ZABIJ TO I WYJEDŹ Z TEGO MIASTA. Ponura animacja
Niecałe 90 minut spędzonych w mieście duchów to intensywny czas obfitujący w emocjonalne turbulencje. Tym bardziej trudno mi uwierzyć, że Mariusz Wilczyński, twórca filmu, spędził w tym świecie ostatnie 14 lat, nazywając to ponadto najpiękniejszym, najbardziej sensownym okresem swojego życia. Zabij to i wyjedź z tego miasta jest zaś dziełem niezwykle osobistym, w którym Wilczyński zmaga się z demonami swojej przeszłości. Zgrabnie uniknął jednak odautorskiego ekshibicjonizmu, tworząc film głęboko przeszywający, który dla każdego będzie miał inne znaczenie. Zanim jednak zabije się to i opuści to ponure miasto, należy się z tym czymś ostatecznie skonfrontować.
Wilczyński w swojej ciężkiej, ponurej, momentami wręcz upiornej animacji prowadzi nas, widzów, do krainy wspomnień. Krainy zamieszkiwanej przez lunatyków, cienie, zmarłych. Ma ona postać zabetonowanej Łodzi, w której zawsze jest poniedziałek szósta rano, a poranne tramwaje odjeżdżają o minutę za wcześnie. Każdy budynek, każda kamienica, każdy kiosk RUCH-u wydaje się być przesiąknięty nostalgią mieszkańców. Wszystko jest nagryzmolone, naszkicowane rozedrganą kreską, jakby w dziwnym szale. Jakby wszystko, co widzimy na ekranie, narodziło się pośpiesznie na skrawkach szarego, wymiętego papieru. Przypomina to pojedyncze, pozbawione logicznej ciągłości obrazy wyjęte ze snu osoby pogrążonej w głębokiej żałobie. Między łódzkimi budynkami maszeruje zamroczony Mariuszek, alter ego twórcy, śledzący pozagrobową podróż swoich zmarłych rodziców.
Wilczyński w rozmowie wieńczącej polską premierę filmu wyznał, że zrobił tę animację, aby dokonać trzech rzeczy. Po pierwsze, aby utrwalić w nim wspomnienie Łodzi. Łodzi, z którą łączy go toksyczny związek – kocha ją i nienawidzi jej równie mocno. Po drugie, aby zachować w filmie artystów, którzy oddziaływali na twórcę przez całe jego życie. Dzięki temu w filmie możemy usłyszeć głosy takich twórców jak Andrzej Wajda, Gustaw Holoubek, Irena Kwiatkowska, Barbara Krafftówna, Daniel Olbrychski, Krystyna Janda. Głosy, które wybrzmiewają fenomenalnie. W tle przebija się także gitara Tadeusza Nalepy, wieloletniego przyjaciela Wilczyńskiego. I w końcu – żeby przywrócić do życia zmarłych rodziców. Dokończyć nigdy niezaczęte rozmowy. Przytulić i powrócić do świata realnego. Rodzice Wilczyńskiego odgrywają kluczową rolę w Zabij to i wyjedź z tego miasta. Odtwarza on w animacji ostatnie chwile życia swojej schorowanej matki, aby później umożliwić zmarłym rodzicom powrót do ich młodości. Alter ego Wilczyńskiego towarzyszy im w tej niezwykłej podróży. Prowadzi z rodzicami oniryczne rozmowy w pociągu, przygląda się ich pierwszemu spotkaniu, pierwszemu seksualnemu zbliżeniu, powraca do pierwszej spędzonej wspólnie Wigilii w 1966 roku. Film dał Wilczyńskiemu możliwość wyczarowania czegoś, czego nie ma. Możliwość ostatecznego pożegnania się z rodzicami, z którymi nie pożegnał się za ich życia. Wskrzesił ich, zamknął w swoim świecie duchów, który animował przez 14 lat, co stało się dla niego zapewne formą autoterapii.
Zabij to i wyjedź z tego miasta to film o śmierci. O relacjach, które nierzadko tkwią w zawieszeniu, bez postawionej na końcu kropki. Taką właśnie kropkę postawił Wilczyński swoim filmem, nadając kształt i obraz ostatniemu pożegnaniu ze wszystkimi bliskim mu osobami, które odeszły z jego świata. Ale Zabij to i wyjedź z tego miasta, z całą swoją elegijnością, posępnością, przeszywającym poczuciem straty i jej nieodwracalności jest także filmem o miłości. O ogromnej miłości, która nie znajduje ujścia, która nie ma się gdzie zakotwiczyć. Spóźniona miłość alter ego Mariuszka oraz opiekuńcza miłość matki Janka kotłują się w nich bezlitośnie. Sami również na tę miłość czekają. Uwięzieni w świecie rządzonym przez oszczędność słów, gestów, uczuć spotykają się na dancingu, gdzie zatapiają się w swoich ramionach, jakby trafili w matczyne objęcia. To jedna z nielicznych dawek czułości, która zostaje im dana. Każdy w świecie Zabij to i wyjedź z tego miasta szuka skrawków miłości. Dla matki Janka jest to telefon z informacją o bezpiecznym przyjeździe do Wisełki. Dla pani dróżnik – przelotny romans z nieznajomym ojcem w przedziale. Dla starszej pani z osiedla – obecność starego psa Pimpusia. Dla dziecka w tramwaju – uścisk kochającej matki. Dla Mariuszka – ostatnia podróż w jednym przedziale z rodzicami.
Film porywa widza w nostalgiczną, poetycką odyseję, hipnotyzując niezwykłą stylistyką charakterystyczną dla dzieł Wilczyńskiego. Rysunki były w większości wykonywane ręcznie, stąd drżąca, dygocąca kreska. Niestabilność animacji, sprawiająca wrażenie odklejonej od płaszczyzny ekranu, sprawia wrażenie, jakby zaraz miała ulec dezintegracji. Jakby wszystko, co rozgrywa się na ekranie, miało momentalnie się rozpłynąć, rozmyć, tak jak rozmywa się koszmar w momencie otwarcia powiek. Pulsujące, groteskowe twarze bohaterów wyłaniają się kolejno zza sklejonych taśmą kadrów, strasząc widza swoją szkaradnością. Upiorny oniryzm filmu wzbogacony zostaje o bluesową kołysankę. Ale największa siła filmu tkwi w uczuciach. Zabij to i wyjedź z tego miasta utkany został z silnych, intensywnych emocji, które przenikają do podświadomości widza i każą mu odczuwać bardziej, mocniej.
Podobne wpisy
W czasie trwania filmu może, a nawet powinno towarzyszyć widzowi poczucie zagubienia. Może on błądzić po omacku między kolejnymi bohaterami, nie dostrzegając powiązania między nimi. Może czuć dezorientację z obecności Behemota w kapeluszu, Wolanda z diabelską bródką i głowy Berlioza mówiącej wspak. W ogromnej mierze film odwołuje się zaś do bolesnych doświadczeń Wilczyńskiego oraz do jego świata wyobraźni. Mężczyzna zabiera widza w głąb swojej mrocznej psychiki, otwiera przed nim świat osobistych duchów. Mimo wszystko plastyczność i metaforyczność filmu sprawiają, że ekranowa opowieść dopasowuje się indywidualnie do każdego odbiorcy. Angażuje, nakłania do przeżywania ekranowej historii na swój własny sposób.
Zabij to i wyjedź z tego miasta to pierwszy animowany film otwarcia w długoletniej historii festiwalu Nowe Horyzonty. I to jaki film! Wilczyński udowadnia w nim prawdziwą transcendentną siłę animacji. Pokazuje, że głębokie emocje mogą nabrać kształtu, ujawnić się dzięki materii audiowizualnej. Nawet jeśli będzie miało to potrwać długie lata, należy czekać na kolejną produkcję Mariusza Wilczyńskiego, ponieważ daje on gwarancję, że swoją sztuką wprawi uczucia w ruch.