WANTED – ŚCIGANI. Porażka na (niemal) całej linii
UWAGA! – W tekście pojawiają się spoilery, ale należy traktować je raczej jako ostrzeżenia.
Tak. Po zwiastunach spodziewałem się bezmózgiej rozwałki i mega-przegięć, ale miałem nadzieję, że wszystko zostanie nakręcone w lekkim stylu i z jajem, jak miało to miejsce w przypadku Tylko strzelaj, w którym to Clive Owen pacyfikował zastępy wrogów za pomocą marchewki. No i co? I mamy film ni to śmieszny, ni to poważny, ale na pewno w wielu miejscach żenujący.
Główny bohater to księgowy – lebiega pracujący w jakiejś firmie. Okazuje się, że w jego żyłach płynie krew członka bractwa zabójców i potrafi zaginać tor lotu wystrzelonej kuli. W bractwie jest zdrajca, którego tylko on może powstrzymać, więc przybywa po niego Angelina Jolie i zabiera do siedziby zgrupowania asasynów. Tam przechodzi sześciotygodniowy, morderczy trening i uczy się kontrolować swoje umiejętności. Już mniejsza z tym, że scenariusz jest do bólu sztampowy i nawet niby-twist pod koniec jest oczywisty, ale pomysł na motywację zabójców po prostu mnie zdeptał i zostawił wbitego w ziemię. Czym bractwo mające zachowywać równowagę na świecie kieruje się przy doborze celów? Kawałkiem szmaty! W ich kwaterze głównej znajduje się Krosno Przeznaczenia, tkające materiał, z którego da się odczytać nazwiska mających zginąć osób. W jaki sposób są zapisane? Kodem binarnym.
Podobne wpisy
Jak już wcześniej wspomniałem, główny bohater to straszna lebiega, która przeprasza wszystkich za wszystko, a kiedy już zostaje mordercą, to “I’m sorry” staje się jego sloganem. Całości dopełnia irytująca narracja z offu (no, może w końcowej scenie wypada całkiem nieźle). Aktorzy są kolejnym elementem filmu, który mnie zastanawia. Niby wszystko miało być cool i na luzie, a z ekranu wylewa się powaga. Wylewa się tak bardzo, że zadawałem sobie pytanie: “kto mógł na to wpaść?”. Nie sądziłem, że kiedyś napiszę coś takiego, ale przeszkadzał mi Morgan Freeman – argument podobny jak poprzednio – niby miała być radosna młócka, a on jest tak śmiertelnie poważny i przejęty, jakby znowu grał w “Siedem”.
Kolejne przykłady scen, które w zamierzeniu miały być cool? Kiedy postać grana przez Jamesa McAvoya potrafi już mniej więcej zapanować nad swoimi zdolnościami, postanawia rzucić pracę i przy okazji zdzielić swojego kumpla, który śpi z jego dziewczyną (następna postać z powtarzającym się one-linerem: “You’re / He’s the man!”). Podchodzi do niego, uderza w twarz klawiaturą, a rozsypujące się klawisze układają się w powietrzu w “Fuck you”, w którym drugie “u” zastępuje wybity ząb zdzielonego w głowę nieszczęśnika. Dalej? Ze szczura napojonego masłem orzechowym zmieszanym z benzyną można zrobić chodzącą bombę! Genialne!!! Kiedy ten motyw pojawia się na ekranie po raz pierwszy, to “konstruktor” mówi, żeby nasz hero wyobraził sobie jak wyglądałoby tysiąc takich wybuchowych szczurów. I od razu wiadomo, że zostanie to wykorzystane w dalszej części filmu – bohater łapie na wysypisku CAŁĄ ŚMIECIARKĘ szczurów i wysadza za ich pomocą budynek, w którym kryje się główny boss. Nie, nie podjeżdża po prostu niczym samochodem-pułapką, tylko wypuszcza je na dziedzińcu, a one w kilka sekund rozbiegają się po całej miejscówce i ustawiają w newralgicznych punktach. Jak skonstruować detonator do biegającej na czterech łapkach bomby? Najwyraźniej wystarczy jedynie zegarek elektroniczny przyczepiony do grzbietu zwierzaka. Niesamowicie skomplikowany jest też schemat takiej ruchomej bombki – główny bohater znajduje kartkę z rysunkiem szczura i foliogram z naniesionym rysunkiem zegarka. Przykłada jedno do drugiego i voila!
Jednak w beczce dziegciu jest łyżka miodu pod postacią jednego motywu i dwóch scen. Scena pierwsza – po wysadzeniu wnętrza budynku, nasz heros biegnie przez pomieszczenie kosząc po kolei wszystkich niemilców, jacy mu się napatoczą. Po drodze zmienia kilkukrotnie broń, w której kończy mu się amunicja, a wszystko zostało sfotografowane w nadających klimaciku odcieniach sepii. Scena druga – kamera lecąca przez miasto za kulą wystrzeloną z karabinu snajperskiego. Motyw – broń i zaginanie toru lotu kuli. Większość pistoletów, którymi posługują się zabójcy, to stylizowane na starodawną broń gnaty, z ogromną ilością rzeźbień i rysunków. Coś takiego mi się po prostu podoba. “Krzywe kule” też są fajnie zrobione, bo członkowie bractwa nawet nie celują, tylko strzelają podczas szerokiego wymachu ręką – wygląda to konkretnie.
Czyli – film to, niestety, porażka na niemal całej linii. Nie ratuje go nawet wyłączenie przed seansem mózgownicy, bo reżyser nie wiedział, czy chce zrobić film na poważnie, czy pastisz, a mieszanki są mocno niestrawne. Czarę goryczy przepełniają słabiutkie efekty specjalne (w filmie który się na efektach opiera – no pięknie) i jeszcze kilka kuriozalnych scen, z odbijaniem wystrzelonych kul za pomocą rzeźnickich noży na czele.
Tekst z archiwum Film.org.pl (27.06.2008)