WYNAJMIJ SOBIE CHŁOPAKA. Bezpiecznie, ale i dobrodusznie
Piątki to przede wszystkim kolejne premiery w kinie oraz nowości na Netfliksie; tak to życie mniej więcej płynie, albowiem dochodzimy do któregoś z kolei piątego dnia tygodnia – tym razem otrzymujemy do dyspozycji młodzieżową komedię romantyczną. Produkcja ta, o podbojowym tytule Wynajmij sobie chłopaka, nie podbije serc fanów, którym równie młodzieżowe Sex Education przypadło do gustu. Podejdzie jednak każdemu, kto zdecyduje się przymknąć oko na niektóre zagrania i wtedy zacznie się nieźle bawić. Ale jeśli ktoś nie lubi przymykać oka, niech nawet nie próbuje oglądać.
Podczas seansu zadałem sobie pytanie, czy mamy tu coś, czego nie widzieliśmy w setce podobnych filmów. Łudziłem się, że twórcy zaskoczą mnie czymś pozytywnie, jakoś postarają się widza wciągnąć, zainspirować. Otóż nie tym razem – nastoletnie motywy zostały niezmienione, postaci okazują się takimi samymi archetypami jak zwykle, a kwestia burzliwej miłości została przedstawiona cukierkowo i z tylko nieco większym polotem niż zazwyczaj. Natomiast sama otoczka fabularna, w której bohaterowie zostają umieszczeni, zachęca do niewyłączania filmu po pierwszych dziesięciu minutach.
Dostajemy skromną historię Brooksa Rattigana (dość znany Noah Centineo), licealisty próbującego odnaleźć się w szkolnych realiach, poczuć odrobinę “prestiżu”, lecz przede wszystkim dostać się na wymarzoną uczelnię – opisuje to jako chęć zmiany świata. To taki typ idealisty, który zbyt wielu wad nie posiada, jest normalny, uśmiechnięty – ani nie zyska naszej większej sympatii, ani nie będziemy go nienawidzić. Wykorzystuje szansę i któregoś dnia jako “chłopak do wynajęcia” zabiera na szkolną potańcówkę pewną dziewczynę. Jest nią rzecz jasna druga bohaterka tej opowieści, Celia (Laura Marano, znana z disneyowskiego serialu Austin i Ally); to typ buntowniczki, który widzieliśmy już wiele razy, ale wciąż potrafi nas porwać swoją charyzmą i da się z nim sympatyzować. Zainspirowany tym zdarzeniem i łasy na pieniądze (musi przecież opłacić wymarzony uniwersytet), Brooks tworzy internetową aplikację do wynajmowania chłopaka na różnego typu randki i eventy.
Wokół tego płytkiego motywu toczy się akcja filmu, całość zaś bazuje na osobowościowym coming oucie wspomnianych postaci. Wątek randek Brooksa nakazuje mu wcielać się w wymarzonych partnerów dziewczyn, przyjmować niezliczone charaktery, grać kogoś innego, gdy sam ma problemy z odkryciem siebie samego. Ten typowo młodzieżowy motyw powinien zadowolić gimnazjalno-licealną społeczność Netflixa, bo temat zapewne będzie bliski większości nastolatków, ale dla reszty wyda się infantylny, nużący, ponieważ przedstawiony jest strasznie sztucznie, bez jakichkolwiek rewelacji. Nie ma tu żadnej głębi, ale też nie widzę sensu się jej doszukiwać, to zwykła komedia romantyczna. Do obejrzenia z dziewczyną lub przyjaciółmi i szybkiego zapomnienia.
Wynajmij sobie chłopaka zostało uratowane przez Laurę Marano, dającą z siebie wszystko, czerpiącą masę radości z grania w tym filmie. I choć scenariusz potrafi wzbudzić uczucie zażenowania, nie jest nawet dobry – choć przyzwoity, patrząc na dzisiejsze standardy! – postać grana przez Marano została naprawdę przyjaźnie napisana, kibicujemy jej, z życzliwością śledzimy jej perypetie i zmiany, również w wątku miłosnym pomiędzy nią a Rattiganem, ponieważ to ona pierwsza zauważa pojawiające się uczucie między nimi. Ten wątek zakochania jest tu chyba najbardziej przyzwoity, opiera się na takim ciekawym założeniu, że nie ma co szukać miłości na siłę, skoro ona ciągle jest przy tobie, objawia się w najbliższej osobie – ckliwe to, ale bardzo ludzkie. Całość zostaje przesłodzona pod amerykańskie realia, zaczynamy się domyślać, jak to się skończy, ale o dziwo siedzimy do końca i czekamy na ten finałowy pocałunek. Czy on nastąpi? Musicie przekonać się sami.
Wszystko psują ci monotematyczni scenarzyści, bojący się wyjść poza swoją strefę komfortu, stawiający na prostą, ale zbyt bezpieczną historię. Brak w wątku miłosnym pazura ze Specjalisty od niczego, w relacjach szczerości na modłę Stranger Things, czegoś, co mogłoby pociągnąć ten film o oczko wyżej. Największym problemem będzie i tak przewidywalność, traktująca oglądającego trochę niesprawiedliwie, bo on chce być zaskoczony, a nie przewidywać, co się wydarzy. Serio, można było z tego tytułu wyciągnąć więcej, przynajmniej bohaterka Laury Marano na to zasługiwała!
Do Wynajmij sobie chłopaka raczej nie wrócę, ale też nie żałuję, że podjąłem się zapoznania z tym tytułem. Ten film potrafi wywołać sporo uśmiechu na twarzy i pomimo wielu wad jakoś tak satysfakcjonuje. Nie zmienia to faktu, że Netflix długo na takich produkcjach nie ujedzie i że jeśli nie zmieni swojej polityki, to nadchodzący Disney + może stać się dla niego potężną konkurencją.