search
REKLAMA
Archiwum

TOŻSAMOŚĆ. Niebo nad Berlinem

Krzysztof Walecki

10 lutego 2018

REKLAMA

Swego czasu Telewizja Polsat raczyła widzów serialem pt. Człowiek, którego nie ma, w którym główny bohater z przerażeniem odkrywa, że nikt go nie poznaje – żona, przyjaciele, rodzina. Ot tak! Najpierw je z ukochaną kolację, idzie do toalety, a gdy wraca, ona w ogóle go nie rozpoznaje. Co więcej, w żaden sposób nie potrafi potwierdzić swojej tożsamości, co jest o tyle zaskakujące, że do tej pory był fotografem o międzynarodowej sławie. Pomysł wyjściowy obiecujący, niestety, serial skręcił w stronę spiskowej teorii dziejów, tajnych eksperymentów oraz super szpiegów (o ile mnie pamięć nie myli) i skończył się w sposób najgorszy z możliwych, czyli zdradzając głównego bohatera, a co za tym idzie, zdradzając widza. Nie chcę za dużo wyjawiać, ale proszę sobie wyobrazić następującą sytuację: stawiacie pieniądze na konia, trzymacie za niego kciuki, wyścig jest ostry, wasz konik stara się jak może, wciąż pozostając jednak w tyle, ale na ostatniej prostej gna jak szalony i kończy na podium. Jesteście szczęśliwi do momentu, w którym dowiadujecie się, że zwierzę od samego początku było na sterydach. Jeśli ta informacja dochodzi do was w trakcie wyścigu, jest jeszcze gorzej – oglądanie finiszu, choć efektownego, już tak nie emocjonuje, co więcej, może budzić niesmak. Uczucie to towarzyszyło mi po obejrzeniu tamtego serialu, jak również całkiem niedawno, tuż po seansie nowego thrillera z Liamem Neesonem w roli głównej.

Amerykański naukowiec, dr Martin Harris (Neeson), przyjeżdża ze swoją śliczną żoną Liz (zimna blondynka Jones) do Berlina na ważny odczyt. Na skutek zbiegu okoliczności zmuszony jest zostawić panią Harris w hotelu i wrócić na lotnisko po walizkę. Wsiada do taksówki, lecz chwilę później dochodzi do wypadku, w wyniku którego Martin zapada w śpiączkę. Budzi się po czterech dniach z guzem na czole i lukami w pamięci, jednak wie dostatecznie dużo, żeby odnaleźć żonę. Gdy ją spotyka, okazuje się jednak, że jest przy niej jakiś inny Martin Harris (dawno nie widziany Aidan Quinn), który podobnie jak “nasz” Harris jest naukowcem, który ma te same wspomnienia co ofiara wypadku, to samo zdjęcie w portfelu co on i legitymuje się dowodem potwierdzającym swoją tożsamość. Harris Harrisowi nierówny, zatem gdy wychodzi na jaw, że “nasz” Harris nie ma przy sobie żadnych dokumentów, szybko zostaje potraktowany jako osoba chora psychicznie i odstawiony do szpitala. A tam ktoś chce go zabić. Na tym przestanę opisywać fabułę, zdradzając jedynie, że Harris o rysach Neesona znajdzie sojusznika w taksówkarzu z figurą Diane Kruger, która wcześniej wiozła go na lotnisko feralną taksówką.

Film opowiedziany jest elegancko (bez szybkiego montażu, dzięki czemu wyraźnie widać nie tylko sceny akcji, ale i sam Berlin) i klarownie, choć ma kilka scen i zwrotów akcji, które są lekko przesadzone. Jest to drugorzędny przytyk, gdyż na czas seansu widz daje się porwać historii i nie ma czasu na rozważanie absurdów scenariusza. Poza tym Tożsamość ma niezłe tempo, trzyma w napięciu, jest ładnie sfotografowana, a jeśli ktoś chce, może się nawet uśmiechnąć już na samym początku, gdyż pierwsze ujęcie przedstawia niebo nad Berlinem. Bruno Ganz i tu się pojawia, choć nie jako anioł, lecz były agent Stasi; dostaje zresztą najlepszą scenę w filmie, podczas rozmowy z bohaterem granym przez Franka Langellę. Druga w kolejności najlepsza scena to również dialog, a raczej słowny pojedynek pomiędzy Neesonem a Quinnem, wywołujący u widza zarówno podenerwowanie, jak i uśmiech. Niestety, paniom z Tożsamości nie dane jest ze sobą porozmawiać. Szkoda.

Reżyser Jaume Collet-Serra podpisał wcześniej świetny thriller Sierota, którego finał jest tyleż zaskakujący, co ryzykowny (wręcz kontrowersyjny), lecz w tamtym filmie przewrotka nie wywracała do góry nogami naszego stosunku do bohatera. Tymczasem w Tożsamości dzieje się coś, co utrudnia śledzenie losów Martina Harrisa z takim samym zaangażowaniem, co wcześniej. Zaskoczenie w finale nie jest nielogiczne czy zbyt wyszukane. Ono jest po prostu nie fair, zarówno wobec widza, jak i samego Harrisa, który, podobnie jak wspomniany wcześniej koń wyścigowy, jedzie na sterydach. A czy ktoś się go w ogóle zapytał, czy chce je brać?


PS:
Producenci Tożsamości mieli nadzieję, że widzowie pamiętają Uprowadzoną – francuski przebój sprzed kilku lat, również z Liamem Neesonem. Stąd też kampania reklamowa nowego filmu zrobiona jest na modłę tamtej – podobny plakat i zwiastun sugerujący dynamiczne kino akcji (choć w rzeczywistości to bardziej thriller). Tam poczciwy Liam kosił przeciwników od lewa do prawej, nie pozostawiając przy życiu nikogo. Po obejrzeniu Tożsamości proszę policzyć, ilu ludzi zabija w tym filmie, a następnie sprawdzić, która postać wysyła na tamten świat najwięcej osób. Niespodzianka gwarantowana!

Tekst z archiwum film.org.pl.

REKLAMA