search
REKLAMA
Nowości kinowe

Złodziej tożsamości

Jakub Piwoński

14 marca 2013

REKLAMA

Byłem ciekaw, czym podyktowany jest sukces amerykańskiej komedii, która – przy względnie niewielkim budżecie 35 milionów dolarów – po czterech tygodniach wyświetlania zarobiła już 117 mln, a przecież dojdą do tej puli także wpływy ze świata. Byłem ciekaw, czym się charakteryzuje, bo na pierwszy rzut oka film ten nie posiada w sobie żadnego atutu odróżniającego go od innych –  mniej lub bardziej udanych – przedstawicieli gatunku. Nie ukrywam zatem, że przed seansem spodziewałem się kolejnej głupiej komedii, opartej na scenariuszowych kliszach, której popularność jest niczym nieuzasadniona i niezrozumiała.

Drugi rzut oka umiejętnie nasycił już mą ciekawość i utwierdził mnie w swych przewidywaniach, przez co nie mogę powiedzieć, że się na czymkolwiek zawiodłem. Wciąż jednak zastanawia mnie jedno: o czym świadczy fakt, że ludzi śmieszy tak mało wymagający humor?

Komedia „Złodziej tożsamości” oparta jest na dość interesującym pomyśle wyjściowym. Poznajemy bowiem biznesmena o kobieco brzmiącym imieniu, Sandy, pod którego podszywa się pewna złodziejka tożsamości. Wykradzione przez nią dane osobowe i stworzone na ich podstawie karty kredytowe, pozwoliły jej – nie po raz pierwszy zresztą – pławić się w luksusie. Tymczasem nadszarpnięta zostaje reputacja Sandy’ego, czego konsekwencją może być zachwianie się jego pozycji w pracy, a nawet jej utrata. Co gorsza, okazuje się także, że – zgodnie z tym co wmawia nam w filmie policja – ujęcie przestępczyni nie jest wcale takie łatwe. Trudności ze zgromadzeniem dowodów oraz częste migracje podejrzanej mogą przedłużyć proces jej pojmania nawet do roku (serio?). Sandy, nie mając jednak chwili do stracenia, w celu oczyszczenia swego imienia, postanawia samodzielnie odnaleźć i schwytać złodziejkę jego tożsamości i doprowadzić ją przed wymiar sprawiedliwości. Ma na to tydzień, tyle bowiem czasu udało mu się wynegocjować od swego przełożonego. Gdy w końcu bohater odnajdzie kobietę odpowiedzialną za przywłaszczenie jego danych osobowych, dalsza część filmu upłynie pod znakiem klasycznego kina drogi.

Żeby była jasność – nie mam nic przeciwko scenariuszom zbudowanych na jasnych i czytelnych kliszach fabularnych. Nie możemy traktować tego jako zarzutu dopóty, dopóki klisze te nie zostaną źle dobrane. Innymi słowy, problem zaczyna się wtedy, gdy w pewnym momencie film zaczyna przypominać coś, czym być nie powinien. „Złodziej tożsamości” to, owszem, komediowa sztampa, z humorem niskich lotów, pretekstowym motywem przewodnim, ale jakby tego było mało, usilnie stara się także przemycać ckliwy dramatyzm, który pasuje do wybranej konwencji co najmniej tak, jak pięść pasuje do nosa. Gdyby twórcy poszli na całość, wykorzystując pomysł wyjściowy trochę bardziej dosłownie i generując w skrypcie więcej szalonego acz inteligentnego humoru, mógłbym nawet ten film polubić. Dałoby to większe pole do popisu Mellisie McCarty, aktorce, będącej obecnie – za sprawą drugoplanowej roli w „Druhnach” oraz nominacji do Oscara – u szczytu swej popularności. Dość powiedzieć, że bijący z niej komediowy potencjał nie został należycie wykorzystany. Niestety, zamiast tego twórcy woleli spowalniać akcję scenami takimi, jak ta z płaczącą McCarthy w restauracji, nastawionymi na wzbudzeniu w widzu współczucia, jednocześnie wyjaśniającymi i, co gorsza, rozgrzeszającymi przestępczy proceder bohaterki, które akurat we mnie potrafiły wywołać jedynie uczucie zażenowania.

Szansa na dobrą komedie była spora. Źle wykorzystany potencjał McCarthy to raz. Jednak najwięcej obiecywał ciekawy pomysł wyjściowy, zapowiadający wiele pozytywnego wariactwa. Obietnica została jednak złożona bez pokrycia, gdyż już po 30 minutach zapominamy, że bohaterka grana przez McCarty jest złodziejką tożsamości. Szereg kolejnych wydarzeń, z którymi bohaterowie muszą uporać się w trakcie przemierzania „drogi”, nie ma wiele wspólnego z dotychczasowym zajęciem tytułowej bohaterki. Przypominamy sobie o nim jedynie w porażająco głupiej scenie, w której bohaterowie, z uwagi na brak pieniędzy niezbędnych do dokończenia podróży powrotnej, postanawiają podszyć się pod czyjąś tożsamość i – naturalnie- wyrobić sobie „lewą” kartę kredytową. Widzicie w tym sens? Facet wyrusza w pogoń za złodziejką swojej tożsamości, która narobiła mu w życiu sporego burdelu i, nie wiedzieć czemu, w pewnym momencie postanawia skorzystać z jej unikalnych umiejętności! Rozumiem, że komediowe szaleństwo rządzi się innymi prawami, ale ta jedna scena podważa przecież logikę całego filmu.

https://www.youtube.com/watch?v=4d5hbCXtukM

Pytanie, które zadałem w pierwszym akapicie, jest oczywiście retoryczne. To przykre, że scenarzyści większości współcześnie powstających komedii jankeskich traktują swoich odbiorców jak bandę idiotów, która i tak będzie śmiać się z wymyślonych przez nich gagów, kompletnie nie zwracając przy tym uwagi na coś takiego jak podłoże logiczne fabuły czy dobór elementów narracyjnych. No bo przecież komedie te istnieją tylko po to, by widz na nie poszedł, zjadł popcorn, od czasu do czasu się zaśmiał, porządnie sobie odbił i gdzieś w między czasie wyłączył swój mózg. Pod tym względem owszem, filmy te spełniają swoją rolę całkiem dobrze. I pewnie robić to będą jeszcze długo. Niestety.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA
https://www.perkemi.org/ Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor 2024 Situs Slot Resmi https://htp.ac.id/