WYŚCIG Z CZASEM. Science fiction od reżysera Gattaca – szok przyszłości
… – w epoce wysoko rozwiniętych technologii, życia w ciągłym biegu i partycypacji w „wyścigu szczurów”. Liczy się każda sekunda, którą mamy, gdyż można ją zamienić w pracę, która przyniesie nam wymierne korzyści finansowe. Ot, życie. Co by jednak było, gdyby formułka wspomniana na początku została potraktowana niepokojąco dosłownie? Gdyby pieniądze zostały zastąpione czasem, jaki pozostał nam na tym świecie? Czy bylibyśmy w stanie oddać dwie godziny swojego życia za bilet autobusowy, albo kilka minut za filiżankę kawy? Pomysł ten postanowił przenieść na ekrany kin Andrew Niccol, twórca takich filmów jak Gattaca, S1mone czy Pan życia i śmierci.
Niedaleka przyszłość filmu Wyścig z czasem. Naukowcom udało się zatrzymać ludzki zegar biologiczny. Każdy człowiek fizycznie ma 25 lat. Wtedy też rusza znajdujący się na ręku fluorescencyjny zegar, który pokazuje ile czasu zostało danej jednostce na tym świecie. Czas ten jest również walutą, która zastąpiła pieniądze. Aby przeżyć, musimy stale zdobywać czas pracując, czy nawet kradnąc go innym. Will Salas żyje w dzielnicy biedoty, w 12. sektorze miasta i rzadko kiedy jego zegar wskazuje więcej niż 24 godziny. Pewnej nocy ratuje życie czasowemu milionerowi – Henry’emu Hamiltonowi – na którego nadgarstku widnieje 116 lat życia. Mężczyzna, który przeżył już prawie sto lat, nie może pogodzić się ze światem w jakim przyszło mu funkcjonować i pragnie śmierci. Jednak zanim popełni samobójstwo, przekazuje nieświadomemu tego Salasowi całe swoje pozostałe życie. Bohater zostaje podejrzany o morderstwo. W tym czasie, zanim dowie się co zyskał jej syn, ginie również jego matka, gdyż kończy jej się pozostały czas życia. Will postanawia zemścić się na rekinach czasowej finansjery z 1. sektora. Gdy tam dociera, poznaje córkę największego „nieśmiertelnego” w mieście i zaczyna wcielać w życie swój plan zniszczenia hegemonii najwyżej usytuowanego w hierarchii sektora. Równocześnie musi uciekać przed siedzącym mu na ogonie Agentem Czasu…
Pomysł wyjściowy filmu Wyścig z czasem jest niesamowicie świeży i ciekawy. Stwarzał ogromne możliwości w ukazaniu różnych aspektów świata, w którym życie ludzkie ma wielką wartość – dosłownie. Była to szansa na naprawdę świetne science-fiction, szczególnie mając w pamięci stylową Gattacę. Niestety, reżyser zamiast skupić się na opowiedzeniu wciągającej historii, ogromną ilość czasu poświęca na symboliczne przedstawienie funkcjonowania współczesnego, znanego nam świata, za pomocą praktycznie nieśmiertelnych tyranów, którzy uciskają biednych, zbitych w najbardziej odciętych częściach miast, żyjących z minuty na minutę. Czy naprawdę potrzebujemy, aby przypominać nam o tym, że bogaci żerują na biednych w tak banalny i bezpośredni sposób? Kolejni bohaterowie – Hamilton, Weis – mówią o bogaceniu się i wyzyskiwaniu, za pomocą utartych formułek. Każdy myślący człowiek w jakimś stopniu zdaje sobie sprawę, jak funkcjonuje współczesny świat – nie potrzebujemy, aby nam o tym przypominać jeszcze w kinie sci-fi. Do kogoś może ten motyw oczywiście trafić, ale kino jest jednak formą eskapizmu, odcięcia się od rzeczywistości i niepotrzebne jest poświęcanie dobrego pomysłu na rzecz banałów.
Najbardziej boli jednak to, że przez takie ujęcie tematu w filmie Wyścig z czasem otrzymujemy strasznie małą ilość informacji o funkcjonowaniu, w założeniach naprawdę fascynującego, świata przedstawionego. Jesteśmy w ciągłym pościgu za bohaterami, a największy atut filmu – pomysł – rozmienia się na drobne i w żadnym momencie nie zostaje potraktowany tak, jak na to zasługuje. Rozumiem, że temat jest zbyt ciężki, aby obszernie go przedstawić i sprawić, żeby we wszystkich szczegółach był sensowny, ale traktowanie własnego pomysłu po macoszemu nie przynosi niczego dobrego filmowi Niccola. Fabuła filmu Wyścig z czasem wypełniona jest po brzegi nielogicznościami i absurdami, które widoczne są gołym okiem. Czemu banki nie posiadają żadnej ochrony i najlepszym sposobem napadu na takowy jest proste staranowanie wejścia samochodem? Infiltracja ochrony najbogatszego człowieka świata to kwestia kilkunastu minut i założenia ciemnych okularów? Do tego dochodzą potwornie sztuczne zbiegi okoliczności (bohaterowie nagle rozbijają się samochodem na odludnym odcinku drogi i od razu trafiają na nich złodzieje czasu; Strażnik Czasu rusza za zbiegami i po chwili zauważa ich samochód, chociaż nawet nie wiedział gdzie szukać), czy zadziwiająca głupota w zachowaniu postaci, której celem jest sztuczne przedłużanie suspensu, co doprowadza do tak absurdalnych sytuacji, jak bohaterowie uciekający z minimalną ilością życiodajnego czasu, mimo iż chwilę wcześniej mieli w rękach urządzenie magazynujące ogromne jego ilości; czy najbogatszy człowiek świata trzymający cały swój majątek w jednym sejfie. Reżyser próbuje braki scenariuszowe zakrywać scenami akcji i szybkim jej tempem. Przyznam, że momentami film jest dynamiczny i przykuwa uwagę. Niestety, niektóre sceny są źle zmontowane, zbyt długo prowadzone, lub po prostu niepotrzebne, co wybija opowieść z rytmu. Szczególnie celują w tym sceny dłuższych, osobistych interakcji Timberlake’a i Seyfried, które pozbawione są chemii miedzy postaciami.
Aktorzy postanowili dopasować się do średniego poziomu filmu Wyścig z czasem i wpisują się w stereotypowe typy postaci kina akcji. Justin Timberlake już dawno zerwał z wizerunkiem gwiazdki pop i umiejętnie wybił się w kinie choćby świetną rolą w Social Network. Niestety, postać Sylasa, jak i to co go spotyka, to do bólu utarte schematy. Aktor nie miał wielu okazji, by dodać coś unikatowego od siebie. Razem z Amandą Seyfried tworzą całkiem przyjemną parę ekranową, która niestety skazana jest na zapomnienie, ponieważ wszystko to już widzieliśmy w dużo lepszych wersjach. Najgorzej jest jednak w przypadku czarnych charakterów. Cillian Murphy gra typowego pracoholika, dla którego liczy się tylko misja. Jego pobudki są niejasne, wątek zostaje nieciekawie urwany, a sam Murphy gra jedną miną. Nawet jego ubranie to absolutny stereotyp dla tego typu postaci. Natomiast Vincent Kartheiser, oprócz naprawdę dobrej sceny gry w pokera, ani na moment nie wychodzi poza rolę wielkiego i złego bogacza. Reszta postaci po prostu „jest”, aby pchać fabułę do przodu, czy jak w przypadku gangu kradnącego czas w dzielnicy biedy – być absurdalnie przerysowanym i niezamierzenie zabawnym. Mam jednak nadzieję, że Niccol wróci jeszcze kiedyś do tego świata, który wciąż czeka na rozwinięcie i przedstawi nam np. historię Henry’ego Hamilltona, początków handlu życiem i tego, co doprowadziło go na skraj wyczerpania psychicznego. To jest idealny temat, żeby zagłębić się w unikalną mechanikę świata filmu.
Wyścig z czasem jest idealnym przykładem niewykorzystanego potencjału. Świetny pomysł został rozrzedzony nielogicznością, głupotą i tanim kaznodziejstwem socjologicznym. Wpisuje się w trend robionych obecnie masowo filmów sci-fi, które nie rozwijają w zadowalający sposób świetnych pomysłów wyjściowych, takich jak Zapłata Johna Woo, Wyspa Michaela Baya, Surogaci Jonathana Mostowa czy Limitless Neila Burgera. Nie jest to wybitnie zły film, dostarcza rozrywki i stanowi idealną pozycję na seans w gronie znajomych, by przy piwie powytykać absurdy fabuły. Niestety, nie wybija się ani na chwilę poza boleśnie średni poziom. Albo po prostu nie chce się wybijać, bo satysfakcjonuje go bycie prostym, popcornowym filmem akcji. Lepiej po raz kolejny obejrzeć Gattacę, gdzie ciekawy świat i dobry pomysł grały główne role.