ZABÓJCZY ROMANS. Satyra na wszystko [RECENZJA]

Yeo-rae (Lee Hanne) to czołowa gwiazda koreańskiej kinematografii. Aktorka zalicza kolejne hity, reklamuje kolejne niezdrowe produkty, zarabia grube miliony i cieszy się dobrą prasą – wszystko to jednak do czasu. Jej pięć minut kończy się po występie w blockbusterze science fiction: film staje się obiektem kpin koreańskich kinofilów, a popularność Yeo-rae drastycznie spada. Złą sławę bohaterka postanawia przeczekać na tropikalnej wyspie – tam poznaje Jonathana Na (Lee Sun-kyun). Biznesmena, księcia z bajki, najbardziej męskiego mężczyznę wszech czasów. Jonathan uwodzi kobietę, a następnie zamyka ją (niemalże dosłownie) w złotej klatce. Ucieczkę z toksycznej relacji zagwarantować może jedynie śmierć mężczyzny. W planowaniu zbrodni doskonałej bohaterce pomaga Kim Beom-woo (Gong Myung) – nastolatek z sąsiedztwa, a jednocześnie wielki fan jej dorobku aktorskiego.
Jeżeli krótki opis fabuły Zabójczego romansu brzmi absurdalnie, to tak właśnie miało być. Reżyser Lee Won-seok nie bawi się w subtelności. Najistotniejszym budulcem jego nowego filmu jest kicz, przesyt, przegięcie. Każdy element Zabójczego romansu dociśnięty jest do podłogi: od aktorstwa, przez fabułę, aż po inscenizację. To satyra na wszystko, co we współczesnym świecie o satyrę się prosi: przemysł filmowy, kulturę fanowską, maczyzm, patriarchat, media społecznościowe, kapitalizm, niszczenie środowiska naturalnego. Nie żartuję, w Zabójczym romansie bez większego problemu odnajdziecie każdy z wymienionych tematów – zamknięty w ironicznym, postmodernistycznym nawiasie, który zmiękcza wydźwięk zawartych w filmie treści, ale bynajmniej ich nie przekreśla.
Dzieło Lee Won-seoka to jednak w pierwszej kolejności rozrywka. Reżyser zręcznie żongluje gatunkami filmowymi, dbając o to, abyśmy ani przez moment się nie nudzili. Oczywiście, dominuje tutaj komedia, ale w narrację gładko wplecione zostają elementy kryminału, kina przygodowego, gangsterskiego, a nawet musicalu – dość powiedzieć, że finałowe starcie między stronnikami Jonathana a armią fanów Yeo-rae odbywa się w formie pojedynku na piosenki. Rytm filmu wyznacza nieskrępowana wyobraźnia jego twórców. Kolejne sceny biorą nas z zaskoczenia, jeżeli nie z powodu zwrotów akcji, to za sprawą konkretnych, coraz bardziej odjechanych pomysłów – takich jak chociażby żądny zemsty struś, który pojawia się znikąd, a następnie odlatuje w siną dal tylko po to, aby w rozśpiewanym finale filmu powrócić i przypieczętować los antagonisty.
Świetnie odnajdują się w tej specyficznej konwencji aktorzy. Na ekranie bryluje zwłaszcza Lee Sun-kyun, który tworzy w Zabójczym romansie przerysowaną wersję swojej najsłynniejszej kreacji – Pana Kima z Parasite. Jego bohater jest ucieleśnieniem wszystkiego, co kryje się za wyświechtanym sformułowaniem „toksyczna męskość”. To rozwydrzony nastolatek w ciele dorosłego mężczyzny – przemocowy, zaborczy, uzależniony od rywalizacji, skrajnie egoistyczny. Łatwo byłoby go po prostu znienawidzić, ale Sun-kyun nadaje swojej postaci wyraźny rys komiczny i komplikuje całą sprawę. Aby wyglądać poważniej na zdjęciach, Jonathan regularnie dokleja sobie sztucznego wąsa, po każdym udanym wyczynie, czegokolwiek by on nie dotyczył, podnosi zaś kciuk do góry i wypowiada ikoniczne „Gites!”.
Kibicujemy więc głównej bohaterce, a jednocześnie śmiejemy się z jej groteskowego adwersarza, obdarowując go przy tym – czy tego chcemy, czy nie – cieniem naszej sympatii. Wielka w tym zasługa charyzmy, uroku i aktorskich umiejętności Sun-kyuna, dla którego – i piszę to z wielkim żalem – była to jedna z ostatnich ról w karierze. W grudniu 2023 roku, zaledwie kilka miesięcy po światowej premierze filmu Won-seoka, aktor popełnił samobójstwo, zagazowując się we wnętrzu swojego samochodu. Jako potencjalną przyczynę tej przedwczesnej śmierci wymienia się często presję społeczną i zawyżone standardy moralności, jakie obowiązuje południowokoreańskich celebrytów – a zatem zjawiska, które doczekało się w Zabójczym romansie krytyki, co prawda nie wprost, ale między wierszami.
Film Won-seoka bywa porównywany w zagranicznych recenzjach do twórczości Wesa Andersona. I rzeczywiście, pod względem inscenizacji dostrzec można pewne znaczące podobieństwa – inna sprawa, że autor Grand Budapest Hotelu zmonopolizował na terenie kina, filmoznawstwa i krytyki filmowej estetykę opartą na pedantycznej wręcz symetrii. Jeżeli ktokolwiek inny pokusi się o użycie pastelowych kolorów i zakomponowanie symetrycznych kadrów, to już zawsze narażony będzie na porównania do sympatycznego Teksańczyka. Nawet jeżeli jego film – a tak właśnie jest w przypadku Zabójczego romansu – pozostaje dziełem na wskroś oryginalnym, niekłaniającym się nikomu ani niczemu.