WERNER HERZOG: RADYKALNY MARZYCIEL. Dobry żołnierz kina [Recenzja]
Pamiętacie swoje pierwsze spotkanie z Wernerem Herzogiem? Szczerze mówiąc, ja nie pamiętam. Mógłbym zacząć teraz intensywnie przeszukiwać pamięć, aby sprawdzić, który z jego filmów obejrzałem jako pierwszy. Nie widzę w tym jednak większego sensu. Bo mam wrażenie, że Herzog obecny jest w moim filmowym życiu od zawsze – to znaczy od przypadającego na czasy liceum momentu, w którym na serio zainteresowałem się kinem. Poważny, nieprzenikniony, wygłaszający wieloznaczne, poetyckie sentencje, w których niczym bumerang powraca pojęcie „ekstatycznej prawdy”. Takim go długo widziałem i taki jest również w biograficznym dokumencie Thomasa von Steinaeckera. Na szczęście, nie tylko taki.
W pewnym sensie Werner Herzog. Radykalny marzyciel stanowi antytezę tytułowego bohatera. To dokument o bardzo klasycznej konstrukcji, wykorzystujący całą gamę najpopularniejszych środków filmowych, jakimi dysponują na co dzień twórcy kina faktów. Mamy tu więc gadające głowy: na temat Herzoga wypowiadają się jego współpracownicy (Christian Bale, Robert Pattinson, Thomas Mauch), popularni fani (Chloé Zhao, Joshua Oppenheimer, Patti Smith), rodzina i przyjaciele (dwaj bracia, była i obecna żona, Wim Wenders i Volker Schlöndorff). Ich opowieściom akompaniują fragmenty filmowe oraz archiwalia, ilustrujące rozwój kariery Niemca. Na koniec jest i sam Herzog – oprowadzający nas po swojej biografii i twórczości, zawsze mający na podorędziu kilka wyjątkowych opowieści, bohater idealny.
Paradoksalnie, dość klasyczne podejście do tematu nie spisuje Radykalnego marzyciela automatycznie na straty. Herzog jest postacią na wpół legendarną – człowiekiem, któremu regularnie przytrafiają się rzeczy niewiarygodne. Wyprawa na opuszczoną wyspę z aktywnym wulkanem, przeciąganie statku przez wzgórze w samym środku dżungli, postrzelenie z broni palnej w trakcie wywiadu telewizyjnego: to jego codzienność. Niektóre wydarzenia prowokuje w pełni intencjonalnie, inne same do niego ciągną, jak gdyby stanowiły myślące byty i wyczuwały, że mają do czynienia z wybitną jednostką. Analiza dokonań Herzoga przy wykorzystaniu popularnych, mało oryginalnych narzędzi to wciąż analiza ekscytująca. Von Steinaecker nie obala żadnych mitów, od czasu do czasu zagląda jednak pod ich podszewkę. Porządkuje fakty dotyczące trudnego, przypadającego na lata powojenne dzieciństwa Herzoga (nieocenionym źródłem wiedzy okazuje się tutaj rodzina reżysera). Podtrzymuje paradygmat genialnego artysty, mimochodem udowadniając, że sukces, a zwłaszcza sukces filmowy, ma wielu ojców. Emblematyczna dla tego wątku jest opowieść jednego z braci Herzoga, który zaliczył kilkanaście przesiadek w drodze z Niemiec do Peru, aby zapłacić statystom i przerwać strajk na planie Fitzcarralda.
Podobne:
Bohater idealny
Fitzcarraldo i Aguirre, gniew boży otrzymują w filmie von Steinackera zdecydowanie najwięcej czasu ekranowego. Z jednej strony: sprawa absolutnie zrozumiała, w końcu to dwa najpopularniejsze filmy fabularne Herzoga, otoczone kultem i serią nieprawdopodobnych anegdot. Z drugiej zaś: oba funkcjonują w historii kina jako arcydzieła, a otaczające je legendy są w środowisku fanowskim i filmoznawczym powszechnie znane. Zwłaszcza kulisy powstawania Fitzcarralda niewiele mają już dzisiaj przed nami tajemnic – powstał na ten temat znakomity dokument Lesa Blanka Brzemię snu, Herzog prowadził ponadto na planie filmu dziennik, który został następnie wydany jako Conquest of the Useless: Reflections from the Making of Fitzcarraldo. Próby okiełznania dzikiej natury Klausa Kinskiego również zostały dogłębnie opisane. Zarówno przez Herzoga, w dokumencie Mój ukochany wróg, jak i samego Kinskiego, który dał wyraz swoim frustracjom w autobiografii pt. Ja chcę miłości. Autor Zagadki Kaspara Hausera funkcjonuje w niej jako „śmierdzący skąpiec i sknera, złośliwiec, sadysta, szantażysta, tchórz i człowiek na wskroś zakłamany”, którego „nie interesuje nikt i nic poza pożałowania godną karierą tak zwanego twórcy filmów”. Niemiecki reżyser nie pozostawał dłużny, powtarzając wielokrotnie, że “każdy siwy włos na jego głowie to Klaus Kinski”. Szorstka była to przyjaźń, bez dwóch zdań.
Chwyt ten nie sprawdza się zatem jako zabieg popularyzatorski – no chyba że modelowym odbiorcą dokumentu von Steinaeckera miał być całkowity laik w temacie Herzoga. I taką możliwość należy rozważyć. Szkoda jedynie, że w związku z tym dla wielu mniej znanych, a niewiele mniej wartościowych filmów Niemca zwyczajnie zabrakło miejsca. Jego twórczość dokumentalna zostaje zaledwie muśnięta, literacka ogranicza się do wspomnienia i odczytania kilku linijek z Of Walking in Ice – dziennika, który powstawał w trakcie pieszego przemarszu z Monachium do Paryża, odbytego w intencji zdrowia Lotty Eisner. Dokonania aktorskie natomiast, w przeważającej części, potraktowane są jako zabawne interludium: na dłużej pochylamy się jedynie nad występem w Mandalorianinie. Inna sprawa, że artystyczna działalność Herzoga, gdyby chciano na nią spojrzeć dogłębnie i przekrojowo, nie jest materiałem na niespełna dwugodzinny film dokumentalny, ale wieloodcinkowy, liczący kilka sezonów serial. Najtrudniejszą sztuką, jaką musiał opanować von Stainaecker podczas pracy nad Radykalnym marzycielem, była więc sztuka redukcji. Czy mu się udało? Powiedziałbym, że połowicznie.
Całe szczęście, z odsieczą przychodzi w odpowiednim momencie sam Herzog – wspomniany bohater idealny. Fragmenty, w których to autor Grizzly Mana przejmuje pałeczkę, należą do najbardziej fascynujących w całym filmie. Zwykła rozmowa w samochodzie nabiera cech mistycznych, gdy Herzog oznajmia, że nie zdarza mu się śnić – ekwiwalentem snów są dla niego wizje, których doświadcza podczas długich podróży autem. Ujęcie na niewielki, leśny wodospad w Niemczech staje się doświadczeniem duchowym, gdy reżyser Stroszka stwierdza, że oto patrzymy na “pejzaż jego duszy” – to tutaj przychodził marzyć w czasach młodości. Choć uwielbia to miejsce, nigdy nie chce wiedzieć, gdzie znajduje się źródło strumienia. Jak w swojej twórczości, ponad twardą wiedzę wybiera tajemnicę.
Prawda jest taka, że Herzog opanował sztukę opowiadania historii do perfekcji. Jego głos hipnotyzuje, uważnie dobierane słowa zawsze trafiają w sedno sprawy. Patos rozbraja groteską i ironią. Potrafi zdystansować się względem własnej osoby. Dowodzą tego jego występy aktorskie, w których regularnie gra z wizerunkiem człowieka naznaczonego szaleństwem lub obsesją. Moim ulubionym pozostaje jak dotąd rola w Incydencie w Loch Ness – mockumencie, na potrzeby którego Herzog wcielił się w przywódcę wyprawy mającej na celu uchwycenie słynnego, szkockiego potwora. Bez różnicy więc, czy zwiedzamy akurat jego ulubione, malutkie muzeum w Los Angeles, czy oglądamy nastoletnich skoczków narciarskich, trenujących w jego rodzinnym miasteczku. Przebywanie w towarzystwie Niemca zawsze jest ekscytujące – nie tylko dlatego, że przyciąga niezwykłe wydarzenia. W pierwszej kolejności dlatego, że jest po prostu niezwykłym człowiekiem.
Herzog konsekwentnie unika w wywiadach takich określeń jak „artysta” czy „filmowiec”. Zamiast tego woli mówić o sobie: „żołnierz kina”. Używa zresztą tego sformułowania również w dokumencie von Steinaeckera. I coś w tym bez wątpienia jest – sztuka postrzegana jako nieustanna walka z rzeczywistością, niespodziewanymi przeciwnościami losu, brakami w finansowaniu. Jeżeli spojrzymy w takiej optyce na twórczość Niemca, to dostrzeżemy serię mniejszych lub większych bitew: czasami szalonych, toczonych – jak głosi tytuł jednego z jego dokumentów – na krańcach świata; każdorazowo zakończonych jednak zwycięstwem. Podobno Herzog, niczym najbardziej oddany żołnierz, powiedział kiedyś, że „gdyby musiał wdrapać się do piekła i zmierzyć z diabłem o jeden ze swoich filmów, zrobiłby to”. I ja mu wierzę – tak samo mocno jak w to, że diabeł nie miałby żadnych szans.