VICKY CRISTINA BARCELONA. Niezwykle zmysłowy
Uwaga – tekst zdradza (duże) elementy fabuły filmu!
Za filmami Allena nie przepadam. Nie pociąga mnie ich klimat, nie intryguje fabuła i jej rozwiązania. Dlatego z ogromnym zaskoczeniem dopuściłam do swej świadomości fakt, że Vicky Cristina Barcelona nie tylko mi się spodobał, ale mnie najzwyczajniej w świecie uwiódł.
Dwie przyjaciółki – Vicky i Cristina – korzystają z zaproszenia znajomych, by spędzić wakacje w Barcelonie. Początkowo nic nie burzy ich codziennej, przyjemnie leniwej, spokojnej rutyny. Zwiedzają miasta, kontemplują sztukę, szukają materiałów do pracy Vicky, wypatrują inspiracji do twórczości Cristiny. Aż do momentu, gdy na ich drodze pojawia się hiszpański artysta Juan Antonio, którego życie osobiste jest równie intrygujące jak jego obrazy. I już nic nie jest ani spokojne, ani leniwe, ani do rutyny podobne.
Vicky i Cristina to ogień i woda. Vicky swoje życie ma skrupulatnie zaplanowane: jest zaręczona z mężczyzną swojego życia, niedługo zalegalizują związek, dążąc zapewne do posiadania gromadki uroczych dzieciaczków. W całym tym uporządkowaniu i pewności jutra znajduje szczęście. Nie ma żadnych wątpliwości, że udane życie powinno wyglądać właśnie w ten sposób. Cristina natomiast, to wieczna poszukiwaczka. Cały czas jakaś siła pcha ją do przodu w pogoni za czymś ulotnym, niedościgłym, co mogłoby dać jej szczęście. Pragnie dokładnie czegoś zupełnie odwrotnego niż Vicky – nie chce trwać w bezruchu. Zamknięcie w ramach tego, co większość ludzi postrzega jako „normalne życie” przyprawia ją o mdłości. Cristina ulega czarowi Juana, bo widzi w nim bratnią duszę, ten bodziec, którego ciągle szukała. Do tej pory, uważała siebie za osobę otwartą, o wolnym, nieskrępowanym umyśle, natomiast związek z Juanem (a potem jeszcze z jego byłą żona Marią Eleną) uświadamia jej jak wiele w niej jeszcze zahamowań i nieufności w stosunku do swoich pragnień. Pod wpływem swoich nowych „mentorów” udaje jej się jednak te zahamowania przezwyciężyć. Zaczyna ufać sobie, swoim odczuciom, przekonaniom i podążać za nimi, nie tylko jeśli chodzi o sferę uczuciową, seksualną, ale również estetyczną. Otwiera się na sztukę, przestaje obawiać się eksperymentowania i podąża za swoją intuicją.
Vicky miotają sprzeczne uczucia. Z jednej strony cieszy się szczęściem przyjaciółki, z drugiej – jest o nie zazdrosna. Mimo, że podąża ścieżką, którą sama wybrała, którą sama zaplanowała chciałaby się znaleźć na miejscu Cristiny. Być z kimś, kto ją autentycznie fascynuje, kto trzymałby ją z daleka od rutyny, szarości dnia powszedniego. Wsłuchać się w siebie i pójść za głosem, który sprzeciwia się wszelkim stereotypom, śmieje się z ustanowionych granic przyzwoitości, który wykrzykuje wszystko co ma na myśli, wbrew zgorszonym minom otoczenia. I faktycznie, w końcu za nim podąża. Tylko po to, by dowiedzieć się, że tak naprawdę nie jest na to gotowa.
Wydawałoby się, że zarówno sytuacja Vicky jak i Cristiny powraca do punktu wyjścia. Vicky wraca do spokojnej przystani u boku swojego męża, w Cristinie ponownie odzywa się niespokojna natura poszukiwaczki. A my zaczynamy się zastanawiać: Ok, no to po co to wszystko? Po co ta cala niezwykła przygoda w Barcelonie? Ale nie dajmy się zwieść temu pozornemu brakowi znaczenia. Wystarczy przecież spojrzeć na twarze obu kobiet: malującą się na nich zadumę, przemieszaną z rozmarzeniem, zamglone wspomnieniami oczy. Ewidentny dowód, że nic nie jest takie jak przedtem.
Każdej z nich bowiem, dane było przeżyć coś niemal metafizycznego: dotknęły jądra swojej natury, stanęły oko w oko ze swoim prawdziwym ja i zmierzyły się z nim. Dzięki temu, Cristina odkrywa, że ucieczka przed rutyną, może rutyną się stać. Ciągłe rzucanie się w „nowe”, powszednieje i zaczyna być schematem samym w sobie. Co wcale, koniec końców nie jest takie złe. Vicky z kolei przekonuje się, że nie da się wszystkiego do końca zaplanować. Że istnieje zawsze jakiś margines nieprzewidywalności, zaskoczenia i nie można go lekceważyć. Czasami warto rzucić się w to „nieznane”, choćby po to, żeby się przekonać, że droga, którą się wybrało na samym początku, była tą właściwą.
Podobne wpisy
Vicky Cristina Barcelona to film niezwykle zmysłowy. Widzowi bez przerwy towarzyszy przyjemnie mrowiące uczucie ekscytacji. Ten klimat doskonale współgra z historią opowiedzianą w filmie. Aktorzy grają brawurowo i odważnie. Z ich kreacji bije szczerość, bez której nie można by było opowiedzieć historii, której głównym założeniem jest prowokacja do bycia szczerym w stosunku do samego siebie. Autentyzm ten ma szczególne znaczenie w przypadku postaci Juana Antonia i Marii Eleny, którzy postrzegani są przez otoczenie jako osoby kontrowersyjne, nieobliczalne, niekonwencjonalne. Z każdego ich gestu bije jednak autentyzm. Są tak szczerzy i prostolinijni w tym, co robią, że nie można mieć do nich żadnych zastrzeżeń. Nie jesteśmy w stanie doszukać się obłudy, nuty fałszu w żadnym z ich poczynań, choćby najbardziej szokującym. Wszystkie ich działania płyną prosto z serca. Są otwarci i pozbawieni krzty hipokryzji. I dlatego właśnie uwodzą, są pociągający, intrygujący w swojej cudownej szczerości. Fantastycznie w rolach Juana Antonia i Marii Eleny odnaleźli się Bardem i Cruz, a chemia jaka między nimi zaistniała szczęśliwie zainfekowała cały film. Ciężar filmu właściwie spoczął na nich: stali się osią napędową przedsięwzięcia, jego sercem i duszą. To oni uwodzą zarówno Cristinę jak i widza, który nie może się oprzeć dwojgu pięknych, niezwykłych ludzi i otwiera się całym sobą na szczerość i autentyzm, jakimi emanuje ta niesamowita para.
Nie sposób pozostać obojętnym na film Allena. Niezwykle minimalistycznymi środkami rozpętuje w widzu emocjonalny huragan. Z jednej strony zazdrościmy bohaterkom niezwykłej przygody, zetknięcia się z ludźmi osobliwymi, którzy prowokują je do intymnego kontaktu ze swoim wnętrzem. Zazdrościmy im tego wejrzenia w siebie, obdartego z fałszu i obłudy. Z drugiej jednak strony, cały czas mamy się na baczności, żeby przypadkiem ten, kto obok nas siedzi, nie odgadł naszych myśli. Bo czy ten człowiek, wychowany w boleśnie uwierającej moralności, przyzwoitości, wciśnięty w kaganiec zasad, dobrego wychowania zrozumiałby, że sami z chęcią skorzystalibyśmy z zaproszenia całkiem obcego człowieka, przypadkowo poznanego w przepięknej Barcelonie?
Tekst z archiwum Film.org.pl (15 kwiecień 2009)