search
REKLAMA
Recenzje

WYŚCIG ŚMIERCI 2000. Science fiction o śmierci i okrucieństwie

„Wyścig śmierci 2000” jest jednym z największych guity pleasure w gatunku produkcji science fiction.

Odys Korczyński

9 marca 2023

REKLAMA

Lata 70. w kinie science fiction to okres eksperymentów estetycznych, co doprowadziło do powstania nieuniknionego tym postępowaniem eklektyzmu, a niekiedy i wprawiającego dzisiejszego widza w zakłopotanie oniryzmu. Mieszano style, gatunki, odkrywano nowe formy wykorzystania efektów specjalnych w konstruowaniu obrazu wcześniej możliwego do wyobrażenia jedynie w myślach. Z tego eklektyzmu wychodziły nieraz osobliwe potworki, które uratować mógł jedynie sentyment widzów, ich uwielbienie dla wszystkiego, co w kinie stare, niedopracowane, a nawet śmieszne. Wyścig śmierci 2000 taki właśnie jest – ma blisko 50 lat, bez zastanowienia łączy różne style, jest pełen nieścisłości, a występujący w nim aktorzy nie potrafią grać. W warstwie fabularnej jest jednak tak unikalny i zręcznie łączy science fiction z komedią, że nie da się tego filmu nie uwielbiać.

Czy dzisiaj możliwe by było, żeby zorganizować w jakimś blockbusterze za setki milionów dolarów Dzień Eutanazji na oddziale geriatrii, polegający na tym, że na środek drogi wystawia się staruszków na wózkach, a następnie rozjeżdża ich rozpędzonym samochodem? I to całkiem na poważnie. Każdy jest wart 100 punktów. Rozjechanie pieszego starca jest wyceniane w tym szalonym wyścigu najwyżej. Albo czy stosuje się dzisiaj takie pokrętne chwyty, jak zdjęcie maski przez Davida Carradine’a (Frankenstein), po którym większość widzów poczuje się jak naiwniacy myślący filmowymi kliszami? Czy swobodnie pokazuje się na ekranie publiczność złożoną z nazistów, komunistów i demokratów, którzy nonszalancko biją się ze sobą, ale w sumie każdy z nich ma reprezentację w wyścigu, bo ma do tego prawo? Chodzi o ten brak ideologicznej spiny w fabule, podanej komediowo, wyjątkowo amoralnie i z kultowym dzisiaj młodym Sylvestrem Stallone w jednej z głównych ról. Jest on niewątpliwą perełką produkcji, zachęcającą fanów do wytrzymania do końca tego osobliwego seansu science fiction klasy B.

Film wyreżyserował mało rozpoznawalny Paul Bartel, głównie aktor znany z dalszych planów w kinie raczej tanim i robiącym za guilty pleasure, ale i reżyser podobnej jakości produkcji. Obsada została dobrana tak, żeby chciała jak najmniej pieniędzy, a efekty specjalne polegają na używaniu styropianu, farbek w sprayu, malowanych tłach oraz przyspieszaniu zdjęć, kiedy samochody wykonują bardziej skomplikowane manewry, trochę jak w filmach z początku wieku, ale to przecież lata 70. Mało tego, miałoby to jeszcze jakiś sens, gdyby akcja przypominała trochę tę z Mad Maxa – czyli wyścig trwałby bezustannie, naznaczony kolejnymi trupami, zbieraniem za nie punktów oraz nawet wykańczaniem organizatorów i walką z tajemniczym ruchem oporu. Tak w Wyścigu śmierci jednak nie jest. Twórcy pokusili się o łamanie akcji za pomocą wstawek kryminalnych, a nawet obyczajowych. Kobiety-pilotki romansują więc ze swoimi kierowcami, a oni korzystają z ich wdzięków, knując coraz to nowe plany na zdobycie pilotki przeciwnika. Generalnie relacje obyczajowe są w filmie bardzo skomplikowane. Miłośników pięknych kobiet z pewnością zadowolą często pokazywane kobiece piersi, natomiast Stallone bije się jeszcze bardzo słabo. Jak widać, reżyser nie za bardzo mógł się zdecydować na jednolity charakter swojego filmu, więc dopuścił w scenariuszu mnóstwo wielogatunkowych wstawek, z zamysłem stworzenia pastiszu SF o tematyce socjologicznej.

Świat nie chce być zbawiony, daje ci za to szansę na ocalenie samego siebie – w tego typu filmach z rzadka padają głębsze słowa, a to zdanie to tylko przykład tego, z jak eklektycznym kinem mamy do czynienia. Aż chciałoby się, żeby ktoś kiedyś miał odwagę zrealizować remake tego filmu dzisiaj, w latach 20. XXI wieku, i z odpowiednim budżetem. Można by pójść w tę samą stronę, w którą poszli twórcy przy ponownym kręceniu historii sędziego Dredda z Karlem Urbanem, czyli odessać fabułę z wszelkich wstawek obyczajowych, romantycznych i pompatycznych, a sam wątek sensacyjno-kryminalny złączyć z akcją wyścigu. Sam wątek kręcenia relacji z wyścigu przez telewizję jest ciekawie surrealistyczny i pastiszowy, więc akurat go można by zostawić. Umocniłby on tylko kontrowersyjność tak amoralnego w istocie pomysłu na wyścig. Które jednak studio zdecydowałoby się na nakręcenie tej wyjątkowo niegrzecznej historii i zaryzykowanie jej dystrybucji w kinach? Zapewne świat filmu po raz kolejny zostałby oskarżony o psucie młodzieży, a dzisiaj dodatkowo o np. gloryfikację nazizmu lub innych totalnych ideologii.

Z drugiej strony wydaje się, że w dzisiejszych czasach powinniśmy mieć o wiele większy dystans do fikcji kinowej, nawet jeśli bez uzasadnienia pokazuje ona radość ze śmierci niewinnych ludzi bez wyraźnego kontekstu wychowawczego. No właśnie, czy Wyścig śmierci 2000 ma jakąkolwiek wartość pozafilmową, filozoficzną, etyczną, socjologiczną? Część widzów uznaje go przecież za film kultowy, zatem i w oczywisty sposób wartościowy.

W kiczu, którym ocieka Wyścig śmierci, kryje się wyśmianie uzależnienia mediów od przemocy, budowania na tym pozytywnego wizerunku, reklamy i publiczności, która przenosi swoje najniższe instynkty potem na społeczność i samo państwo. A ono w filmie jest w rozpadzie – to zdegenerowany byt medialny, który nie jest w stanie samodzielnie myśleć – trzeba mu tylko igrzysk i chleba. Wtedy będzie można dowolnie nim sterować i wykorzystywać politycznie. Ten ponadczasowy mechanizm rządzenia poprzez środki masowego przekazu i odpowiednie dozowanie przyjemności odpowiednim grupom społecznym jest diagnozą celną, odpowiednią dla naszych czasów. Sądzę, że duża część widzów właśnie dlatego uznała ten film za ponadczasowy obraz degradacji społeczeństwa przyszłości, które w jakimś sensie już w niektórych warstwach osiągnęło ten poziom żenady moralnej. Boimy się nagości bardziej niż bezrozumnej przemocy – mógłby powiedzieć główny bohater Wyścigu śmierci 2000 – Frankenstein. To on był ucieleśnieniem narodowych cech Amerykanów, a oni sami nie wiedzieli, w jakim dysonansie poznawczym funkcjonują. Intryga w filmie zaplanowana jest naprawdę misternie. Szkoda, że tandeciarska muzyka psuje cały klimat z wygranej dobra nad złem. Tylko czy to faktycznie wygrana, a nie powtórka tego, co nieubłaganie ma nastąpić, czyli po rewolucji, kiedy dobrzy bohaterowie pokonali zło, sami zaczęli budować społeczność, spotkali się z problemem, jak poradzić sobie ze zbrodnią, żeby nigdy więcej się nie powtórzyła. I tak rozpoczęli proces wschodzącej zemsty, nakazów i zakazów, wymierzania kar i tępienia tych, którzy myślą odmienne, aż w końcu stworzyli podstawy do kolejnej rewolucji. Gdyby było inaczej, na pięknym, żółtym samochodzie Frankensteina nie pojawiłaby się znowu krew. Nawiązuję tu do zakończenia filmu.

Wyścig śmierci 2000 to mądry traktat filmowy o przemocy, chociaż wyjątkowo niestrawny wizualnie. Polecam więc go wszystkim uwielbiającym ten rodzaj kina science fiction wymykającego się jednolitym kategoriom i szablonom, które dzisiaj tak skrzętnie twórcy nakładają na swoje blockbusterowe perełki, żeby zarobić jak najwięcej pieniędzy.

Film jest dostępny w serwisie Flixclassic.pl

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA
https://www.moto7.net/ https://www.perkemi.org/ Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor