SZLACHECTWO ZOBOWIĄZUJE. Wyborna komedia
Kind Hearts and Coronets, oryginalny tytuł filmu, został zaczerpnięty z wiersza Tennysona Lady Clara Vere de Vere:
Kind hearts are more than coronets,
and simple faith than Norman blood.
Tennyson w swoim poemacie ostrzega tytułową Clarę, aby nie pokładała przesadnej wiary w siłę majątku i pochodzenia, jakkolwiek pewnie by się dzięki nim czuła na świecie. Podobne ostrzeżenie przydałoby się również głównemu bohaterowi filmu, Louisowi Mazziniemu, jednak gdzie by tam on słuchał dobrych rad, skoro napędzany jest po równo przez poczucie osobistej krzywdy i pragnienie zemsty.
Tak się bowiem zdarzyło, że należąca do szlachetnej rodziny Ascoyne D’Ascoyne mama Louisa oddała serce włoskiemu tenorowi bez grosza, zwiedziona urodą jego głosu i urokiem zamaszystych wąsów. Ten skandaliczny mezalians oczywiście wzbudził święte oburzenie w rodzinie, która wyklęła córę marnotrawną, wykreślając nazwisko Mazzini z rodzinnej Biblii. I wszystko byłoby dobrze, bo stadło, chociaż ubogie, było niezwykle szczęśliwe – gdyby nie fakt, że po pięciu latach na świat przyszedł potomek. Jedno spojrzenie na kołyskę i Mazzini senior padł trupem.
Mimo kolejnych prób rodzina odmawia wdowie wszelkiej pomocy, więc nieszczęsna ima się jakichkolwiek zajęć, by wreszcie zakończyć żywot pod kołami tramwaju. Dla kochającego syna Louisa ostateczną zniewagą jest odmowa pochowania matki w rodzinnie krypcie D’Ascoynów. Tak rodzi się plan, by ze spokojną cierpliwością usuwać z drogi kolejnych kandydatów do książęcego tytułu i odebrać to, co się Louisowi słusznie należy z urodzenia.
Ba, ale jak to zrobić? Nie można wszak liczyć na to, że w każdej sytuacji z pomocą przyjdzie epidemia dyfterytu czy wypadek na polowaniu. Szczęściu trzeba dopomóc. Z właściwą sobie angielską flegmą, podbudowaną odrobiną włoskiej pomysłowości, Louis konstruuje misterny plan usunięcia z linii dziedziczenia wszystkich wyprzedzających go ośmiu kandydatów. W międzyczasie lawiruje między dwiema kobietami – miłością z lat dziecięcych, Sibellą, która niegdyś wyśmiawszy ambicje przyjaciela, teraz węszy szansę na społeczny awans, i Edith, wdową po uśmierconym w przykrym wypadku Henrym D’Ascoyne. Żeby sprawę dodatkowo skomplikować, Sibella jest zamężna z, jeśli wierzyć jej słowom, najnudniejszym mężczyzną w Londynie (o ile nie w Europie w ogóle).
Szlachectwo zobowiązuje to prawdziwa filmowa perła, którą ogląda się wybornie. Narrację prowadzi główny bohater, Louis Mazzini, w rewelacyjnej interpretacji Dennisa Price’a. To jego wspomnienia, spisywane w przededniu egzekucji. Nawet siedząc w celi więziennej, Louis jest otoczony rewerencją należną osobie wysokiego stanu, jego życzenia są uprzedzane, nim zdąży je wyrazić, a herbata i sherry lądują na stole w ściśle wyznaczonej porze. Pogryzając winogrona, otulony w zgrabną bonżurkę świeżo upieczony książę Chalfont zdaje uczciwy i szczery raport ze swojej drogi ku świetności. Obdarzony darem obserwacji, niepodważalnym sprytem i sardonicznym poczuciem humoru, łatwo pozwala widzowi zapomnieć, że to przecież rekonstrukcja popełnionych z zimną krwią morderstw dla zysku. Louis nie ma w sobie nic z wyzbytego emocji psychopaty, chociaż przecież działa dla własnej korzyści i bez wyrzutów sumienia.
Jego profesjonalne podejście do realizacji planu na wzór transakcji handlowej skłania raczej do podziwiania kreatywnej efektywności Louisa niż potępiania całkowicie przecież amoralnej postawy. Wszystko odbywa się w atmosferze eleganckiej przyzwoitości, z zachowaniem wymaganego decorum i nienagannych manier. W Titanicu Camerona Niezatapialna Molly radzi Jackowi, by zachowywał się tak, jakby jego rodzina opływała w znaczenie i luksusy, a wtedy wszyscy przyjmą go jak swojego. I ma rację – przyjęcie właściwych pozorów i granie według ustalonych zasad to dla Louisa połowa sukcesu. On, owoc mezaliansu i syn wyklętej dziedziczki, udowadnia na sto procent, jak mało w istocie liczy się ta stawiana na piedestale dobra krew, która rzekomo zawsze da o sobie znać i ustawia ludzi wysoko w kolejce dziobania tylko i wyłącznie dlatego, że kaprys losu pozwolił im się urodzić w zamku Chalfont, a nie w suterenie praczki Mary i stolarza Johna.
Jeżeli zaś działania Louisa nie udowadniają tego wystarczająco, to z pewnością potwierdza to kolejka kontrkandydatów, których systematycznie eliminuje. I tutaj dochodzimy do cudownego aspektu Szlachectwo zobowiązuje – roli Aleca Guinnessa.
Gdyby Guinness miał po tym filmie zakończyć karierę aktorską (czego na szczęście nie zrobił), i tak zapisałby się w annałach kina tą jedną kreacją. Wciela się bowiem po kolei we wszystkie ofiary z rodziny Ascoyne D’Ascoyne. Bez udziału efektów specjalnych, bez ciężkiej charakteryzacji, tylko za pośrednictwem głosu, mimiki, sposobu poruszania się zmienia wcielenia jak rękawiczki. Widzimy go jako rozsądnego i poczciwego bankiera (który szczęśliwie umiera z przyczyn naturalnych), zapalczywego generała, nieznośnie zadzierającego nosa bawidamka, nieco powolnego umysłowo wielebnego, a nawet energiczną sufrażystkę lady Agathę.
W każdym z tych wydań jest inny, ale co szczególnie imponujące – w żadnym nie szarżuje tak, by przesunąć się poza drugi plan, do którego należy. Pierwsze skrzypce z założenia gra Dennis Price i Guinness, nie tracąc ani na chwilę aktorskiej doskonałości, spokojnie ustępuje mu pola. Równowaga pozostaje niezachwiana. Gdyby chciał, mógłby ukraść każdą scenę. Dowodem jego maestrii jest fakt, że nie podejmuje takiej próby. Reżyser zresztą umiejętnie kadruje ujęcia z udziałem kolejnych wcieleń Guinnessa, unikając niepotrzebnych zbliżeń i trzymając Dennisa Price’a bliżej kamery. Dzięki temu łatwiej uwierzyć, że patrzymy na popisy kilku różnych osób. Po prostu majstersztyk, nie da się tego inaczej określić.
W towarzystwie tych gigantów znakomicie broni się Joan Greenwood, która co prawda wielkiej kariery na dużym ekranie nie zrobiła, ale w roli Sibelli ma swoje pięć minut. Rozpuszczona, arogancka, kiedy czegoś chce – po dziecinnemu słodka, z lekko dekadencką intonacją głosu, świetnie radzi sobie z ukrywaniem twarzy wyrachowanej materialistki pod maską słabej, wymagającej obrony kobiety. Całkowity brak skrupułów na drodze do wygodnego urządzenia się w życiu czyni z Sibelli i Louisa idealnych partnerów, pokrewnych sobie pod względem zmysłu strategicznego i praktycznego.
Gdyby Sibella znała wszystkie szczegóły dojścia Loiusa do władzy i zaszczytów, prawdopodobnie wzruszyłaby ramionami i pogratulowała mu operatywności. Przecież jeśli nie jesteś Kimś, automatycznie stajesz się Nikim, chyba że przekonasz wszystkich, że jednak się mylili. Problem w tym, co definiuje bycie Kimś. W świecie Louisa i Sibelli będzie to raczej diadem niż czułe serce.
W ramach ciekawostki: wersja filmu na pruderyjny rynek amerykański została nieco ocenzurowana. Jest o sześć minut krótsza od oryginału, w finale pamiętniki Louisa zostają znalezione, zanim on sam zdąży do nich dotrzeć, złagodzono też drażliwe kwestie cudzołóstwa i niepochlebne komentarze dotyczące inteligencji wielebnego D’Ascoyne, a w dziecięcej wyliczance Eeny, meeny, miny, moe słowo nigger zastąpiono bezpiecznym słówkiem sailor.
korekta: Kornelia Farynowska