search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

UCIECZKA Z LOS ANGELES – 20 lat od premiery

Krzysztof Walecki

9 sierpnia 2016

ucieczka z nowego jorku
REKLAMA

Każdy zna to uczucie – pękający balonik oczekiwań, kiedy powrót ulubionego bohatera po latach nie tylko nie dorównuje oryginałowi, ale wręcz śmieje mu się w twarz, prezentując wizję bliższą parodii niż faktycznej kontynuacji. Gdy Ucieczka z Los Angeles pojawiła się w 1996 roku, trudno było nie czuć olbrzymiego rozczarowania. Po piętnastu latach od premiery Ucieczki z Nowego Jorku John Carpenter postanowił ponownie postawić Snake’a Plisskena w sytuacji niemożliwej, Kurtowi Russellowi przywdziać opaskę na oko, a widzów uraczyć obrazem Ameryki jak z koszmaru sennego. Ale tym razem coś nie wyszło. Brudny komiks zmieniony został w ekstrawaganckie widowisko, kopiujące przebieg fabularny z pierwowzoru, ale już niekoniecznie konwencję, zastępując powagę prześmiewczą satyrą. 

Czy dwie dekady później film Carpentera broni się na tyle, aby uznać go za udany? A może ogląda się go zgoła inaczej niż w chwili premiery?

tumblr_mfxpm14HnG1qzr8nao1_1280.0

Fabuła prezentuje się bliźniaczo podobnie do oryginału. Mamy rok 2013. Były komandos, obecnie kryminalista, żywa legenda Snake Plissken dostaje zadanie odzyskania skradzionej walizki, w której znajduje się urządzenie sprawujące pełną kontrolę nad satelitami, mogące pozbawić energii każdy wybrany zakątek na świecie. Broń ta trafiła w ręce pozującego na Che Guevarę niejakiego Cuervo Jonesa (Georges Corraface), bandyty odsiadującego wyrok w Los Angeles, zamienionym w wyspę po wielkim trzęsieniu ziemi i licznych tsunami. Miasto to obecnie stanowi punkt deportacyjny dla wszystkich, którzy w jakiś sposób pogwałcili nowe prawa Stanów Zjednoczonych. Zarażony śmiercionośnym wirusem Snake ma zaledwie osiem godzin na wypełnienie misji.

Scenariusz, tym razem napisany nie tylko przez Carpentera, ale także jego wieloletnią producentkę Debrę Hill oraz samego Russella, umieszcza głównego bohatera w niemal identycznej sytuacji wyjściowej, dając mu ograniczony czas i gwarancję rychłej śmierci, jeśli nie podoła zadaniu. Również poszczególne zwroty akcji są żywcem wyjęte z pierwszego filmu – Snake idzie śladem nadajnika, Snake poznaje dziewczynę, która szybko ginie, Snake natyka się na starego znajomego, Snake zostaje schwytany itd. Rodzi to niemiłe uczucie déjà vu, które nie mija pomimo całkiem innej stylistyki kontynuacji. Pokaźny, pięćdziesięciomilionowy budżet miał sprawić, że kultowy reżyser w końcu będzie mógł zaprezentować futurystyczne kino akcji w pełnej glorii, nie szukając rozwiązań na zatuszowanie niewystarczających środków, jak w przypadku pierwszego filmu. Tymczasem efekty specjalne bardziej przypominają grę komputerową lub obecną produkcję studia Asylum, słynącego z tanich i szmirowatych obrazów. Zęby zgrzytają, gdy patrzy się na walący się szklany budynek bądź łódź podwodną mknącą z zastraszającą prędkością – wracają wtedy wspomnienia serialu Viper i pierwszych nieśmiałych prób zastosowania CGI. Carpenter jednak skromny nie jest, czego najlepszych dowodem jest absurdalny pomysł i jeszcze gorsze wykonanie surfującego Snakea, jednocześnie goniącego samochód ze Steve’em Buscemim za kierownicą. Sprawdzałoby się to, gdyby wyglądało lepiej. Wygląda jednak koszmarnie.

Efla-coreburner3

Sztuczność komputerowej roboty przeszkadza w emocjonowaniu się widowiskiem, choć z drugiej strony jest to fałsz niejako wpisany w fabułę.

Los Angeles jawi się jako miejsce podszyte nienaturalnością i tandetą, jeszcze zanim przekształcono je w więzienie. Nie widzimy jego wcześniejszej wersji, ale rozpoznajemy dawny blask hollywoodzkiej Fabryki Snów pełnej niespełnionych gwiazd, ofiar operacji plastycznych oraz zawiedzionych oczekiwań. W pierwszej części wszyscy myśleli, że Snake już dawno temu zginął; w tej natomiast dziwią się, że jednooki bohater nie jest wyższy. Człowiek sprowadzony jest tylko do swojego wyglądu. Nie bez powodu Jones przypomina słynnego rewolucjonistę, a stary znajomy Plisskena zmienił płeć i teraz wygląda jak Pam Grier – chodzi o zamydlenie ludziom oczu, sprzedanie swojego wizerunku, prezentację w jak najlepszym świetle. Wspomniane ofiary chirurgów plastycznych wciąż dokonują rzekomych ulepszeń samych siebie, biorąc nowe oczy, skórę lub piersi zarówno od żywych ludzi, jak i trupów. Miasto Aniołów żeruje na samym sobie i „przyjezdnych”, starając się zachować pozory miejsca, gdzie marzenia się spełniają i każdy może odnieść sukces.

Natomiast zasługą tego, że Los Angeles stało się również kulturowo-wyznaniowym tyglem, gdzie znaleźć można skinów, punków, przedstawicieli różnych bojówek, gangi (nawet takie złożone z samych dzieci) oraz zwykłych, Bogu ducha winnych ludzi, jest głowa państwa. Dożywotnio wybrany prezydent Stanów Zjednoczonych (Cliff Robertson) to posługujący się religijną retoryką despota, który zakazuje w swoim kraju praktycznie wszystkiego, począwszy od wolności religijnej, po palenie papierosów i jedzenie czerwonego mięsa. Tych, którzy nie zastosują się do nowych zasad, czeka natychmiastowe odebranie obywatelstwa i deportacja na wyspę. Jeśli miałbym wskazać najmocniejszą stronę tej kontynuacji, byłby to właśnie skrzywiony obraz Ameryki, skazanej na rządy jednego człowieka do końca jego życia, gdzie więcej jest zakazów niż wolności. Tercet scenarzystów musiał mieć sporo uciechy, konstruując nową rzeczywistość w oparciu o już istniejące wzorce z prawdziwego świata. Wpuszczając zaś do środka Snake’a Plisskena, relikt XX wieku, cynika nie wierzącego już w żadne autorytety i zasady, twórcy wydają wyrok zarówno na wściekłych konserwatystów, jak i szalonych liberałów; na tych, którzy pełnią władzę i tych, którzy o niej marzą; Amerykanów i wrogów Ameryki.

M8DESFR EC006

Jedni wierzą w wolny świat, ekologię i gołębie, inni w siłę strachu, broń masowego rażenia i starotestamentowego Boga. Nikt nie wierzy w Snake’a. I wszyscy tego pożałują.

Jednak ta zjadliwość, stanowiąca siłę Ucieczki z Los Angeles, ostatecznie świadczy również o jej słabości. Wrażliwość Carpentera na wszelkie przejawy manipulacji i fałszu, zwłaszcza ze strony władzy, przyniosła świetne rezultaty w Oni żyją, thrillerze fantastycznym o satyrycznym zacięciu. Jednak w drugiej Ucieczce wszelkie obserwacje społeczno-polityczne służą tylko rozrywce. Można się na tym filmie dobrze bawić, doceniając kicz, jakim reżyser się posługuje, aby obśmiać nie tylko naszą rzeczywistość, ale i tę filmową. Stąd swobodny jeździec Peter Fonda, który zamienił Harleya na deskę surfingową, pościg z udziałem motocykli, samochodów i koni, finałowy atak na paralotniach (!) czy też rzuty do kosza decydujące o tym, czy bohater umrze czy przeżyje. Kryje się w tym szaleństwie sporo dobrej i pozytywnej energii (nawet jeśli wykonanie pozostawia czasem dużo do życzenia), ale podejrzewam, że nie jestem jedynym, który nie tak wyobrażał sobie kontynuację oryginalnego filmu.

Pierwowzór miał ponury urok futurystycznej wizji metropolii zamienionej w śmietnik, sequel natomiast zachwyca się swoim światem, starając się rozświetlić go z każdej strony. Walka z czasem dużo lepiej funkcjonuje w tamtym obrazie, być może dlatego, że w Los Angeles nawet wirus Plutoksyna 7 jest picem na wodę. Dowiadujemy się o tym dopiero w finale, lecz reżyserowi nie zależy na budowaniu napięcia w oparciu o groźbę śmierci przez truciznę w krwiobiegu głównego bohatera. Kiedy pierwsza część kazała nam martwić się nawet o drugoplanowe postaci, kontynuacja wyraźnie unika tego emocjonalnego ciężaru, sprowadzając wszystko i wszystkich do elementów parodii oraz mięsa armatniego (jedynie epizod Valerii Golino wydaje się potraktowany nieco poważniej, choć ma mocno ironiczny finał). I nawet muzyka jest zupełnie inna – tam królował klimatyczny syntezator, tu zaś głośny rock z domieszką country. Nawet główny motyw przewodni został stosownie podrasowany.

ESCAPE FROM LA

Od strony fabuły obie Ucieczki są do siebie podobne do tego stopnia, że lepszym terminem w przypadku drugiego filmu byłby remake niż sequel. Ale konwencja i styl są już diametralnie różne, budząc uzasadniony opór u fanów oryginału.

I tylko Kurt Russell wydaje się pasować zarówno do jednej, jak i drugiej estetyki, ponownie będąc bohaterem wrzuconym w sam środek obcego mu środowiska, w którym potrafi się odnaleźć, a następnie podporządkować je sobie. W zakończeniu Ucieczki z Nowego Jorku Carpenter dał Snake’owi prawo do ostatniego słowa; w Los Angeles jest podobnie, ale tym razem jego końcowy gest niesie ze sobą dużo większą siłę rażenia.

Reżyser miał pomysł na część trzecią pod tytułem Ucieczka z Ziemi, ale klapa finansowa i bardzo nieprzychylny odbiór drugiego filmu sprawiły, że Los Angeles było ostatnim miejscem, z którego Snake uciekł na kinowym ekranie. Dziś nieco przychylniejszym okiem spogląda się na tę niedorzeczną kontynuację. Nadal razi ona odejściem od mrocznej stylistyki oryginału na rzecz satyry, choć ta podyktowana jest tym samym, co było podstawą pierwszej części – troską Carpentera o przyszłość swojego kraju. Twórca Halloween nigdy nie uciekał się do wielkich słów i patosu, jednak da się wyczuć również w sequelu krytykę ówczesnej Ameryki, próbę zwrócenia uwagi na rzeczy, które go denerwują w zastanej rzeczywistości. Anarchistyczny duch unosi się nad całością, doprowadzając cywilizację na skraj upadku. A może odrodzenia? Reżyser stwierdza, że gorzej już być nie może, lecz nie mówi nam, czy będzie lepiej. Czas pokaże.

escapefromla1snake

Tymczasem oglądając Ucieczkę z Los Angeles w Polsce AD 2016, zastanawiam się, jak blisko my jesteśmy stworzonej przez Carpentera, Hill i Russella rzeczywistości. Nacjonalizm, dewocję i kicz (Studio YaYo, co oni tam nadają…) już mamy. Teraz jeszcze przydałby się bohater na miarę naszych czasów, potomek Juranda ze Spychowa, który walczyłby nie tylko z nowym porządkiem, ale i wrogami naszego kraju. Miejsce akcji – Częstochowa, czas akcji – rok 2031. Ale jak to mówi Snake w swoim filmie: Przyszłość jest teraz. Oby pewne scenariusze nigdy się nie sprawdziły.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA