Transatlantyk 2019. MAGICZNE NOCE
Początek lat dziewięćdziesiątych. Włochy. Rzym. Na ekranach telewizorów wszystkich mieszkańców Półwyspu Apenińskiego dramatyczna końcówka meczu Włochy vs Argentyna – półfinału mistrzostw świata odbywających się we Włoszech. Bramkę z rzutu karnego zdobywa Diego Maradona, chwilę później decydującą jedenastkę marnuje Aldo Serena. Do finału mistrzostw przechodzi Argentyna. Wtem za plecami zdruzgotanych włoskich kibiców zebranych w restauracji nad Tybrem rozlega się głośny trzask, a w rzece z hukiem ląduje tajemniczy czarny samochód. W taki, wyjątkowo intrygujący sposób swój film rozpoczyna Paolo Virzì.
Wkrótce na miejsce wypadku docierają włoscy carabinieri. We wraku wydobytego z wodnych odmętów samochodu odnalezione zostają zwłoki słynnego producenta filmowego – Leandra Saponaro. Mężczyznę najprawdopodobniej zamordowano. W klapie jego marynarki funkcjonariusze znajdują zdjęcie, na którym widoczny jest Saponaro w towarzystwie trójki młodych, ambitnych, skrajnie różnych pod względem charakteru scenarzystów – posiadającego ogromną wiedzę, acz nieco przemądrzałego Antonina, potrafiącego napisać scenariusz w jedną noc, otwartego na nowe znajomości (szczególnie te z płcią przeciwną) Luciana oraz skrytej, uzależnionej od narkotyków Eugenii. Bohaterowie zostają siłą przyprowadzeni na posterunek, gdzie zaczynają tłumaczyć się komisarzowi ze swojej znajomości z tragicznie zmarłym producentem.
W tym momencie zaczyna się gigantyczna retrospekcja, która cofa nas w czasie aż o miesiąc. Antonino, Luciano i Eugenia przybywają do Rzymu w związku z prestiżowym konkursem scenariuszowym. Wkrótce wpadają w wir tytułowych „magicznych nocy” dyktujących rytm życia Wiecznego Miasta. Tym samym Paolo Virzì z premedytacją spycha intrygę kryminalną na drugi plan. Śmierć Saponaro z głównego wątku błyskawicznie przeistacza się w pretekst do snucia nostalgicznej opowieści o przemijających latach świetności włoskiego przemysłu filmowego.
W filmie Virzìego gros dialogów dotyczy właśnie kina. Zaludniające świat przedstawiony Magicznych nocy postacie rozmawiają o stanie włoskiej kinematografii, wspominając z rozrzewnieniem stare, dobre czasy obfitujące we wspaniałe filmy, zarówno te prawdziwe (mówi się tutaj, jakby mimochodem, m.in. o Słodkim życiu i Amarcordzie Felliniego, Krzyku Antonioniego czy Julesie i Jimie Truffauta), jak i wyimaginowane. Drugoplanowych bohaterów jest całe mnóstwo, ale są oni na tyle barwni i wyraziści, że już po chwili, bez najmniejszego problemu, pamięta się, kto jest kim, o czym decyduje i – co najważniejsze – czy należy liczyć się z jego opinią.
Nostalgię potęguje przewijanie się przez ekran postaci wzorowanych na prawdziwych włoskich gwiazdorach. W scenie perełce Luciano, aby dostać się do gabinetu pani adwokat, która jednocześnie pełni funkcję jego agentki, przechodzi przez skąpane w mroku pomieszczenie. Z boku słychać głośne pochlipywanie, które na moment przerywa prośba o zamknięcie drzwi. Po chwili Luciano dowiaduje się od pani adwokat, że osobą płaczącą w pokoju obok jest sam Marcello Mastroianni, a powodem rozpaczy słynnego aktora jest któreś już z rzędu odejście „tej suki” (czyt. Catherine Deneuve). W innej świetnej scenie Antonino jedzie na plan filmowy z Saponaro w celu podpisania lukratywnego kontraktu na realizację scenariusza z „jednym z włoskich mistrzów”. Do samego końca nie wiemy, o którego z wielkich reżyserów chodzi. Czy będzie to ktoś prawdziwy, czy wyimaginowany? A może krętacz Saponaro zakpił sobie z poczciwego Antonina, a zatem i również z nas, widzów, i do żadnego spotkania nie dojdzie? W końcu jednak wśród gęstej, sztucznej mgły dostrzec można zarys sylwetki reżysera. To sam Federico Fellini pracujący nad swoim ostatnim filmem – Głosem z księżyca. Zaskoczenie i niemy zachwyt Antonina, który nie potrafi wydusić z siebie ani słowa, błyskawicznie udzielają się każdemu miłośnikowi kina znajdującemu się na sali.
Całe szczęście Virzì nie zatrzymuje się w tym miejscu, nie żeruje na nostalgii (no może tylko troszkę). Udaje mu się zachować dystans względem portretowanej epoki poprzez wprowadzenie do Magicznych nocy elementów satyry. Luciano dzięki swojemu wrodzonemu uporowi rozpoczyna współpracę z producentami serialu, których podwładni, zgromadzeni w jednym, dużym, spowitym dymem papierosowym mieszkaniu, tworzą na maszynach do pisania, niczym niewolnicy, kolejne odcinki telewizyjnych tasiemców. Antonino daje się wodzić za nos wygadanemu, ale kompletnie spłukanemu Saponaro, który cichaczem próbuje zmienić jego niszowy, artystyczny projekt w komercyjny, nastawiony tylko i wyłącznie na zysk chłam. Eugenia natomiast zachodzi w ciążę (albo przynajmniej tak jej się wydaje) po stosunku seksualnym ze swoim ulubionym francuskim gwiazdorem filmowym – Jeanem-Bernardem (przywołującym skojarzenia z Jeanem-Paulem Belmondo).
Magiczne noce to kino przyjemne, zabawne i obfitujące w świetne dialogi. Wprawia w dobry nastrój, szczególnie osoby żywo zainteresowane włoskim przemysłem filmowym, czyli takie, które potrafią wyłapać kilka mniej lub bardziej subtelnych odniesień. Nie jest przy tym pozbawione elementów nieco bardziej poważnych, jak np. nieplanowana „ciąża” Eugenii będąca pokłosiem kontaktu seksualnego z popularnym aktorem, który wykorzystał sławę do spełnienia swoich zachcianek erotycznych (problem wciąż aktualny). I chociaż Virzì przenosi się do lat dziewięćdziesiątych, pozwalając widzom zanurzyć się w nostalgii, a tym samym uciec od otaczającej ich rzeczywistości, to przesłanie jego filmu okazuje się koniec końców z gruntu antyeskapistyczne. Wprost wygłasza je pod koniec projekcji komendant policji, zwracając się z ojcowską czułością do trójki młodych bohaterów: „Chcecie być scenarzystami, a nie zawsze potraficie być widzami. Dzieci, spójrzcie czasem za okno”.