ZABÓJCZE MASZYNY. Epoka stali kontra ekologiczni hipisi

Głównymi bohaterami są bardzo młodzi ludzie, Hester Shaw (Hera Hilmar) i Tom Natsworthy (Robert Sheehan), którzy wciąż mocno wierzą w przeróżne ideały, jak wolność, braterstwo, sprawiedliwość oraz zemsta. Stracili rodziców dość wcześnie, jak to zawsze bywa w tego typu fabułach. Przychodzi im się niespodziewanie skonfrontować z kimś, z kim żadnego konfliktu się nie spodziewali i kto był na pewnym etapie ich życia niedoścignionym dla nich wzorem. Nowozelandzcy filmowcy jednak nieudolnie ukazują motywy owej charakterologicznej konwersji. W sumie chyba ich to nie obchodzi, bo akcent został położony na pełną detali prezentację zmechanizowanej rzeczywistości poprzetykanej złotą nicią udramatyzowanych dialogów o miłości, wolności, ekopolityce i tym podobnych słowach-znaczeniowych workach. Gdy zajrzymy za tę kunsztownie zaprojektowaną, wizualną fasadę, okaże się, że są tam same śmieci i łopatologicznie wyłożona widzowi symbolika.
Podobne wpisy
Jednym z tych mankamentów jest gra aktorska. W wydaniu Hugo Weavinga jakoś jeszcze przejdzie, mimo okropnie przewidywalnego zachowania i motywów, ale w przypadku pary głównych bohaterów te rytmiczne recytacje kwestii, jakby był to któryś z kolei, pod koniec dnia zdjęciowego, męczący dubel, jest nie do przejścia. Im jest poważniej, tym zaczyna być śmieszniej. Jedna z postaci rzuca w ogniu walki np. coś w stylu: Za moją mamę. Druga odpowiada jej jeszcze bardziej górnolotnie, a ja wtedy zmieniam pozycję na kinowym fotelu i nie mogę doczekać się końca tej epopei, bo czuję się, jakbym oglądał relację z zamieszek antyglobalistów w Hamburgu, których próbuje rozpędzić niemiecka policja. Na całe szczęście pojawia się Stephen Lang w roli Shrike’a, biomechanicznej istoty, która pozostała po upadku starożytnych. Właściwie gdy chodzi o recepcję filmowej narracji Zabójczych maszyn, tylko fragmenty z udziałem Shrike’a są zdatne do obejrzenia bez zażenowania. Zarówno relacja androida z główną bohaterką, jak i jego własna, nieco nadrealistyczna historia są znakomitym materiałem na stworzenie osobnego, nieco bardziej kameralnego filmu science fiction.
Za olśniewającą wizualnie fasadą, której nie mam nic do zarzucenia, kryje się coś jeszcze, co w książce Reeve’a również jest, lecz znacznie zmyślniej i mniej górnolotnie wytłumaczone – tak jak należy takie kwestie przedstawiać, żeby przeciwna strona nie pękła ze śmiechu. Mam na myśli antyglobalistyczną, proekologiczną, antyatomową i równościową ideologię zaprezentowaną w filmie. Żeby nie zdradzać szczegółów, podam tylko kilka przykładów – resztę niech widzowie ocenią sami i odpowiedzą sobie przede wszystkim na pytanie, czy przez takie zabiegi produkcja nie traci wartości artystycznej.
A więc przykłady. Krwiożerczy Londyn zerwany z wyspiarskiego łańcucha, żeby pożreć resztki zniszczonej Europy (czyżby analogia do Brexitu i dalszych, niekorzystnych losów UE?), wielokulturowe, wschodnie społeczeństwo za ogromnym murem, na którego czele stoi Gubernator Kwan (Kee Chan). Sama jego postać wydaje się symbolem uciskanych przez Chiny Tybetańczyków. Napuszone frazy recytowane przez Annę Fang (Jihae Kim) i Sathyę (Menik Gooneratne) o niewinności niewinnych i ich prawie do odwetowej zemsty mają kluczowe znaczenie, gdy połączy się je z kulturowym pochodzeniem aktorek. Charakterologiczne osamotnienie postaci Chudleigha Pomeroya (Colin Salmon) w wielkomiejskim organizmie. Londyńskie bożki, którymi są… a tu niespodzianka. Tej tajemnicy akurat nie zdradzę. I wiele, wiele innych detali.
Ludzkość niczego nie potrafi się nauczyć. Film za to aż za bardzo chce. Tak naprawdę najbardziej pojętnym uczniem w tej historii okazuje się Shrike, maszyna bez serca w świecie pełnym żywych serc bezdusznie używających maszyn.