ZABIŁEM MOJĄ MATKĘ. Film kipiący emocjami
Tekst z archiwum film.org.pl (październik 2009).
Trudno mi pisać o J’ai tué ma mere w oderwaniu od postaci Xaviera Dolana – reżysera, scenarzysty i producenta filmu (sic!), a także odtwórcy głównej roli. Mam problemy z odizolowaniem Dolana-reżysera od jego filmowego alter ego, szesnastoletniego Huberta Minela. Być może potęguje je wiek artysty, a także nacisk na autobiograficzny charakter filmu podkreślany w każdym festiwalowym katalogu, opisie, recenzji. Oglądam klipy z wywiadami z Cannes, widzę dwudziestolatka w wielkich okularach, ze splątaną grzywką opadającą na oczy. Opowiada o fascynacji francuską Nową Falą, inspiracji kinem Gusa van Santa. Mówi o swojej matce, burzliwym dojrzewaniu, szkole z internatem, homoseksualności i narastającej frustracji. Jest w nim coś nieznośnie manierycznego, przesadzonego. To ten typ zwykliśmy na studiach pokazywać palcami, nadając słowom “artysta” i “erudyta” jednoznacznie pejoratywne, kpiące znacznie. Och i ach! Filmowy Hubert jest tak samo wzniosły. Dolan, cudowne dziecko kinematografii kanadyjskiej, dzisiaj (X 2009) dwudziestolatek reprezentujący swój kraj w wyścigu oscarowym i laureat trzech nagród na festiwalu w Cannes, może więc irytować i fascynować zarazem (o ile kogoś intryguje ten rodzaj egzaltacji). Niewątpliwie jednak mamy do czynienia z talentem niebanalnym – i chociaż debiut młodziutkiego reżysera nie jest filmem tak doskonałym, jak chcieliby zachodni krytycy, wciąż nie daje mi spokoju.
Przede wszystkim jest to obraz kipiący emocjami, i to emocjami skrajnymi, często zresztą sprzecznymi; to nakręcająca się spirala gniewu, irytacji, wzajemnych pretensji. Hubert jawi się jako dziecko rozpieszczone i nadęte, niemal perwersyjnie znęcające się nad swoją matką. Przeszkadzają mu detale, garderoba matki, jej nawyki, wystrój domu. Każde słowo może stać się przyczyną kolejnej awantury. Matka rozpieszcza Huberta, podwozi samochodem do szkoły, nie wymaga żadnych prac domowych. A jednocześnie czyni mu wyrzuty: twoi koledzy jeżdżą autobusami, a ty nie musisz nawet sprzątać, sam sobie gotować, prać. Hubert uważa, że to szantaż. I zaczyna krzyczeć, że jedyne, co go z matką łączy, to nienawiść.
Prowokujący tytuł filmu, na pierwszy rzut oka przesadzony, dobrze oddaje więc charakter tego niezwykłego spektaklu wściekłości i wrzasku. W tej opowieści o dojrzewaniu nie ma miejsca na sentymenty i łkanie. Po burzy przychodzą chwile czułości, Hubert przyznaje, że matkę kocha. A potem stwierdza, że jednak nie. Kolejna sprzeczka, kolejna awantura. W czarno-białych sekwencjach mających niemal formę spowiedzi, bohater próbuje “na spokojnie” analizować swoje relacje z matką. Plącze się w sprzecznościach. Twierdzi, że istnieje wielu ludzi, których kocha bardziej od niej. Potem odwraca wzrok.
Podobne wpisy
Jest w tym obrazie egzaltacja nastolatka, który nie tyle chce powiedzieć, co wykrzyczeć swoje bolączki, ostentacyjnie rozdrapać ledwo zabliźnione rany. Bywa Dolan-reżyser pretensjonalny, chociażby we wspomnianych czarno-białych sekwencjach, jednak wydaje mi się twórcą mimo wszystko – świadomym. W otwarcie (nawet, jeśli to tylko element artystycznej kreacji) autobiograficznym filmie kreśli przecież obraz samego siebie w sposób zbyt odpychający, by zrzucić to na przypadkowe przejaskrawienie. Problemy Huberta, jego zagubienie, zmaganie z własną seksualnością (choć z samą akceptacją siebie jako geja chłopak zdaje się nie mieć problemu), brak zainteresowania ze strony ojca, poszukiwanie przyjaźni – nie przesłaniają bufonady i arogancji. Dolan ma odwagę nie usprawiedliwiać swojego bohatera.
Czuć w tym filmie wyczucie obrazu i wrażliwość na detal, pewien zmysł plastyczny, który pokazuje, że młodziutki reżyser ma w zanadrzu nie tylko złość i twórczą bezczelność. Zabiłem moją matkę to kino agresywne i szczere. Życzę Dolanowi owocnego dojrzewania.