WPUSZCZONY W KANAŁ. Bez błysku geniuszu
Wpuszczony w kanał to nowa propozycja studia Aardman Features, powstała we współpracy z Dreamworks Animation. To po Uciekających Kurczakach, Wściekłych Gaciach i nagrodzonej Oscarem Klątwie Królika kolejny film kinowy ze stajni kultowych postaci Wallace’a i Gromita. Należy wiedzieć, że bohaterowie owych filmów odznaczają się bardzo charakterystyczną anatomią i aparycją, rozpoznawalną już po pierwszych oględzinach uzębienia (proszę sprawdzić). Drugą równie istotna cechą jest to, iż postacie te są najczęściej gwarantem dobrej zabawy i porcji brytyjskiego humoru z pogranicza absurdu. Nie zadziwię więc nikogo stwierdzeniem, że tak jest i w tym przypadku, i choć bez sztandarowych bohaterów w rolach głównych, to mamy tu do czynienia z filmem dobrym i autentycznie rozrywkowym.
Sam poszedłem na seans spragniony kolejnej porcji humoru rodem z Klątwy królika. Zwabiły mnie te szlachetne szczęki, jednakowe i dla myszy i dla kurczaków i dla królików. Również te białe, wręcz demoniczne gałki ślepiów. I ta charakterystyczna animacja plastelinowych ruchów… Jednym słowem, zapragnąłem kontynuacji doznań z wcześniejszych filmów, choć miałem świadomość nowej konwencji. Twórcy nie zapomnieli o widzu takim jak ja. Puszczają mi oczko już w pierwszych klatkach filmu, kiedy to pośród porozrzucanych zabawek zauważymy Gromita oraz tytułowego Królika, towarzyszącego mu w ostatniej odsłonie jego przygód. Liczyłem więc na zachowanie i powielenie głównych walorów poprzednich animacji.
W toku oglądania filmu pojawiają się jednak zasadnicze zgrzyty, działające na niekorzyść najnowszej odsłony twórczości studia Aardman Features. Pierwszą i zasadniczą różnicą jest technika, w jakiej wykonano najnowszy film. Nie jest to, jak w przypadku przygód Wallace’a i Gromita, żmudna poklatkowa animacja postaci i świata stworzonego z plasteliny. Mamy za to do czynienia z animacją komputerową, stylizowaną na charakterystyczny plastelinowy świat. Można więc powiedzieć, że twórcy poszli na łatwiznę. Można pójść dalej i stwierdzić, iż poszli za ciosem i po sukcesie Klątwy Królika zdecydowali się na jak najszybsze wypuszczenie kolejnego filmu (wszak gdyby zdecydowali się na kolejny film plastelinowy, zajęłoby im to kolejnych kilka żmudnych lat pracy). A więc komercja? Twórcy tłumaczą zmianę stylu wymogami scenariusza, w którym to większa część akcji rozgrywa się w środowisku wodnym (głównie kanałach), niemożliwym do skonstruowania za pomocą plasteliny. Powód dość istotny, mimo wszystko można się więc spodziewać dalszych tradycyjnych plastelinowych majstersztyków. Sam film traci jednak na klimacie z powodu zastosowanej techniki. We wcześniejszych animacjach plastelinowych każda brawurowa scena wzbudzała w widzu szczery podziw nad umiejętnością kreacji plastelinowego świata, nad jego dynamiką i kreatywną metamorfozą. To było doświadczenie jedyne w swoim rodzaju – świadomość, że wszystkie te postaci i prokurowane przez nie wydarzenia to efekt żmudnej pracy i zapału ludzkich rąk. Tu takiego aplauzu nie doświadczymy – niestety Wpuszczony w kanał to tylko kolejny animowany film komputerowy, żadne formalne novum w konfrontacji z post-shrekową wysypką.
Drugim zgrzytem jest brak krwistych postaci i dość schematyczna fabuła. Para głównych bohaterów nieuchronnie zmierza do uratowania świata myszy i zakochania się w sobie, tworząc duet fajtłapowatego chłopaka (przyszłego bohatera) i silnej dziewczyny (przyszłej “przyjaciółki”, czyli żony bohatera), akcja zaś sprawia wrażenie mocno naciąganej. Nie są to oczywiście jakieś poważne zarzuty, zwłaszcza, że w bajce kierowanej także do najmłodszych (a może przede wszystkim) takie rozwiązania są wręcz niezbędne. Mówię tu raczej o efekcie konfrontacji Wpuszczonego w kanał z wcześniejszymi filmami gwiazdorów Wallace’a i Gromita, charakteryzującymi się niepowtarzalnym klimatem, na wpół sielankowym, na wpół mrocznym, ciekawymi rozwiązaniami fabularnymi, ale przede wszystkim kultową już parą głównych bohaterów – zmyślnego niemego psa i jego mało rozgarniętego, uroczego pana.
Podobne wpisy
Na szczęście film ten posiada inne atuty. Przede wszystkim mowa tu o dość znaczącej spuściźnie po oryginalnym Wallace i Gromicie. Oprócz wspomnianej już identyfikowalnej aparycji mamy tu do czynienia z humorem wysokich lotów. O ile główni bohaterowie są raczej sztampowi i wręcz disnejowsko schematyczni, to już drugi plan i epizody to prawdziwe perły gwarantujące dziwny kaszel zwany zasadniczo śmiechem. Prym wiodą neutralne i musicalowo nastawione ślimaki, których chóralny śpiew staje się bardzo wdzięcznym tłem dla ogółu akcji (skojarzenia sięgają nawet chóru antycznego). Niebotyczną galerią osobliwości może pochwalić się obóz antybohaterów – płaz pragnący wykończyć nacje myszy oraz zabawni w swej ciapowatości szczurzy podwładni. Humor kłuje jednak przede wszystkim w samą Wielką Brytanię, m.in. w jej narodowościowe antypatie (wobec Francji, czy Niemiec), czy Rodzinę Królewską. Jest to więc humor wyrafinowany, który wraz z absurdem pokroju enigmatycznych mięczaków i tendencją do udanych gier słownych, czyni film bardzo lekkim i strawnym. Nie ma w nim żadnej wulgarności, ani płytkiego dowcipu bazującego na prostactwie, z czystym sumieniem można więc film polecić także najmłodszym widzom.
Wpuszczony w kanał to przede wszystkim świetna rozrywka. W toku wartkiej akcji znajdziemy pokłady dobrego humoru, podkreślmy – humoru innego niż w ostatnich animacjach pokroju Czerwony Kapturek, w których to nie do końca wiadomo o co chodzi i w którym momencie się śmiać. Jest to jednak film odstający technicznie od swoich plastelinowych poprzedników, nie posiadający też tego błysku geniuszu w konstrukcji głównych bohaterów i ich świata. Pozycja to raczej wtórna, podejmująca się wskrzeszenia kolejnego alegorycznego świata, tym razem świata myszy, ślimaków i żab z kanałów, niemniej warta polecenia. Dla odprężenia.
Tekst z archiwum film.org.pl