search
REKLAMA
Nowości kinowe

X-Men: Przeszłość, która nadejdzie

Krzysztof Walecki

24 maja 2014

REKLAMA

rs_634x939-140324091106-634.jennifer-lawrence-x-men.ls.32414Z „X-Menami” zawsze miałem problem. Jako fan komiksowego oryginału filmy wydawały mi się za mało efektowne, wręcz kameralne, aby we właściwy sposób zbliżyć się do skali, jaką mamy w opowieściach graficznych. Miały ducha (zwłaszcza dwie pierwsze części), myśl oraz aktorów potrafiących ożywić postacie o barwnych pseudonimach jak Cyclops, Storm czy Wolverine. Nie wszystkie się udały, ale nawet w tych najlepszych czułem, że nie są dostatecznie odważne, widowiskowe, jednym słowem – komiksowe. Broniły się jako indywidualne dzieła filmowe, niekoniecznie już jako ekranizacje. Tymczasem, po 14 latach od premiery pierwszych „X-Menów” w reżyserii Bryana Singera, otrzymujemy siódmy już z kolei film z serii, i jednocześnie pierwszy, po obejrzeniu którego mogłem powiedzieć: „tak to miało wyglądać”.

Film otwiera obraz Nowego Jorku przyszłości, zniszczonego i podporządkowanego olbrzymim robotom zwanym Strażnikami. Ostateczna broń w walce z mutantami okazała się również i dla ludzi gwoździem do trumny – maszyny wyewoluowały do tego stopnia, że już nie tylko potrafią łapać i zabijać tych pierwszych, ale także wskazywać osobników, których potomstwo będzie miało zmutowane geny. Ci, którzy nie zostali zamordowani są łapani i przetrzymywani w czymś na kształt obozów zagłady.

x-men-days-of-future-past-teaser-trailer-time-table

Niewielu X-Menów nadal stawia opór, czując, że z przeciwnikiem potrafiącym replikować ich moce nie mają szans. Jedyną nadzieją wydaje się wysłanie Wolverine’a do roku 1973, aby powstrzymał powstanie Strażników. Dzięki mocy Kitty Pride budzi się w swoim młodszym ciele i wyrusza na poszukiwanie młodszego Xaviera, jak również Erika Lenshera czyli Magneto, potrzebnych dla powodzenia misji. Niestety, pierwszy z panów stał się wrakiem człowieka, drugi zaś siedzi zamknięty w specjalnie przygotowanym dla niego więzieniu.

Świat się kończy, a X-Meni wciąż walczą tak za siebie, jak i za ludzi. Ale Singer, który tym filmem wraca do stworzonego przez siebie cyklu, nie pozostawia żadnych złudzeń. Ze Strażnikami wygrać się nie da, nieważne jaką mocą dany mutant dysponuje. Jest to walka z góry skazana na porażkę, a prolog, w którym cała drużyna zostaje wybita tego dowodzi. I chyba już wtedy, podczas tej pierwszej sceny akcji, zdałem sobie sprawę, że coś się zmieniło. Tak dobrego zgrania ekipy mutantów na ekranie nie widziałem nigdy wcześniej. Do tej pory każdy korzystał ze swoich umiejętności jak tylko potrafił, lecz tym razem mogłem to nazwać zgraną pracą zespołową, nie zaś radosną improwizacją. Duża w tym zasługa Blink, której dziury teleportacyjne (nawet nie wiem, jak to inaczej nazwać) nadają całej akcji płynności i oryginalności. Dynamizm tej sekwencji oraz zagrożenie jakie stwarzają Strażnicy czynią z niej prawdziwą perełkę dla fanów komiksu, a to dopiero początek. Dobrze zresztą kontrastuje ona z inną sceną akcji, już na drugim planie czasowym, gdy grupa wydaje się rozbita i jej członkowie sami dla siebie stają się przeciwnikami.

X-Men-Days-of-Future-Past-Photos-quicksilver

Singer w „Przeszłości, która nadejdzie” pięknie łączy dwa porządki – grupę, którą sam powołał do życia oraz „pierwszą klasę” z filmu Matthew Vaughna. Zespół z przyszłości jest doświadczony, zgrany, stabilny. Ten drugi natomiast niepewny, wątpiący, tak jakby go w ogóle nie było. W niczym nie przypomina obiecującego składu z poprzedniej odsłony, bo ostały się z niego tylko dwie osoby – Profesor X i Bestia. Xavier wolał poświęcić swoją moc, aby tylko pozbyć się głosów ze swojej głowy, Hank McCoy natomiast pełni rolę jego opiekuna. W latach 70-tych mutanci nie są jeszcze masowo likwidowani, ale X-Meni tak naprawdę nie istnieją. Jedni się poddali, inni wolą działać w pojedynkę, wierząc, że na przemoc trzeba odpowiedzieć przemocą. Wolverine sam mógłby przyklaskać tej myśli, gdyby nie fakt, że tym razem pełni niejako rolę mediatora, nie zaś największego zabijaki, jak do tej pory. Jackman jako Logan jest tu mniej dziki i nieprzewidywalny, choć ma swoje momenty. Jednak tym razem to nie jego film. Bardziej on niego liczy się wyniesiony z wcześniejszych części pojedynek racji między Xavierem, a Magneto, zwłaszcza, że w obliczu zagrożenia decyzje, jakie podejmuje ten drugi są miejscami zaskakujące.

To, co najbardziej wyróżnia najnowszą odsłonę cyklu od poprzednich jest zarówno widowiskowość, jak i narracyjna złożoność. Skalę widać już we wspomnianym wyżej prologu, ale później dochodzi jeszcze akcja Quicksilvera (szybki z niego łobuz), która jest za dobra, żeby ją zdradzać, podobnież inne sceny akcji, włącznie z finałową. Narracja natomiast zasługuje na osobną pochwałę – Singerowi oraz scenarzyście Simonowi Kinbergowi nie tylko udało się płynnie poruszać między dwoma planami czasowymi, jednocześnie opisując przygody kilkunastu bohaterów bez uczucia przesytu – co było widoczne zwłaszcza w „Ostatnim bastionie” – ale i zapewnić cyklowi jednorodność, łącząc stare i nowe. Co więcej, możliwości jakie daje finał mogą sprawić, że następna część będzie pod tym względem jeszcze bardziej odważna i wywrotowa, choć domyślam się, że wielu widzom wprowadzony przez scenarzystę zabieg nie przypadnie do gustu.

HW7A9608.CR2

Dobrze jest znów zobaczyć na ekranie Patricka Stewarta, Iana McKellena, Hally Berry oraz Ellen Page, czyli aktorów z pierwszych filmów, zwłaszcza, że ostatnia część z ich udziałem pozostawiła u wielu widzów duży niesmak. Jeszcze lepiej widzieć ich w akcji. Trochę szkoda zatem, że reżyser bardziej skupia się na ekipie z lat 70-tych, „pierwszej klasie” w skład, której wchodzą James McAvoy, Michael Fassbender i Jennifer Lawrence. To świetni aktorzy, idealnie pasujący do swoich ról, ale to nie mój ulubiony skład.

Fassbender jest nadal wyniosły i dumny jako Magneto, pewnie dlatego robi mniejsze wrażenie od pozostałej dwójki. Lawrence w końcu przypominą tą Mystique, którą znam z pierwszych filmów – śmiertelnie niebezpieczną, wykorzystującą swoje ciało jako broń, ale i wabik na facetów. Brakuje jej jednak uwodzicielskiego seksapilu, którym emanowała jej poprzedniczka, Rebecca Romijn. McAvoy wydaje się z tej trójki najlepszy, bo i rolę ma kompletnie inną. Złamany odejściem przyjaciela i przybranej siostry, później wojną w Wietnamie i śmiercią swoich podopiecznych w niczym nie przypomina profesora X, którego znamy z interpretacji Stewarta. Jest słaby, zrezygnowany, pozbawiony jakichkolwiek sił. Moment, w którym dochodzi do spotkania dwóch Xavierów jest najlepszy w całym filmie – przywraca spokój duszy u młodszego, dając nadzieję dla starszego.

IH7A1365.CR2

„X-Men: Przeszłość, która nadejdzie” nie jest pozbawiony błędów. Ciężko mi wytłumaczyć, dlaczego po udanej akcji z Quicksilverem zostaje on posadzony na ławce rezerwowych. Finał, choć efektowny, ustępuje reszcie filmu, powtarzając znane z wcześniejszych części rozwiązania. Brakuje również lepszego spoiwa między „Ostatnim bastionem”, a tą odsłoną, zwłaszcza, że Singer i Kinberg wcale nie unikają wydarzeń z mocno nielubianego epizodu Bretta Ratnera. Pisząc to zdałem sobie sprawę, jak mocno hermetyczny jest to tekst. Nie tłumaczę w nim tego kim są X-Meni, nie wyjaśniam fabuł poprzedników, ani tego, kto ma jaką moc wśród mutantów. Ale taki jest też film Singera. Jeśli zatem nie wiecie, kto to taki Logan, albo co mu zrobił William Stryker, nie macie czego szukać w kinie. Mógłbym napisać, że jest to film dla fanów, lecz po tak dobrym seansie użyję szlachetniejszego słowa. Nowi „X-Meni” są dla koneserów.

REKLAMA