THE EVIL WITHIN. Jak milioner-narkoman chciał nakręcić horror i umarł, próbując

To wydarzyło się naprawdę. Arcybogaty odludek pochodzący z dynastii potentatów naftowych przez kilkanaście lat obsesyjnie tworzył dzieło życia w domowym zaciszu. W międzyczasie popadł w bankructwo i uzależnienie od środków odurzających. Zanim zdążył zmontować swoje opus magnum, zmarł z powodu nadużywania narkotyków, a film został dokończony przez jego przyjaciela.
Przekleństwo
Losy amerykańskiego rodu Gettych pełne są cierpienia i tragedii. Jean Paul Getty – założyciel koncernu naftowego Getty Oil Company, swego czasu najbogatszy człowiek na świecie – stracił najstarszego syna George’a, który zmarł na skutek wylewu, nie dożywszy pięćdziesiątki; najmłodszy syn Timmy przegrał walkę z guzem mózgu w wieku zaledwie 12 lat. Nastoletni dziedzic John Paul Getty III został porwany przez włoską mafię, uwięziony w jaskini i torturowany; jego dziadek wahał się z zapłaceniem okupu do czasu, aż porywacze przysłali mu odcięte ucho wnuka. Chłopiec przeżył tak głęboką traumę, że po uwolnieniu uzależnił się od narkotyków i alkoholu, doznał udaru mózgu po spożyciu mieszanki wódki, valium i metadonu, w efekcie którego został sparaliżowany od szyi w dół, częściowo niewidomy i niemy (zmarł w 2011 roku po długiej chorobie). Jeszcze w latach 70. macocha Johna, aktorka Talitha Pol, przedawkowała heroinę. Inny potomek przeklętej familii, John Gilbert, został znaleziony martwy w hotelowym pokoju po tym, jak zażył znaczne ilości fentanylu. Pięć lat wcześniej odszedł jego brat, Andrew Rork Getty.
Andrew przyszedł na świat w 1967 roku w San Francisco jako drugi z czterech synów kompozytora Gordona Getty’ego i paleoantropolożki Ann Gilbert. Niewiele wiadomo o jego życiu, bo rodzina Gettych ze zrozumiałych względów unikała rozgłosu. Wiadomo, że od najmłodszych lat przejawiał talent do sztuk plastycznych. Pod koniec lat 80. podjął studia filmowe na University of Southern California i New York University, później objął stanowisko prezesa firmy inwestycyjnej A. Rork Investment Inc. i został menadżerem przedsiębiorstwa produkcyjnego Rork Productions. Z jego nekrologu można wyczytać, że był znaną figurą w Hollywood, gdzie pracował jako aktor, reżyser, producent i scenarzysta specjalizujący się w tandetnych horrorach, lecz żaden duży serwis filmowy nie potwierdza tych informacji. To prawda – był pasjonatem kina (podobnie jak jego kuzyn Balthazar, który zagrał między innymi w Zagubionej autostradzie Davida Lyncha) ze słabością do filmów grozy. Ale dorobek Andrew Getty’ego jest nad wyraz skromny: tylko jedna produkcja pełnometrażowa. Jest to jednak obraz nieporównywalny z żadnym innym.
Psychoza
Getty rozpoczął pracę nad filmem The Storyteller na przełomie wieków. Scenariusz powstał pod wpływem wyjątkowo realistycznych koszmarów sennych z dzieciństwa reżysera. Niektóre z nich były tak szokująco brutalne, że Getty doszedł do wniosku, iż ktoś musi mu je „podrzucać” – nie jest bowiem możliwe, jak sądził, żeby dziecko miało tak straszliwe sny. To wtedy wymyślił postać „Narratora”, rzeczywistego twórcy tych koszmarów. Inną ważną inspiracją były zbrodnie Davida Berkowitza – seryjnego mordercy znanego jako Syn Sama, który terroryzował mieszkańców Nowego Jorku w latach 70., a gdy go ujęto, przyznał, że zabijać kazał mu demon przybierający postać mówiącego psa. Skomplikowane dzieje rodziny Gettych również przeniknęły do scenariusza, podobnie jak uzależnienie Andrew od metamfetaminy. Skutki uboczne długotrwałego zażywania tego silnie toksycznego specyfiku to między innymi wyniszczenie organizmu, zaburzenia umysłowe, lęki, fobie, bezsenność, halucynacje wzrokowe i słuchowe, paranoja i psychoza metamfetaminowa – niebezpieczny stan trudny do odróżnienia od schizofrenii paranoidalnej.
Zdjęcia ruszyły w 2002 roku. Film kręcono głównie w luksusowej posiadłości Getty’ego w Los Angeles. Gospodarz przerobił jedno z pomieszczeń na postprodukcyjne atelier, gdzie tworzył statywy do kamer według własnych projektów, elementy kosztownej scenografii i efekty specjalne – w tym animatroniczną ośmiornicę, która grała na perkusji. W ciągu kolejnych pięciu lat produkcja była wielokrotnie przerywana i wznawiana, bo Getty bez ustanku dopracowywał każdy kadr filmu i zmieniał współpracowników. Reżyser włożył w The Storyteller około pięciu milionów dolarów, co doprowadziło go na skraj bankructwa. W pewnym momencie żywił się wyłącznie płatkami śniadaniowymi. Oszczędzał na wszystkim – tylko nie na filmie i nie na narkotykach. W marcu 2015 roku Getty został znaleziony martwy w swoim domu. Leżał półnagi w kałuży krwi. Sekcja zwłok wykazała krwotok wewnętrzny spowodowany wrzodami dwunastnicy, wywołanymi zażywaniem metamfetaminy. Producent Michael Luceri dokończył film, zatytułował go The Evil Within i zaaranżował premierę podczas festiwalu filmowego Fantasporto 2017.
Przemiana
Upośledzony umysłowo Dennis (Frederick Koehler) mieszka w okazałej rezydencji ze starszym bratem Johnem (Sean Patrick Flanery), który opiekuje się nim po śmierci rodziców. Mężczyzna ma trudności z odróżnieniem świata fantazji od rzeczywistości, cierpi również na koszmary senne, w których nawiedza go mefistofeliczna istota zwana Nieboszczykiem (Michael Berryman). Pewnego dnia Dennis dostaje od Johna antyczne zwierciadło, które widział w snach, i zawiązuje pakt ze swym lustrzanym odbiciem, które przybiera też kształt Nieboszczyka: upiorne sny ustąpią, jeśli chłopak zacznie zabijać zwierzęta. Kiedy ofiara z kotów nie wystarcza demonom, Dennis bierze się za dzieci, pracownicę opieki społecznej, klientów ulubionej restauracji i inne przypadkowe osoby. Tymczasem powodowany wyrzutami sumienia John zwierza się swojej dziewczynie Lydii (Dina Meyer) z rodzinnego sekretu: Dennis był dziecięcym geniuszem, który cofnął się w rozwoju, gdy John niechcący zepchnął go ze schodów. W finale opętany Dennis przemienia się w sadystycznego brzuchomówcę poruszającego kukłami w przerażającej dioramie.
The Evil Within przywodzi na myśl połączenie Koszmaru z ulicy Wiązów, Opowieści z Krypty, wizji Tima Burtona i The Room Tommy’ego Wiseau. Z czysto rzemieślniczego punktu widzenia jest to amatorszczyzna: bohaterowie są niedorzeczni, dialogi szeleszczą papierem, gra aktorska pozostawia wiele do życzenia, obecność niektórych postaci niełatwo uzasadnić, kilka wątków prowadzi donikąd, monolog wewnętrzny Dennisa szybko staje się nie do zniesienia, efekty specjalne często niedomagają (choć i tak budzą podziw, biorąc pod uwagę, że wyszły spod rąk laika). Fabuła jest dziurawa i nonsensowna, montaż zdradza, że całość złożono z tych nielicznych skrawków, które nadawały się do wykorzystania, a brak nadzoru ze strony studia filmowego jest aż nadto widoczny – szczególnie w krwawych scenach morderstw i tortur (również psychicznych). „Miło cię widzieć” – mówi Dennis do zaprzyjaźnionej lodziarki, w której skrycie się podkochuje. „Oczywiście, że miło mnie widzieć. Jestem nieziemsko atrakcyjna” – odpowiada dziewczyna. Takich momentów i rozmów jest w filmie Getty’ego znacznie więcej.
Pokłosie
To wszystko ma jednak swój niezaprzeczalny urok. Pasja, zapał i wysiłek Getty’ego wyczuwalne są w każdej, najbardziej nawet absurdalnej scenie tego dziwacznego i nierównego horroru. Jasnym jest, że podobny film nigdy nie mógłby powstać pod auspicjami komercyjnej wytwórni filmowej. Eksperymenty obłąkanego reżysera są imponujące, a jego oddanie sprawie czyni z niego artystę o ambicjach Stanleya Kubricka (nawet jeśli talentem bliżej było mu do Eda Wooda). Przede wszystkim The Evil Within robi to, co powinien czynić każdy porządny horror: skutecznie straszy. Film cechuje się szalenie niepokojącą atmosferą i jest pełen halucynacyjnych, koszmarnych obrazów, które nie sposób wyrzucić z pamięci: krwiożerczy sukkub z piersiami zwisającymi z pleców, krzycząca kobieta z rozwartymi ustami w miejscu gałek ocznych, nieumarłe kukiełki będące częścią spotworniałej makiety, hybryda Nieboszczyka i gigantycznego pająka… Jeśli zaś idzie o figuratywne przedstawianie snów, to Getty poradził sobie równie dobrze co Lynch w Mulholland Drive i zdecydowanie lepiej niż Nolan w Incepcji.
Trudno rozpatrywać The Evil Within w oderwaniu od życiorysu jego twórcy: uzależnienia od metamfetaminy, szaleństwa i przedwczesnej śmierci w samotni wystawnego domostwa. I choć ten film jest czymś więcej niż sumą elementów, które się nań złożyły, jego interpretacja nasuwa się sama: to posępna medytacja nad piekłem narkotykowego nałogu, płynąca wprost z pokręconego mózgu człowieka, który kolejno traci wszelkie związki ze światem zewnętrznym i nie wie już, kim jest ani co stanowi prawdę, a co jest li tylko wytworem jego wypaczonej wyobraźni. Można więc traktować historię powstania tego ekscentrycznego dzieła jako źródło natchnienia do samodzielnego działania i zarazem przestrogę przed pułapkami własnego umysłu. Jedno nie ulega wątpliwości – The Evil Within nie jest kolejnym bezdusznym, nastawionym na zysk produktem w rodzaju filmopodobnych wyrobów Marvela, lecz niepowtarzalnym artefaktem zrodzonym ze szczerej miłości do kina. Jest to również rzadki przypadek filmu nieudanego, który warto obejrzeć – a już na pewno jest to pozycja obowiązkowa dla wielbicieli horrorów.