WŁADCA PIERŚCIENI: PIERŚCIENIE WŁADZY, czyli klimat, panie, KLIMAT! Recenzja pierwszych odcinków
Mamy to. Serialowy Władca Pierścieni stał się faktem. Oczekiwania były mniej więcej tak duże, jak duża jest waga twórczości J.R.R. Tolkiena. Czy się udało?
Mam złą wiadomość dla wszystkich, którzy szykowali się na krytykę najnowszej produkcji Amazona. Hejt można odłożyć na bok. Po dwóch odcinkach da się zauważyć, że ten projekt ma wystarczająco dużo walorów, by nie musieć bać się o jego kondycję w kolejnych odsłonach. Jest przyzwoicie, a drastycznego spadku jakości nie przewiduję. Nie wiem jeszcze, czy można mówić o sukcesie, ale wydaje mi się, że już teraz można mocno zdystansować się od wszelkich głosów krytyki, które pojawiły się jeszcze na etapie pierwszego zwiastuna.
O tym, że fani Tolkiena to bardzo trudna i wymagająca publiczność, mogliśmy przekonać się właśnie na etapie promocji widowiska Amazona. Pojawiły się wówczas zarzuty o poprawność polityczną, oberwało się przede wszystkim czarnym elfom – dyskusja została powtórzona na wzór tej wywołanej przy okazji Wiedźmina. Produkcja była skutecznie dyskredytowana jeszcze przed premierą, nie można więc powiedzieć, że miała dobry PR. Już wówczas jednak owe zarzuty wydawały mi się mocno naciągane, gdyż opierały się tylko na powierzchownym wniosku, jakoby w tym świecie, co do zasady, nie mogło być etnicznej różnorodności na wzór tej z naszej rzeczywistości. Innymi słowy, krasnoludy, elfy i inne rasy już są przejawem różnorodności tego konkretnego świata, nie trzeba tej różnorodności jeszcze bardziej podkręcać (zmieniając do woli kolory skóry), gdyż wyjdzie to niewiarygodnie.
Poniekąd jest w tym sens, ale mam wrażenie, że twórcy mimo wszystko kierowali się motywacją biznesową. Chcieli ten twór odpowiednio zdywersyfikować, by jak najwięcej ludzi odnalazło w nim swoich reprezentantów i mogło się z nimi identyfikować. Podczas gdy fani wytykają te posunięcia, traktując je jako błędy logiczne niezgodne z oryginalną wizją, twórcy Pierścieni władzy po prostu postawili na swobodę, naginając wizję do współczesnych przemian kulturowych, chcąc w ten sposób… nie ukrywajmy, przymilić się do mocno wrażliwej opinii publicznej. Dla mnie jednak ważniejsze było, czy postacie w serialu będą interesujące, abstrahując od ich wyglądu i zachowania. I z czystym sumieniem muszę przyznać, że owszem, paleta kolorów jest tu bogata, ale za każdą z tych barw kryje się coś osobliwego.
Nie szczędzono ani grosza
Tym, co przede wszystkim wyróżnia to widowisko na tle innych, jest styl i rozmach, z jakim zostało wykonane. I chciałbym podkreślić, że jest to na chwilę obecną podstawowa cecha przemawiająca za wartością Pierścieni władzy. Przed premierą mówiło się sporo o ogromnym budżecie produkcji (500 milionów dolarów), mówiło się, że pieniądze te poszły w błoto. Nie, nie poszły. Oprawa wizualna jest przecudna. Scenografia i lokacje zapierają dech, efekty specjalne są naprawdę specjalne, a kostiumy i charakteryzacja to robota najwyższej, rzemieślniczej próby. Niejedna produkcja kinowa mogłaby pozazdrościć tego rozmachu. Wygląda to nader wiarygodnie i czuć niemal w każdym kadrze, że Amazon nie szczędził na tę produkcję grosza, chcąc ją dopieścić w najmniejszym detalu.
Mówiąc jednak o stylu, miałem na myśli to, że choć serial idzie wydeptanymi wcześniej przez kinowego Władcę Pierścieni ścieżkami wizualnymi, chcąc napawać się bogactwem tego świata, fetyszyzować jego treści, to jednak jest w swoim wyglądzie kompletnie inny. To nadal twór bardzo dostojny i wyniosły, może nawet jeszcze bardziej od filmów Petera Jacksona, ale jest jednocześnie w tonie swej wypowiedzi na tyle inny, by mogło się odnieść wrażenie świeżości. Czasem patos aż przygniata, a teatralność doskwiera, ale muzyka bijąca z ekranu skutecznie podkreśla charakter historii, z założenia bardzo magicznej. Bardzo dobrą decyzją było zatrudnienie mało znanych aktorów do obsady, bo to głównie dzięki nim odnosimy wrażenie, iż obcujemy z czymś nowym, tylko pozornie nam znanym.
Kompletnie inna historia
To jest ten moment, w którym z punktu tyczącego się tego, jak serial wygląda, płynnie powinienem przejść do punktu, w którym ocenię to, o czym serial opowiada. Nie zrobię tego. Wiem, że wielu fanów świata Tolkiena zapewne zrobi to lepiej, doszukując się licznych nawiązań i mrugnięć oka, nie będę zatem z nikim na tym polu rywalizował. Chciałem podejść do tego serialu z możliwie jak najbardziej czystą głową, nie narzucając sobie żadnych wymagań w związku z treścią, i wydaje mi się, że było to dobre podejście. Nie potrafię więc oceniać rozpoczętej fabuły przez pryzmat Niedokończonych opowieści, Silmarillionu, Hobbita czy oryginalnej trylogii. Są to twory, które znam, stanowią ważny punkt mojego literackiego dojrzewania. Purystą się jednak nie czuję, więc z książką na kolanach serialu oglądać nie chciałem.
To raz, a dwa, choć wydawało się, że serial stworzony zostanie na kanwie niektórych z wymienionych książek, to jak się okazuje, twórcy dostali jedynie możliwość zagospodarowania Drugiej Ery (co wynika z trudnego procesu negocjacji praw ze spadkobiercami twórczości J.R.R. Tolkiena), o której z książek wiemy mało. Na wskutek tego otrzymali na starcie bardzo dużą swobodę twórczą. I jest to tego widowiska zaletą, bo na pewno będziemy mogli przez to zobaczyć coś innego, ale też wadą, bo kompletnie nie wiadomo, czy twórcy oderwani od konkretnych linii fabularnych poradzą sobie z trzymaniem tej historii w ryzach. Jak na razie jest Sauron i trzeba się z nim zmierzyć – znamy to, ale jest to kompletnie inna historia, zapewniam.
Szczerze mówiąc, nie przejmuję się tym. Dlaczego? Bo twórcy zaprezentowali przede mną tak stylowe widowisko, że jego klimat pochłonął mnie niemalże doszczętnie. Widzę tu mniejsze i większe wady, bo na przykład postać Galadrieli na razie mnie nie przekonuje (gdyż utożsamia wybitnie przerysowaną wersję kinowego feminizmu), muzyka czasem dudni i wchodzi za bardzo, a całość wydaje się tak wymuskana, że aż kręci się od tego w głowie. Ale to są wady, które w ogólnym rozrachunku, tuż po wyłączeniu nośnika, nie mają większego znaczenia, bo ja po prostu chcę dalej być w tym świecie i go poznawać.
Ostatnio natrafiłem na bardzo ciekawy cytat, który idealnie nadaje się jako podsumowanie tego, co otrzymaliśmy od Amazona. W jednym z wywiadów Wojciech Marczewski, wybitny polski reżyser, twórca takich filmów jak Dreszcze czy Ucieczka z kina Wolność, powiedział coś bardzo prawdziwego o kinie. Mianowicie:
Chodzi o to, by uwieść widza, by ostatecznie zapomniał szczegóły, narracyjne sploty, imiona bohaterów, nazwisko reżysera, a nawet tytuł filmu, ale żeby zapamiętał jedną scenę, może jedno ujęcie i aurę opowieści.
I tak jest, moi drodzy, właśnie z tym serialem. Tuż po premierze pilota da się to stwierdzić. Nie mam pojęcia, gdzie mnie ta fabuła zaprowadzi. Zapomniałem już o pomniejszych niuansach narracyjnych i o tym, kto to tworzył. Tytuł serialu, który brzmi jak masło maślane, też nie jest już dla mnie istotny. Klimat, panie, KLIMAT. To się liczy.