search
REKLAMA
Recenzje

WALKABOUT (1971). Wszechwładna potęga natury

Przemysław Brudzyński

19 października 2017

REKLAMA

Walkabout Nicolasa Roega z 1971 roku to film enigmatyczny nawet jak na standardy czasów, w których powstał, kiedy to enigmatyczność była w sztuce cechą o wiele bardziej ceniona niż dziś. Aura tajemniczości, którą od momentu swej premiery był owiany, oddziałuje na współczesnego widza być może jeszcze intensywniej: brak tu wartkiej akcji pełnej dynamicznych zwrotów, te nieliczne zaś, gdy już się pojawiają, zdają się być jedynie niezbędnymi składnikami konstrukcyjnymi fabuły. W samym sercu dzieła znajdują się bowiem obrazy, które ono ze sobą przynosi: obrazy o hipnotycznej niemal sile, czasem zachwycające, innymi razy budzące niepokój, nigdy jednak nie pozostawiające widza obojętnym.

Zaczyna się od sekwencji scen w wielkim mieście, z jego transowym, monotonnym rytmem, sugestywnie podkreślanym przez muzykę. Poprzedzające właściwy tok akcji losy głównych bohaterów: kilkuletniego chłopca i jego nastoletniej siostry oraz ich ojca nie zostają w filmie przedstawione: otrzymujemy jedynie krótką wizualną sygnalizację tego, jak może wyglądać ich typowa wielkomiejska codzienność. W ciszy bezbrzeżnych przestrzeni australijskiego interioru troje bohaterów wypoczywa podczas weekendowego pikniku; padają krótkie komunikaty o dobrych manierach przy stole, osobliwie nieprzystające do krajobrazu, jaki rozciąga się przed oczyma wypoczywających. Pomiędzy kolejnymi stricte pragmatycznymi zdaniami ojciec posyła córce dziwne spojrzenia; wkrótce zaczyna strzelać do dzieci, wreszcie podpala samochód i popełnia samobójstwo.

Czy zrobił to w napadzie szału, czy też planował ten czyn od dawna? Co go do tego doprowadziło? Jakie zdarzenie, jaki ciąg zdarzeń doprowadził go do tak dramatycznego końca? Film pozostawia te pytania otwartymi, z premedytacją nie próbuje nawet na nie odpowiedzieć.

Nastoletnia bohaterka prędko zdaje sobie sprawę, że odjechali daleko od miast i pieszy powrót nie będzie łatwy. Kolejny dzień przynosi jej i jej kilkuletniemu braciszkowi świadomość tego, co od momentu tragicznego finału pikniku wydawało się nieuniknione: zabłądzili. I właśnie w momencie, w którym ich skromne żywieniowe zapasy się wyczerpują, a wizja śmierci na pustyni staje się coraz bardziej realistyczna, na horyzoncie pojawia się osobliwa postać. To szesnastoletni aborygeński chłopak, który właśnie przechodzi tytułowy rytuał: poprzez pierwsze samodzielne zmierzenie się z trudami życia w dziczy ma szansę wreszcie stać się mężczyzną. Nastolatka i jej brat nie mają najmniejszych wątpliwości, że ów tajemniczy przybysz jest ich jedyną szansą na przetrwanie – i że jedynym wyjściem dla nich będzie za nim podążyć.

Fabuła filmu Roega odznacza się baśniową czy wręcz mityczną czystością i prostotą. Lwią część filmu stanowi piesza wędrówka bohaterów; padają podczas niej słowa, lecz najbardziej dojmującym wrażeniem jest odczucie ciszy. Zapierająca dech w piersiach, wspaniale sfilmowana przez Roega australijska przyroda przygląda się ich wysiłkom obojętnie, czasem z odległą ciekawością. Spomiędzy luźno porozrzucanych wśród przepastnych połaci wyschniętej ziemi i piasku krzewów wypełzają wielobarwne jaszczurki i węże; drapieżne ptaki o rozłożystych skrzydłach i ostrych jak brzytwa dziobach spoglądają na wędrowców spośród plątaniny gałęzi wielkich drzew; szkielety martwych pustynnych zwierząt zalegają na uboczu przemierzanych przez nich dróg. Nie można mieć wątpliwości, iż podróż bohaterów to ledwie zauważalny, niemal pozbawiony znaczenia epizod rozgrywający się w samym sercu odwiecznej, żyjącej nieprzenikalnymi dla człowieka prawami rzeczywistości.

Walkabout jest zwyczajowo zestawiany z innym arcydziełem australijskiego kina: Piknikiem pod Wiszącą Skałą Petera Weira z 1975. Podobieństwa pomiędzy obydwoma obrazami są więcej niż oczywiste: kraj produkcji, będący zarazem areną przedstawianych wydarzeń, niewinna wycieczka, drobne wydarzenie stanowiące punkt wyjścia wielkiej tajemnicy, wreszcie głęboka świadomość twórców co do ułomności człowieka wobec wszechwładnej potęgi natury. Istnieją także wyraźne punkty wspólne w konstrukcji obu dzieł: zarówno Walkabout, jak i Piknik… bowiem skoncentrowane są wokół kreowania szczególnego klimatu, nie zaś budowania zawikłanej, skomplikowanej konstrukcji fabularnej. A jednak wizja przyrody przedstawiona w filmie Roega wyraźnie odróżnia się od tej z obrazu Weira. Choć dziewiczy charakter australijskiej fauny i flory pozostaje w obydwu utworach taki sam, sposób jej ukazania, jak i towarzysząca oprawa muzyczna w pierwszym z nich niosą ze sobą o wiele więcej liryzmu i tęsknoty. Ta wyjątkowa wizja zdaje się nierzadko jak gdyby wizualizacją jakiegoś odległego marzenia; o wiele bliżej jest z niej do niezapomnianych, rozmarzonych i melancholijnych obrazów teksańskich prerii w Niebiańskich dniach Malicka niż eterycznej, ale też bardzo niepokojącej tajemniczości Pikniku….

Avatar

Przemysław Brudzyński

REKLAMA