search
REKLAMA
Recenzje

THE BIRTHDAY PARTY: BUNT W NIEBIE. Legendarnie niebezpieczni

Dzięki filmowi White’a szersza grupa odbiorców kultury ma szansę poznać tworzony przez unikalnych, utalentowanych artystów zespół.

Tomasz Raczkowski

23 września 2024

REKLAMA

Dawno temu, zanim Nick Cave został naczelnym poetą rocka i autorem przebojów śpiewanych z PJ Harvey czy Kylie Minogue, występował na wokalu w zespole The Birthday Party. Grupa zdobyła sławę m.in. za sprawą agresywnych, wręcz niebezpiecznie energetycznych koncertów i była jednym z głównych zespołów sceny alternatywnej przełomu lat 70. i 80. Po kilku dokumentach poświęconych samemu wokaliście w końcu ktoś – konkretniej dokumentalista Ian White – postanowił opowiedzieć na ekranie historię zespołu, którego frontmanem był Cave i który nie tylko położył podwaliny pod jego późniejszą karierę, ale wpłynął wymiernie na scenę rockową i postpunkową.

The Birthday Party istniało od 1977 do 1983 roku (do 1980 pod nazwą The Boys Next Door), działali najpierw w rodzinnym dla muzyków Melbourne, później relokowali się na dwa lata do Londynu, by w końcu zakończyć działalność w Berlinie Zachodnim. Poza Cavem zespół tworzyli Mick Harvey (gitara, później perkusja), Tracy Pew (bas), Phill Calvert (perkusja) oraz Rowland S. Howard (gitara). Ten ostatni był obok Cave’a najważniejszą siłą kreatywną zespołu, odpowiadając w równym stopniu co frontman za kompozycje, a także teksty. Australijska grupa zostawiła po sobie cztery albumy studyjne (jeden pod szyldem The Boys Next Door), tyle samo minialbumów (EP-ek) i kilka wydanych już po zakończeniu działalności kompilacji, a także album koncertowy. Przede wszystkim jednak po The Birthday Party pozostała legenda zespołu dzikiego, nieokiełznanego zarówno w artystycznych poszukiwaniach, jak i w sposobie bycia.

Bunt w niebie (tytuł filmu zapożyczony jest od ostatniego nagrania zrealizowanego przez zespół na EP-kę Mutiny) rekonstruuje historię zespołu od skromnych początków w klubach Melbourne, przez traumatyczną emigrację w Anglii, legendarne trasy koncertowe w USA, aż do etapu berlińskiego i rozpadu. Choć narrację White konstruuje głównie z wypowiedzi samych muzyków i współpracowników zespołu, udaje mu się utrzymać stosunkowo niewielkie natężenie „gadających głów”, czyli największego utrapienia dokumentów muzycznych. Owszem, Cave, Harvey, Clavert i Howard (Pew zmarł tragicznie w 1986 roku) wypowiadają się do kamery, wspominając dzieje zespołu, ale częściej niż ich twarze widzimy materiały archiwalne, na które nałożony jest głos. Niektóre fragmenty White ilustruje obszernie specjalnie przygotowanymi komiksowymi animacjami, które dynamizują całą opowieść, nadając jej też zawadiackiego uroku, a przy tym wyróżniając film formalnie.

Co istotne, w Buncie w niebie jest sporo muzyki. Służy jako ilustracja danego epizodu opowieści, jest wydobywana na pierwszy plan, by widz mógł zobaczyć w pełnej okazałości, o co tak naprawdę się rozchodzi. Możemy więc nie tylko wysłuchać komentarza, ale zobaczyć fragmenty występów czy teledyski, a dzięki temu zweryfikować prowadzoną z offu narrację. Co ciekawe, wspomniane wypowiedzi członków zespołu są w dużej mierze – o ile nie w całości – archiwalne. Częściowo jest to zapewne spowodowane chęcią utrzymania równowagi między niegdysiejszymi liderami zespołu i równoważeniem narracji Cave’a wypowiedziami Howarda, który zmarł w 2009 na raka. Jednak żyjący członkowie zespołu też pojawiają się tu w nagraniach sprzed kilku-, kilkunastu lat, co nadaje całości klimatu kolażu kompilowanego z zastanych źródeł, a nie programu, w którym sadza się kombatantów na wspominki. Dzięki temu Bunt w niebie nie aspiruje do ostatecznych prawd, zamiast tego proponując opowieść wydobywaną z pamięci głównych bohaterów.

Ten koncept pozwala na swobodę doboru tego, co zostaje przedstawione, a co pominięte i choć z całości wyłania się klarowna, przejrzysta kronika powstania, rozwoju i upadku zespołu, nie ma się poczucia przytłoczenia datami i nazwiskami. Bardziej niż na skrupulatnym opisie dzień po dniu twórcom zależy na wywołaniu ducha działalności zespołu, który starał się być świadomie niedopasowany do branży, w której działał. W tym kontekście można przymknąć oko na pewne nieścisłości, skróty myślowe i pominięcia, choć wytknąć White’owi i spółce należy niemal całkowite (pojawia się na kilku zdjęciach, ale nieopatrzonych nawet podpisem czy komentarzem, kogo przedstawiają) pominięcie Anity Lane, wieloletniej partnerki Cave’a, która była też współautorką kilku piosenek The Birthday Party. Być może stała się ona postronną ofiarą walki, by narracji nie zdominował najsławniejszy z muzyków Nick Cave, ku któremu i tak już ciąży narracja. Niezależnie od powodów szkoda, że dla Lane zabrakło w filmie miejsca, tym bardziej że White włożył dużo energii, by podkreślić wkład wszystkich członków zespołu. Do pewnego stopnia mimo wszystko się to udało – nawet jeśli nie poznamy wkładu Anity Lane, będziemy po seansie Buntu wiedzieć, że równie ważne co mroczne teksty Cave’a były dla kapeli liryczne inspiracje Rowlanda Howarda, inżynierski zmysł Micka Harveya i dzika energia (oraz biodra) Tracy’ego Pew.

Jako dzieło skierowane do potencjalnie szerszej widowni niż grono oddanych fanów grupy Bunt w niebie serwuje interesującą opowieść, dającą rzetelny pogląd na fenomen zespołu, który swego czasu okazał się „zbyt radykalny jak na Nowy Jork”, okraszając faktograficzną podróż przez daty i nagłówki prasowe sporą dawką soczystych anegdot. Nicka Cave’a zna wiele osób, ale dzięki filmowi White’a szersza grupa odbiorców kultury ma szansę poznać też tworzony przez unikalnych, utalentowanych artystów zespół, który wprowadził go na scenę. A poznać The Birthday Party na pewno warto, nie tylko ze względu na szalenie ciekawą muzykę, ale i osobowość poszczególnych jej twórców. Ich sumą był dziki organizm, o którego losach opowiada Bunt w niebie.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA