona (na co dzień krytyka filmowego) nie uznaje żadnych świętości, przepuszczając każdy z nakreślonych wątków przez bezwzględny filtr ironii. W wykrzywionym obrazie ideologicznie rozszarpanej Ameryki dostrzegamy jednak okruchy uniwersalności – akcja The Sweet East równie dobrze mogłaby rozgrywać się w Polsce. Delikatnie zmieniłby się jedynie zestaw napotkanych przez Lillian bohaterów: prawicowa szuria odnalazłaby wreszcie swoją ekranową reprezentację.
4. Czasem myślę o umieraniu – melancholijna komedia romantyczna z introwertyczną bohaterką w centrum. Fran prowadzi ciche życie, nigdy nie odzywa się niepytana, a większość wolnego czasu spędza, fantazjując na temat własnej śmierci. Bohaterce oddać trzeba, że jest w tej kwestii całkiem kreatywna. Jej depresyjny kokon zostaje naruszony, gdy biurko obok zajmuje nowy kolega – z lekka ekstrawertyczny Robert. Czasem myślę o umieraniu to film o otwieraniu się na świat za pośrednictwem drugiej osoby. Nadzwyczaj czuły i zabawny, odbijający swoją elegancką poetyką wrażliwość głównej bohaterki – portretowanej z wielkim powodzeniem przez Daisy Ridley.
5. Pod kopułą – życie zawsze znajdzie sposób. Zaczerpnięte z Parku Jurajskiego hasło przyświeca szalonej komedii Mel Eslyn. Po niewyjaśnionej, śmiercionośnej apokalipsie jedynymi ocalałymi ludźmi na planecie zostają dwaj kumple z dzieciństwa: ostatni prezydent Stanów Zjednoczonych Billy (Mark Duplass) i jego doradca naukowy Ray (Sterling K. Brown). Bohaterowie mieszkają pod tytułową kopułą, napędzaną energią sztucznego stawu. Nadmiar wolnego czasu zabijają oglądaniem kolejnych części Zabójczej broni oraz graniem na konsoli w Super Mario. Codzienność bohaterów zostaje przełamana, gdy staw przestaje być wydajny w związku ze śmiercią ostatniej rybiej samicy. Na domiar złego z jednym z dwóch pozostałych przy życiu samców zaczynają dziać się dziwne rzeczy – łuski samoistnie odpadają, a jego ciało zmienia kolor. Jak się wkrótce okazuje: zagrożony gatunek postanowił zadbać o przetrwanie. Samiec dostosował się do sytuacji – ewoluował, wykształcając żeńskie narządy płciowe. Problem pojawia się, gdy jeden z bohaterów zaczyna przechodzić analogiczną metamorfozę. Życie zawsze znajdzie sposób.
Łukasz Homziuk
1. Przesilenie zimowe – piękny, fantastycznie nakręcony, świetnie zagrany film w starym stylu i ze scenariuszem idealnym. Coś czuję, że będę rewatchował nie tylko przy okazji świąt, ale i częściej, bo tyle w nim ciepła i melancholii. Paul Giamatti i Dominic Sessa tworzą tu chyba najlepszy ekranowy duet roku.
2. Pamięć – jako fan Michela Franco bardzo czekałem na ten tytuł i się nie zawiodłem. Meksykanin zrobił chyba najbardziej przystępny film w karierze, ale nie stracił swojego pazura. Piękna opowieść o pracy pamięci z wybitną Jessicą Chastain, która w idealnym świecie zdobyłaby za tę rolę wszystkie możliwe nagrody.
3. The Sweet East – chyba najbardziej szalony (w pozytywnym sensie) film festiwalu, który mógłby trwać i ze 4 godziny, bo tyle daje radochy. Gorączkowa podróż po podejrzanych zakamarkach Ameryki z błyskotliwymi rolami plejady wschodzących gwiazd amerykańskiego niezalu.
4. I co dalej? – trwa nieco za długo, ale trafia w czułe miejsca. Opowiedziana w paradokumentalnym stylu ostatnia taka podróż grupki świeżo upieczonych absolwentów liceum, która okazuje się jednym z najlepszych ostatnio filmowych portretów wolności właściwej dla młodości i niepewności towarzyszącej wkraczaniu w dorosłość.
5. LaRoy – trochę zbyt epigońska w swoim zadłużeniu u braci Coen, ale naprawdę fantastycznie zrealizowana groteskowa opowiastka o facetach tak nieszczęsnych, że zrobienie czegoś naprawdę grubego jest ich jedyną szansą na zachowanie godności. Wybitny Steve Zahn.
Bonus: W zestawieniu ograniczyłem się do nowości, ale świetne filmy można było obejrzeć także w ramach retrospektyw. Na szczególne wyróżnienie zasługują przypominający najlepsze dzieła Noah Baumbacha film Do Ciebie, Philipie Alexa Rossa Perry’ego oraz Dzień weselny Roberta Altmana – prześmieszna i kapitalnie zrealizowana komedia na 48 postaci.
Tomasz Ludward
1. Poprzednie życie – wychodząc poza obramowanie zestawienia, wszak Poprzednie życie trafiło do regularnej kinowej dystrybucji chwilę przed AFF, nie sposób nie zauważyć, że to właśnie film Celine Song stanowi highlight festiwalu. Nieoczywista, cierpliwa historia dwojga przyjaciół z dzieciństwa, wznawiających i zrywających kontakt na przestrzeni lat, zachwyca przede wszystkim prostotą. Song przemalowuje Nowy Jork swoją unikalną farbą, żeby utorować drogę dla szczerej rozmowy pomiędzy Norą i Hae. Ich konfrontacja, która jest również, a może przede wszystkim, próbą spojrzenia w głąb siebie, to kopalnia emocji. To również kinowa lekcja o dojrzałości, przemijaniu i trudnej sztuce dokonywania najcięższych wyborów.
2. Dream Scenario – trafił do mnie ten efektowny komentarz do cancel culture. Podeszła również uszyta na miarę postać, w której odnaleźć mógł się jedynie ten, który nie ustępuje w poszukiwaniach ekranowego odkupienia, czyli Nicholas Cage. Mamy w Dream Scenario przedziwny motyw przewodni, będący dźwignią uruchamiającą system oceniania ludzkich przywar i pragnień – od zazdrości, przez poczucie niedocenienia, po nieograniczoną próżność i upokarzający wstyd. To globalne weryfikowanie kondycji społeczeństwa zostaje oddane w ręce samego Cage’a. Ten, z kolei, dowozi każdy aspekt swojego bohatera bezbłędnie, przypominając nam o swoich najlepszych kreacjach, jak chociażby o tej z Adaptacji Spike’a Jonze’a.
3. Byli mężowie – festiwalowe zaskoczenie, które łączy w sobie kilka gorzkich prawd o życiu, podanych w lekkiej, ale niekoniecznie zabawnej formie. Mamy w filmie Noaha Pritzkera rodzinne pranie brudów, wkraczanie w dorosłość i wiele ojcowskiej mądrości. Każdy z bohaterów przyjmuje na swoje barki symptomatyczną dla swojego pokolenia pulę problemów, stawiając im czoło razem lub w gronie najbliższych. Byli mężowie to zrównoważona porcja dramaturgii, w której śmiech przez łzy często okazuje się najlepszym lekarstwem.
4. Brutalna szczerość – coraz mniej inteligentnych komedii, których żart wynika z sytuacji i postaw, a nie głupot. Pomysł jest prosty, w Brutalnej szczerości twórcy nie owijają w bawełnę, a postaci mówią to, co pomyśli głowa. Na szczęście nie wynika to z żadnej anomalii à la Jim Carrey, a najczystszego warsztatu scenarzysty. Dodajmy do tego brawurowy duet Julia Louis-Dreyfus i Tobias Mentzen i mamy film, który po prostu chce się oglądać.
5. Manodrom – bardzo trudno jest być mężczyzną, zwłaszcza amerykańskim, stereotypowym, silnym i zaradnym. Przekonuje się o tym Ralphie, który niczym w dokumentach z serii tuż przed tragedią, za chwilę wybuchnie. Nie zraźcie się katastrofalnym przyjęciem filmu. Manodrom szokuje, trzyma w chorym napięciu i skłania do poseansowej refleksji.
Maja Budka
1. Dream Scenario – nie przypominam sobie żadnego innego filmu, w trakcie którego tak głośno się śmiałam, a po chwili było mi z tego powodu głupio i przykro. Kristoffer Borgli zrobił ze mną, co chciał, i bardzo dobrze. Jego film ma kilka etapów, między którymi dynamicznie się przeskakuje, ale całość zachowuje spójność, świeżość, staranność. Kawał dobrze przemyślanego filmu, który działa, nawet w tak absurdalnej formie. Kawał dobrego Cage’a.
2. I co dalej? – ten film niespodziewanie trafił do topki. Będący gdzieś na pograniczu dokumentu i fabuły Gasoline Rainbow (wolę oryginalny tytuł) śledzi grupkę kumpli, którzy udają się w być może ostatnią wspólną podróż. Po drodze wprowadzają w życie szalone pomysły, wymieniają się obawami na temat tego, co nieuchronne, wspierają się, choć wiedzą, że jadą na tym samym rozklekotanym wózku. Mocno nostalgiczny seans, ukazujący bohaterów w autentyczny i totalnie bezpretensjonalny sposób. Rel.
3. Cypher – przed seansem nie słuchałam Tierry Whack, ale to szybko się zmieniło. Początkowo ma się wrażenie, że będzie to klasyczny dokument o amerykańskiej raperce z kategorii „od zera do gwiazdy”. Szybko jednak następuje przełom, dzięki któremu otrzymałam coś niespodziewanie abstrakcyjnego, zabawnego i trochę też przerażającego. Konwencjonalny dokument muzyczny przepoczwarza się w dziwaczny thriller. Dla mnie świeże.
4. Polne drogi mają smak soli – film debiutantki Raven Jackson zyskuje z czasem, lubi się zadomowić w głowie. W sumie taka jego cecha reprezentatywna – jest wolny, refleksyjny, medytacyjny. Nie jest filmem idealnym, perfekcyjnie wyważonym, ale trafia w czułe punkty, potwierdzając dużą wrażliwość twórczyni. Jest też zapowiedzią nowego odważnego filmowego głosu. Więcej w recenzji, która ukaże się niebawem.
5. Fancy Dance – kameralne indie być może nie odkrywa tego gatunku na nowo, ale dobrze odnajduje w tym znanym kawałku kina. To dość prosta opowieść, ale co z tego, skoro tak dobrze wybrzmiewa w niej historia o przynależności, więzach krwi, stracie, coming of age. Przyjemny aktorsko (debiutująca Isabel Deroy-Olson i Lily Gladstone).