Trochę za mało WOLNE BITY
Biali policjanci, porachunki gangów na ulicach i muzyka, która potrafi łączyć, ale również dzielić. August Monroe, czarnoskóry geniusz muzyczny, musi zmierzyć się z tragicznym wydarzeniem – widział śmierć swoje starszej siostry, a sam został postrzelony. Tworzy muzykę, która może otworzyć mu drzwi do zupełnie nowego świata, w którym nigdy już nie będzie bał się wyjść na ulicę. Czy jednak pokona swoje ataki paniki, przeciwstawi się matce, która chroni go za wszelką cenę i osiągnie sukces? Tego dowiecie się z produkcji Wolne bity.
Muzyka, którą tworzy August to niejako motor napędowy całej historii, jednak w międzyczasie na pierwszy plan wysuwa się historia ochroniarza z liceum, który niegdyś zajmował się muzyką oraz wynajdywaniem młodych talentów. Niestety życie nie obeszło się z nim dobrze. Ma długi, notabene u żony, z którą obecnie jest w separacji, jego dawni koledzy nie czują, aby byli mu cokolwiek winni, a brak wywiązywania się z obowiązków w pracy powoduje, że lada moment może ją stracić. Poznanie młodego uzdolnionego chłopaka pozwala mu na rozliczenie się z własną przeszłością i własnymi demonami, mimo iż początkowo i praktycznie do trzeciego aktu jego działania są prowadzone wyłącznie z egoistycznych pobudek.
Produkcja skupia się na niezwykle ważnym aspekcie, jakim jest radzenie sobie z traumą poszczególnych bohaterów. August przeżywa ataki paniki. Jego matka po stracie córki zamyka go w domu, by nie musiał ich doświadczać, jednak każdy dobrze wie, iż jednym z powodów jest strach przed utratą ostatniego dziecka. Niepozorny ochroniarz Romelo Reese musi radzić sobie ze śmiercią swojego podopiecznego, utratą szacunku, a co za tym idzie, utratą życia, które tak bardzo kochał. Każde z nich mierzy się z zupełnie odmiennymi problemami, jednak we wszystkich przypadkach to właśnie muzyka sprawi, że będą chcieli się z nimi uporać.
Niestety ze smutkiem muszę stwierdzić, że całości brakuje tytułowego wolnego bitu, który pozwoliłby lepiej wybrzmieć części scen. Produkcja nie staje się przez to kiepska, jednak niektóre z istotniejszych wątków mogłyby zwolnić tempo, a nie biec na łeb, na szyję, co wydaje się tylko odhaczaniem kolejnych punktów opowiadanej historii. Jest to o tyle zaskakujące, że pierwsza połowa filmu jest wybitnie wręcz udana, niestety na późniejszym etapie zupełnie zbacza z wyznaczonej ścieżki. Dostajemy więc zwroty akcji, których już w pewnym momencie mogliśmy się spodziewać. Poza tym stawka jest zbyt duża (spełnienie marzeń), by tak naprawdę nie mogło się nie udać.
O ile główny wątek jest idealnie poprowadzony i rozbudowany, poboczne wydają się niedopracowane scenariuszowo. Historii Romelo lepiej zrobiłoby dopowiedzenie pewnych aspektów aniżeli wyłącznie rzucanie aluzjami, z których widz ma poskładać – zdaje się, że niekompletną – historię. Wolę, gdy twórcy, zamiast opowiadać o elementach fabuły, skupiają się na ich ukazaniu – w innym przypadku produkcja może stracić na nadmiernej ekspozycji i łopatologii (choćby przypadek M. Nighta Shyamalana).
Aktorsko jest naprawdę nieźle, podobnie jak muzycznie. Nie jestem wielkim ekspertem, jeżeli chodzi o bity oraz rap, jednak byłam w stanie docenić wirtuozerskie popisy. Anthony Anderson jest świetny w roli byłego menadżera, który starając się przeciwstawić wszelkim przeciwnościom losu, w swoim podopiecznym nie widzi wyłącznie szansy na powrót na szczyt. To, w jaki sposób przeistacza się w figurę mentora, a zarazem ojca, jest godne podziwu. Również młodzi aktorzy dają z siebie wszystko, sprawiając, że całość wydaje się lekka, prawdziwa i interesująca.
Podobne wpisy
Najlepiej w tym wszystkim wypada chyba ostatnie 15 minut, kiedy to natężenie dramatu sięga zenitu. Mamy więc konfrontacje Romelo z rzeczywistością, grzechami przeszłości i próbą postępowania w sposób, który jest właściwy. Z drugiej strony August również próbuje przezwyciężyć strach przed tym, co było, i tym, co może być. Jestem pełna podziwu, w jak świetny sposób zostało to zrealizowane. Prawdziwe nagromadzenie emocji, nie do podrobienia. Można powiedzieć, że zakończenie idealnie spina świetny początek i trochę gorszy środek filmu. Produkcja jednak ma widoczny problem z tym, czym chce tak naprawdę być. Mamy więc trochę historii o marzeniach, wojnach gangów, muzyce oraz przezwyciężaniu przeciwności losu. Część z nich wypada znakomicie, podczas gdy niektóre wydają się niestety zupełnie zbędne.
Wolne bity nie są produkcją, która pozbawiona jest błędów. Jednak cała dramaturgia, świetne bity oraz bohaterowie, którym kibicujemy od początku do końca, sprawiają, że mamy do czynienia z filmem naprawdę wartym poświęcenia dwóch godzin. Być może nie wyróżnia się na tle innych dzieł o podobnej tematyce (8. milo, patrzę na ciebie), jednak dalej jestem skłonna go polecić.