search
REKLAMA
Recenzje

Włoski Dahmer czy coś… więcej? Recenzja filmu JESTEM OTCHŁANIĄ

„Jestem otchłanią” nie jest typowym thrillerem o psychopacie. Carrisi eksploruje głębsze problemy, wykracza poza schemat. Czasem się potyka, ale to produkcja warta uwagi i dyskusji.

Marcin Kończewski

5 maja 2023

REKLAMA

Donato Carrisi w ostatnich latach urósł do miana jednego z literackich mistrzów międzynarodowego thrillera. Sukcesywnie toruje sobie też swoją reżyserską drogę. Absolutnie się nie dziwię. Po naprawdę niezłej Dziewczynie we mgle włoski twórca daje nam przejmujący, mroczny traktat o samotności i źródłach prawdziwego zła, czyli adaptację swojej własnej książki Jestem otchłanią. To nie jest typowa propozycja gatunku, ponieważ mimo obecności wątku seryjnego mordercy Carrisi eksploruje tu zdecydowanie głębsze problemy, wykracza poza schemat. Czasem gubi trochę konsekwencję w sprawnym prowadzeniu nas przez zawiłości psychiki bohaterów i samą historię, momentami nie budzi poczucia napięcia, jednak pozostawia widzów z głową pełną niepokoju i rozterek. To dużo. Pozwala też sporo wybaczyć, chociaż fani mainstreamowych produkcji gatunku mogą czuć się niektórymi decyzjami fabularnymi rozczarowani.

„Ludzie kłamią i oszukują, ale ich śmieci nie. Śmieci nigdy nie kłamią”. Sprzątacz za ich pomocą dobiera ofiary. Jest niewidzialny, a jego dokładnie zaplanowane, niemal sterylnie zaprojektowane życie na obrzeżach społeczeństwa uniemożliwia odkrycie tego, co robi, gdy zakłada perukę i rusza raz na jakiś czas w noc. Wszystko się zmienia, gdy wiedziony impulsem ratuje młodą dziewczynę przed samobójstwem w wodach jeziora Como. Wtedy na jego trop wpada straumatyzowana, wyjątkowa działaczka społeczna. Jestem otchłanią to tylko z pozoru kolejna produkcja, gdzie głównym bohaterem jest psychopata.

Tak, Sprzątacz jest tutaj czarnym charakterem. Jednak jego działania i motywacje mają swoje uzasadnienie w traumach, doświadczeniach (stąd incydentalne dobre impulsy, jak ten z ratowaniem niedoszłej samobójczyni), na jakiejś płaszczyźnie możemy mu współczuć. Nie ma co ukrywać, ostatnimi czasy dosyć modne stało się odkrywanie tajemnic seryjnych morderców, przedstawianie ich historii. Spotyka się to zarówno z entuzjazmem, jak i krytyką widzów. Nie pozostawia jednak obojętnym i przynosi wielkie zyski twórcom i wytwórniom.

Moda na Dahmerów będzie jeszcze trwała, dlatego w świetle zatrzęsienia taśmowych produkcji, które w ten sam sposób mają szokować, produkcja Carrisiego naprawdę się według mnie wyróżnia. Jest bowiem inna. Mroczniejsza. I nie chodzi tu o to, że jeszcze bardziej epatuje bestialstwem. Nie, w tej mierze jest bardziej stonowana. Oszczędza nam wielu nerwów, nie podbija widza stawką, napięciem. I chociaż tego finalnie może trochę brakować, to daje zupełnie inny rodzaj filmowego doznania. Nie będę jednak oszukiwać – fani thrillerów, gdzie nagłe zwroty akcji, poczucie nieustannego zagrożenia są podstawą, mogą poczuć się rozczarowani. Jestem otchłanią pozostaje w tej mierze kinem mniej rozbuchanym, bardziej dramatycznym i psychologicznym. To intymna, osobista wędrówka nie tylko do głównego mordercy, ale też i innych postaci. To roztrojenie fabularne do pewnego momentu doskwiera, wydaje się niespójne, trochę męczące, jednak w ostatecznym rozrachunku łączy się i daje bardzo satysfakcjonujący finał. Nie byłoby tego, gdyby nie dobre aktorstwo głównych postaci. Gabriel Montesi jest niezwykle przekonujący – momentami przeraża, kiedy indziej wzbudza współczucie. Dobrze poradziła sobie z trudną rolą Sara Ciocca, byłem zaskoczony jej szczerością ekspresji.

Warto zwrócić tutaj uwagę na pewne elementy konstrukcyjne, bardziej i mniej sugestywne klamry i metafory, które są sugestią do zrozumienia świata przedstawionego. Przede wszystkim bohaterowie pozbawieni są imion. Są nazywani Sprzątaczami, łowczynią, Dziewczyną z fioletowym kosmykiem. Carrisi próbuje nam tu pokazać, że świat jest pełen anonimowych ludzi, ukrytych morderców, którzy stają się tak niewidzialni, jak główny bohater. To dodaje szalenie uniwersalnej i… przerażającej głębi. Istotny wydał mi się też motyw wody – przewija się ona kilkakrotnie w najistotniejszych momentach zwrotnych w historii głównego bohatera. Już pierwsza scena z basenem – notabene jedna z najlepszych w całym filmie – powoduje u widza dyskomfort. Carrisi kwestionuje tu głęboko zakorzenione w nas postrzeganie świata, gdzie matka jest bezpieczną przystanią, źródłem ciepła i miłości. Zwłaszcza rozpatrując to z perspektywy włoskiej kultury, twórca wydaje się porywać na świętość. Drugim wątkiem jest jezioro Como – piękne, tak spokojne z zewnątrz, a ukrywa zdradliwe wiry. No i finalna scena, prawdziwe oczyszczenie.

Jestem otchłanią to zaskakujące, zupełnie inne kino z psychopatycznym mordercą na pierwszym planie. Tym się wyróżnia, przekonuje, ale z pewnością niektórych też od siebie odepchnie. Ciężki klimat, dobre aktorstwo, głębia szaleństwa i komentarz społeczny to mocne punkty produkcji Donato Carrisiego, którego twórczość coraz bardziej mnie intryguje. To pozwala mi przymknąć oko na kilka problemów narracyjnych, z którymi film się boryka w pierwszym i drugim akcie.

Marcin Kończewski

Marcin Kończewski

Założyciel fanpage’a Koń Movie, gdzie przeistacza się w zwierza filmowego, który z lubością galopuje przez multiwersum superbohaterskich produkcji, kina science-fiction, fantasy i wszelakich animacji. Miłośnik i koneser popkultury nieustannie poszukujący w kinie człowieka. Fan gier bez prądu, literatury, dinozaurów i Batmana. Zawodowo belfer (z wyboru), będący wiecznie w kontrze do betonowego systemu edukacji, usilnie forsujący alternatywne formy nauczania. Po cichu pisze baśnie i opowiadania fantastyczne dla swojego małego synka. Z wykształcenia filolog polski. Współpracuje z kilkoma wydawnictwami i czasopismami.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA