search
REKLAMA
Recenzje

WOJOWNICZE ŻÓŁWIE NINJA: ZMUTOWANY CHAOS. Triumf młodości! [RECENZJA]

„Wojownicze Żółwie Ninja: Zmutowany chaos” opowiadają o potrzebach znalezienia swojego miejsca w świecie, akceptacji i zrozumieniu tych potrzeb przez rodziców.

Marcin Kończewski

3 sierpnia 2023

REKLAMA

 

Jeżeli obawialiście się odgrzewanego kotleta, kolejnej odtwórczej adaptacji kultowych TMNT, to mogę Was uspokoić – jest dobrze, a momentami rewelacyjnie. Dostaliśmy w tym roku kolejną ciekawą, nieszablonową konceptualnie animację. Najnowsze Żółwie podążają tropem Milesa Moralesa i Kota w butach nie tylko na poziomie formalnym (zabawa klatkażem i ciekawa animacja), ale także dostarczają tonę energetycznej zabawy. Przede wszystkim mamy tu fajną klasyczną historię ukazaną z innej perspektywy. Może TMNT nie są takim powiewem świeżości, jak wspomniane wcześniej genialne produkcje z pierwszej połowy 2023, jednak niewiele im ustępują. To triumf młodości i kolejny film, który z sukcesem podejmuje problematykę młodzieży, analizuje ich okres buntu i dojrzewania, zderzając z obawami i nadmierną troską dorosłych. Bo o tym w głównej mierze są Wojownicze Żółwie Ninja: Zmutowany chaos – o potrzebach znalezienia swojego miejsca w świecie, akceptacji i zrozumieniu tych potrzeb przez rodziców. Momentami jest naiwnie, na skróty i nieco pospiesznie, jednak w ogólnym rozrachunku otrzymujemy naprawdę świetną zabawę.

Teenage Mutant Ninja Turtles: Mutant Mayhem' Review: Seth Rogen Reboot -  Variety

Interpretacyjne złoto

Twórcy animacji w ostatnim czasie udowadniają, że chwytając za uznane marki, należy bardzo wnikliwie, dogłębnie poznać i zrozumieć ich bohaterów. Tak było w Spider-Man: Poprzez multiwersum czy w Kocie w butach: Ostatnim życzeniu, w których dostaliśmy niezwykle świeże podejście do Milesa Moralesa czy Puszka. Produkcje te dostarczały też jakość na poziomie całego świata przedstawionego. Nie inaczej jest z Wojowniczymi Żółwiami Ninja, które najmocniejsze są właśnie na poziomie interpretacji i miłości do ukochanych przez kilka pokoleń postaci. Najfajniejsze w tej adaptacji jest to, że Żółwiom pozwolono… być nastolatkami. I to nie jedynie na papierze, tylko na poważnie potraktowano ich problemy. Leo, Raph, Donnie i Mike są dzieciakami u progu okresu dojrzewania, których skorupy są poniekąd tym samym kłopotem, co dla innych młodych ludzi pryszcze, za duże stopy czy otyłość. Oczywiście skala jest inna, bo Turtlesy mają głęboko zakorzeniony przez ojca strach wobec tego, co znajduje się ponad kanałami, jednak balansuje on w niezwykle energiczny, ciekawy sposób z jednoczesną fascynacją ludzkim światem. Bardzo fajnie zderza się to z problemami April, którą w tej wersji i interpretacji uwielbiam. Chemia między nimi jest namacalna właśnie z tego powodu – widz szybko łapie te punkty wspólne i łączy emocjonalne nitki. O’Neil w końcu nie jest też chodzącym ideałem à la Megan Fox, tylko nieco wycofaną, pokaleczoną społecznie dziewczyną z energią. No i wreszcie pokazano (w końcu!) nową twarz Splintera, który nie jest tylko mentorem i senseiem, ale pełnoprawnym tatą. Rzekłbym nawet TYPOWYM tatą. Takim, który nie rozumie do końca swoich dzieci, boi się o nie i z tego powodu staje się chorobliwie nadopiekuńczy. Przez to Żółwie się od niego oddalają – ich młodzieńcza pasja, namiętności biorą górę nad lękiem ojca. Rzecz jasna Splinter przebywa bardzo ciekawą, chociaż nieco schematyczną drogę przemiany, jednak ta mnie trochę mniej przekonała.

Pęknięcia w skorupie

I tutaj płynnie dochodzimy do mojej największej uwagi wobec produkcji Jeffa Rowe’a – za bardzo operuje fabularnymi skrótami i schematycznością. Wszystkie wydarzenia po części idą jak po sznurku, brakuje jakiegoś zaskoczenia na płaszczyźnie historii, a niektóre rozwiązania fabularne są za szybkie, przez to stają się naiwne. Problemy zaczynają się, gdy odsłonięty zostaje główny czarny charakter, właściwie wtedy, gdy zaczyna działać, bo jego ekspozycja i konflikt wewnętrzny są ciekawe, jednak sama motywacja to wyświechtany schemat. To powoduje, że nowe Wojownicze Żółwie Ninja nie mogą być czymś więcej niż dobrym filmem.

Dobrze, że produkcja zaskakuje na innym poziomie – wykonawczym. Uważam, że świat animacji potrzebował rewolucji Milesa Moralesa, a jeszcze wcześniej Clausa, który jako pierwszy przywrócił świetność klasycznej animacji i o niej przypomniał światu, aby dać nową jakość. Twórcy w ostatnich latach eksperymentują, bawią się formą, zwolnionym klatkażem i stosują tricki, które w końcu powodują, że animacje nie przypominają tylko tych wypuszczonych przez Disneya i Pixara. To dzięki temu dostajemy zachwycające wizualnie Żółwie i tak klimatyczny Nowy Jork. Nie ma tu takiego WOW i efektu świeżości, jak w przypadku ostatniego Spider-Mana, jednak w wielu momentach byłem po prostu zauroczony i kupiony pomysłowością twórców. To dowód na to, że kultura jest w stanie produkować nieustannie kreatywne, nowe rzeczy, trzeba tylko pokazać jej kierunek.

Zabawa formą i stylem

Muszę przyznać, że nieco obawiałem się o polski dubbing, bo w oryginale mamy taką obsadę głosową z Jackiem Chanem, Johnem Ceną, Ayo Edebiri (Syd z The Bear), Paulem Ruddem czy Sethem Rogenem na czele, że stanowiła ona osobną jakość interpretacyjną już na starcie. Moje obawy okazały się niepotrzebne, ponieważ nasi aktorzy głosowi dali radę. Moim faworytem został Donatello, jednak wszyscy wypadają przynajmniej przyzwoicie. Osobnych kilka słów należy się świetnemu soundtrackowi i ścieżce dźwiękowej – muzyka w tym filmie jest swoistą narratorką i ważnym elementem światotwórczym. Dostosowuje się do wydarzeń, a zwłaszcza nastrojów bohaterów. W głowie pozostała mi charakterystyczna melodia, która wybrzmiewa w trudnych momentach dla bohaterów. Świetna, a niezwykle prosta kompozycja. Kolejnym istotnym elementem jest wszechogarniająca popkulturowość – w tych TMNT aż się wylewa od nawiązań, smaczków, które nie mają jednak tylko charakteru mrugnięcia okiem, ale stają się pełnoprawnym punktem wyjścia do rozwiązywania problemów przez bohaterów. Żółwie w ciężkich chwilach czerpią z filmów, komiksów i muzyki, aby wyjść z opresji. To jest iście genialne i kupiło mnie całkowicie. Dlatego mam trochę żalu o wspomnianą prostotę i lenistwo fabularne, które razi w oczy w wielu momentach, gdy potrzebowaliśmy czegoś więcej. Boli to zwłaszcza w chwilach, gdy dochodzi do istotnych punktów zwrotnych (rozwiązanie konfliktu z innymi mutantami) czy przemian postaci.

Żółwie po naprawdę dobrym filmie Netflixa dostają jeszcze lepszą kinową produkcję. Nie jest to rzecz doskonała, bo kuleje w naprawdę ważnych momentach fabuły i wydaje się przez to naiwna. Jednak rekompensuje te niedoskonałości naprawdę wiele na poziomie wizualnym, interpretacyjnym i światotwórczym. To też tygiel świetnych nawiązań do popkultury. Jednak przede wszystkim widać i czuć, że twórcy kochają swoich bohaterów, dobrze ich rozumieją i tym wygrywają. Tematyka Young Adult znów triumfuje. Bawiłem się naprawdę dobrze i sądzę, że wielu widzom taka zabawa jest również pisana. Kawabunga. Mamy dobre czasy dla animacji!

Marcin Kończewski

Marcin Kończewski

Założyciel fanpage’a Koń Movie, gdzie przeistacza się w zwierza filmowego, który z lubością galopuje przez multiwersum superbohaterskich produkcji, kina science-fiction, fantasy i wszelakich animacji. Miłośnik i koneser popkultury nieustannie poszukujący w kinie człowieka. Fan gier bez prądu, literatury, dinozaurów i Batmana. Zawodowo belfer (z wyboru), będący wiecznie w kontrze do betonowego systemu edukacji, usilnie forsujący alternatywne formy nauczania. Po cichu pisze baśnie i opowiadania fantastyczne dla swojego małego synka. Z wykształcenia filolog polski. Współpracuje z kilkoma wydawnictwami i czasopismami.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA