ZIMOWI BRACIA. Jak dobry jest duński film roku?
Smutna jest rzeczywistość, gdzie górują śnieg i brud, a jedynym źródłem ciepła jest trujący bimber i ciało chudej sąsiadki. W takim świecie muszą odnaleźć się Emil (Elliott Crosset Hove) i Johan (Simon Sears) – bracia pracujący w fabryce cementu w czasie mroźnej zimy. Ich rutyna dnia jest przerażająco powtarzalna i nudna, więc czas wolny starają się sobie umilać, oczywiście w miarę możliwości. Przystojny Johan spędza popołudnia w łóżku z Anną (Victoria Carmen Sonne). Dziewczyna podoba się również introwertycznemu Emilowi, który kolegom z fabryki sprzedaje bimber własnej roboty. Zimowi bracia zaczynają się jak obiecujący dramat psychologiczny, gdzie każda scena zwiększa napięcie i oczekiwanie na rozwój wydarzeń. Jednak Hlynur Pálmason kilka razy poślizgnął się na własnym scenariuszu.
Film sprawdza się jako studium oderwanej od społeczeństwa jednostki i pod tym względem jest udanym debiutem. Główny bohater, zamknięty w sobie Emil, nie ma zbyt wiele wspólnego z resztą robotników. Choć pracuje razem z nimi, cały czas zachowuje się tak, jakby był z innej planety. Patrzy na pomieszczenia fabryczne i kolegów oczami pełnymi zdziwienia, gniewu i strachu, wydaje się bać lub/i nienawidzić wszystkich. Rozmowa z ludźmi jest dla niego przykrą koniecznością – czy to podczas handlu domowym bimbrem, czy na dywaniku u szefa, czy w trakcie kłótni z bratem. Emil nie potrafi też nawiązać normalnej relacji z Anną, jedyną kobietą w okolicy, choć podoba mu się i fantazjuje o niej. Szefowi opowiada, że to jego dziewczyna, z którą chce mieć dziecko. W rzeczywistości stać go tylko na to, by ukraść jej bieliznę, której zapach dodaje mu siły w sytuacji kryzysowej. Na domiar złego, kiedy okazuje się, że bimber Emila jest trujący i jego kolega trafia do szpitala, wszyscy robotnicy dają mu odczuć, że jest persona non grata w fabryce i nikt go tam nie chce.
Emil jest interesujący tylko dlatego, że o nikim innym nic nie wiadomo. Reszta postaci jest wyprana z jakichkolwiek cech charakteru i osobowości. Wiemy o nich tylko tyle, że wywołują w głównym bohaterze skrywane emocje, zazwyczaj negatywne. Nawet jego brat i domniemana dziewczyna są właściwie statystami, bez większego znaczenia dla rozwoju wydarzeń. To nawet nie są pełnoprawne postacie i jako samodzielne byty nie mają żadnego znaczenia. Liczy się tylko to, jaki wpływ wywierają na głównym bohaterze. Problem w tym, że on nie jest na tyle złożony i interesujący. Emil na tle całej reszty wypada najciekawiej, ale to wciąż za mało, by chcieć poznać go lepiej, kibicować mu i zaangażować się emocjonalnie w jego losy. Zajmowanie się wyłącznie nim nie wystarcza, by uznać seans Zimowych braci za udany. Za mało tu szczegółów, które łączyłyby widza z Emilem przynajmniej na tyle, by przejmować się nim przez półtorej godziny.
Nie bez znaczenia jest też nietypowa sceneria filmu – przysypana śniegiem i pyłem fabryka cementu na odludziu. Budynki przemysłowe, ciężki sprzęt i pomieszczenia robocze potęgują emocjonalny chłód Zimowych braci, ale i to wybieg, który działa na krótką metę. W połowie seansu kolejne ujęcia komina, brudnych okien i obdrapanych ścian przestają dopowiadać rzeczywistość wypraną z uczuć i koloru. Zamiast tego stają się dłużyznami odwlekającymi tylko zakończenie, które nie daje wybrzmieć gromadzącym się leniwie emocjom i faktom. Nie pomagają pozbawieni charakterów bohaterowie, na których tle Emil wypada najlepiej, choć to nie czyni go pełnokrwistą postacią. Podsumowując, haust mroźnego powietrza okazał się tylko przeciągiem w korytarzu. Hlynur Pálmason swoim debiutem wywołał zaledwie chwilowy dreszczyk, choć to może być zapowiedź prawdziwej śnieżycy.