search
REKLAMA
Archiwum

SYNEKDOCHA, NOWY JORK. Odważny, bezkompromisowy i wymagający

Karol Kućmierz

18 listopada 2020

REKLAMA

Co to znaczy być autorem w dzisiejszych czasach i czym właściwie jest oryginalność? Film jest zdecydowanie sztuką kolektywną i wszystko, co oglądamy na srebrnym ekranie jest wynikiem skomplikowanej siatki relacji pomiędzy reżyserem, scenarzystą, operatorem, aktorami, producentami, a ponadto sam pomysł na film koresponduje z historią tego medium, popkulturą, sztuką, pozostałymi twórcami. Innymi słowy nic nie powstaje z próżni, dzieło filmowe (jak i dzieło sztuki w ogóle) jest zawsze w kontekście, a kwestia, kto nad tym wszystkim naprawdę panuje i czuwa, jest trudna do rozwiązania.

Postać Charliego Kaufmana i jego film Synekdocha, Nowy Jork pobudza jednak do rozmyślań nad samą specyfiką filmu, sztuki, i miejsca artysty. Kaufman jest jednym z bardziej intrygujących twórców od ładnych dziesięciu lat. Jego nazwisko jest znakomicie rozpoznawalne, mówi się już o ‘kaufmanowskim’ stylu, postaciach, filmach. Ja także czekałem z utęsknieniem na „nowego Kaufmana”, chociaż wiedziałem, że debiut reżyserski nadszedł dopiero teraz. Uczynił on formę scenariusza swoim wehikułem do przekazywania treści, i opanował go tak doskonale, że jego ‘duch’ unosił się nad każdym projektem, który współtworzył. Po jego scenariusze sięgali Spike Jonze, Michel Gondry, a nawet George Clooney, ale autorem, czy też dominującą osobowością, jakkolwiek byśmy tej ‘obecności’ nie nazwali, był najbardziej Charlie. Zgodnie z klasyczną francuską koncepcją autera pisze on ciągle jeden i ten sam film i zajmuje się tymi samymi, najbardziej nurtującymi go kwestiami, posługując się charakterystycznym dla siebie stylem. Już w słynnym debiucie „Być Jak John Malkovich” wszystko było jasne, dojrzałe i ustalone. Wchodzimy w głąb ludzkiego umysłu, zagłębiamy się w labirynt znaczeń, popędów, podświadomości, nieświadomości, symboli, żądz, snów, i próbujemy wydobyć prawdę, albo cząstkę prawdy, która wcale nie jest piękna, i niekoniecznie chcemy ją znać. Podobnie jest w błyskotliwej Adaptacji, gdzie Kaufman wpisuje sam siebie do scenariusza, niczym jakiś Vonnegut, czy w cudownym Zakochanym bez pamięci, niezwykle dogłębnym spojrzeniu na związki.

Synekdocha, Nowy Jork także wciąga nas w ukrytą strukturę umysłu człowieka, ale skala jest zdecydowanie dużo większa. Przy pobieżnym oglądaniu, film może się nawet wydać niezrozumiały i niepotrzebnie skomplikowany, ale warto zaufać reżyserowi/scenarzyście i dać się wciągnąć, przemyśleć, obejrzeć więcej niż jeden raz. Wszystkie najlepsze składniki są na miejscu: absurdalny i nieoczywisty humor, mądre i przenikliwe dialogi, które można odbierać na wielu płaszczyznach, przemyślana konstrukcja fabuły, mnóstwo znaczących szczegółów i odwołań w tle, styl wizualny czerpiący sporo z Jonze’a i Gondry’ego.

Philip Seymour Hoffman gra reżysera teatralnego Cadena Cotarda, neurotycznego i zagubionego, rozpaczliwie próbującego znaleźć jakiś sens poprzez sztukę, wyrazić jakoś siebie, dowiedzieć się, czego naprawdę pragnie. Kiedy jego żona, niekonwencjonalna malarka, wyjeżdża z ich córką do Berlina, świat Cadena, już i tak ledwo trzymający się kupy, rozpada się na strzępy. Narracja jest wielce zsubiektywizowana, więc razem z Cotardem gubimy się w surrealistycznym bałaganie jego umysłu. Po wyjeździe żony, Caden dostaje grant MacArthura, dzięki któremu może sfinansować kolejne przedsięwzięcie teatralne. Właśnie przez najnowsze przedstawienie, o ogromnych rozmiarach, będzie starał się poskładać samego siebie i swoje życie.

Chyba najważniejszy i główny motyw w filmie Kaufmana, to właśnie znana już od Platona koncepcja teatru mundi, teatru świata. Istotą filmu jest w gruncie rzeczy proste, ale trudne do uświadomienia sobie stwierdzenie, że każdy człowiek gra główną rolę we własnym spektaklu swojego życia, i każdy jest równie ważny, nikt nie jest statystą. Jednak nikt nie potrafi postawić się w ‘roli’ innego człowieka. Zamiast tego obsadzamy własne życie naszymi projekcjami na temat innych ludzi i tak naprawdę nie możemy ich całkowicie poznać, wiemy tylko tyle, ile odnosi się do nas, ile przepływa przez nasze ego. Wsadzamy ludzi w szufladki naszego umysłu, zastępujemy ich innymi zależnie od potrzeb. Caden w akcie desperacji buduje kopię kawałka Nowego Jorku, tytułową synekdochę, część oznaczającą całość. Zatrudnia aktorów, którzy mają grać osoby z jego życia, potem komplikuje jeszcze bardziej, pojawiają się aktorzy grający aktorów i tak dalej. W międzyczasie jego prawdziwie życie przecieka mu przez palce, lata mijają jak tygodnie, a jego wielkie nieskończone dzieło, nie przybliża go ani trochę do założonego celu. W końcu sam próbuje grać jedną z ról, będąc reżyserowanym przez odtwarzającą rolę jego samego aktorkę.

Mroczne miasto

Oczywiście Synekdocha, Nowy Jork nie jest tylko zrealizowaną metaforą teatru świata, jest także filmem o niemożliwości porozumienia się z drugim człowiekiem, jest o niewykorzystanych szansach, o rozczarowaniu życiem. Można nawet zaryzykować, że jest o wszystkim, a także dotyczy każdego z nas. Ale nie w sensie o „wszystkim, i o niczym”. Po prostu dotyka tak wielu spraw i kwestii, przy tym nie tracąc zaangażowania emocjonalnego i dramatyzmu, a te wszystkie małe elementy składają się na spójną całość. Reżyser rozrzuca tak wiele tropów, niektóre dopiero zauważa się w kolejnych seansach. Aluzje literackie do „Procesu” Kafki, „W poszukiwaniu straconego czasu”, do Artauda, Brechta. Liczne małe oznaki subiektywizmu Cadena, jego oglądanie siebie samego w kreskówkach. Buddyjska metafora świata, jako płonącego domu, z którego musimy się uratować, ale nie zauważamy, że się pali. Zdaję sobie sprawę, że wszystko to brzmi dość patetycznie, czy artystowsko i wielu ludzi odrzuci ten film, albo nie wytrwa do końca. Na pewno może być on trudny w odbiorze, wydawać się pozbawiony sensu, ale warto spróbować.

Poza filozoficznymi refleksjami dzieło Kaufmana zapewnia także czysto filmowe wartości. Obsada jest znakomita i oprócz Seymoura Hoffmana, mamy świetne role żeńskie: Catherine Keener, Samantha Morton, Jennifer Jason Leigh, Michelle Williams, Dianne Wiest.

Styl wizualny jest niejako kontynuacją tego, co robili ze scenariuszami Kaufmana Spike Jonze i Michel Gondry, ale nie jest to kopiowanie, raczej artystyczne przetworzenie i doprecyzowanie. Muzyka pełni dodatkowy komentarz, bywa psychodeliczna i dziwaczna, lub swoim patosem stanowi ironiczny kontrapunkt dla rozgrywających się scen. Warto pochwalić imponującą scenografię i dekoracje.

Synekdocha, Nowy Jork Charliego Kaufmana, to z pewnością jeden z najbardziej ambitnych filmów ostatnich lat. Jest odważny i bezkompromisowy, ale także trudny i wymagający ciągłego intelektualnego wysiłku ze strony widza. Zawiera w sobie tyle znaczeń, że można odkrywać nowe po kilkukrotnym obejrzeniu. Kaufman kontynuuje tym dziełem swoją trudną drogę w poprzek, która jest pełna wybojów, ale satysfakcjonująca artystycznie i emocjonalnie.

Tekst z archiwum Film.org.pl (31 maja 2009)

REKLAMA