ŻYWIOŁ. DEEPWATER HORIZON
W krótkim prologu reżyser wprowadza głównych bohaterów filmu. Mike’a Williamsa (Mark Wahlberg), kochającego męża i ojca, Andreę Fleytas (Gina Rodriguez), młodą, zaradną i samodzielną dziewczynę oraz Jimmy’ego Harrella (Kurt Russell), wymagającego i bezpośredniego profesjonalistę. Ta trójka zostaje w skrótowy, i dość stereotypowy sposób, wprowadzona. Wiemy, jakie mają charaktery, jakie mają potrzeby, ambicje, temperament i czego możemy się po nich spodziewać. Sam film to przecież nie dramat psychologiczny, ale kino katastroficzne. W dodatku pierwszorzędne.
Mike, Andrea i dowodzący zespołem Jimmy przylatują na platformę wiertniczą koncernu BP, ulokowaną na obszarze nazwanym Deepwater Horizon w Zatoce Meksykańskiej. Ich zadaniem jest przeprowadzanie ostatnich testów i rozpoczęcie procesu wydobywania ropy z głębin oceanu. Gdy tylko wysiądą z helikoptera, zorientują się, że na platformie mało która maszyna działa prawidłowo. Ponadto za sprawą sporego opóźnienia pracownicy są poganiani przez szefostwo. Dla nich bezpieczeństwo i procedury przestają mieć znaczenie, liczą się tylko liczone w milionach dolarów straty. Tragedia wisi w powietrzu.
To oczywiście historia oparta na faktach – wiadomo więc, że do niej dojdzie. Reżyserowi, Peterowi Bergowi, w rewelacyjny sposób udaje się zbudować napięcie. Wykreować wręcz namacalną atmosferę zagrożenia i oddać gigantyczną skalę tego przedsięwzięcia. Człowiek wydaje się naprawdę mały i niezdarny w obliczu siły, którą stara się poskromić.
Berg stopniowo i konsekwentnie przygotowuje widza do dania głównego swojego filmu, czyli spektakularnego wybuchu szybu. Jednak już dużo wcześniej można mieć przyspieszony puls. Reżyser w mistrzowski sposób buduje napięcie. Kumuluje ze sobą kolejne niedociągnięcia, złe decyzje i lekkomyślność kierownictwa czy zawodność i nieprzygotowanie maszyn. Do zbudowania klimatu korzysta również z detali, które chyba w najbardziej przekonujący sposób niepokoją. Takie są ujęcia pęcherzyków powietrza wydobywających się z samego dna czy zbliżenie na oblepiony przez ropę palec jednego z pracowników.
Peter Berg wykorzystuje spektrum różnych metod, by wywołać na widzu odpowiednie wrażenie. Odwleka moment kulminacyjny, jakby wiedząc, że samo oczekiwanie niesie ze sobą ogromny ładunek emocjonalny. Zadawanie pytania „czy to już?” jest równie wciągające jak obserwacja faktu dokonanego. Berg wiedział, jak skutecznie zaangażować widza.
Żywioł. Deepwater Horizon to wzorowe kino sensacyjne. Niezwykle efektowne, przebojowo zrealizowane. Kamera właściwie się trzęsie, ale nie sprawia, że gubimy się w wydarzeniach. Odczujemy dogłębnie chaos, jaki panuje na platformie, ale nie będziemy zagubieni. Berg znajduje czas, by w planach totalnych w ujęciach z powietrza okrążyć płonący szyb wiertniczy, ale również bezbłędnie potrafi wyrazić klaustrofobię zamkniętych we pomieszczeniach bohaterów. Elegancko łączy ze sobą filmowy rozmach z miejscami dokumentalną formą. Berg chce, by widzowi zaczęły pocić się ręce, by czuł żar bijący z ekranu.
To przekonujące i przemyślane kino. Jednak nie bezbłędne. Przeszkadza zbyt lakoniczne i konwencjonalne wprowadzenie postaci oraz sentymentalna końcówka, która jest hołdem dla jedenastu ofiar pożaru. W finale nie mogło oczywiście zabraknąć powiewającej patetycznie amerykańskiej flagi. Wydaje się, że Berg przypisuje jej dwojakie znaczenie, dzięki czemu uzasadnia i w pewnym stopniu ratuje jej obecność. To i tak za mało, bym przestał uznawać ten symboliczny, patriotyczny obrazek za faux pas w amerykańskiej kinematografii.
Poza tymi dwoma uwagami w Żywiole. Deepwater Horizon jest naprawdę sporo filmowego dobra: doskonałego reżyserskiego rzemiosła i autentycznego rozmachu. To kino atrakcji na jakie zasługujemy.
korekta: Kornelia Farynowska