search
REKLAMA
American Film Festival i Nowe Horyzonty 2020

SŁUDZY. Zniszczone sumienie kleru w czasach komunizmu

Marcin Kempisty

20 listopada 2020

REKLAMA

Dla wielu ludzi, zamieszkujących zwłaszcza tę część Europy, opowieści o totalitarnych ciągotach komunistów nie są niczym nowym. Mimo wszystko dobrze się dzieje, że nadal powstają takie filmy jak Słudzy Ivana Ostrochovský’ego, dzięki którym powraca pamięć o ludziach zniszczonych przez zbrodniczy system.

Czarno-biała tragedia słowackiego reżysera rozgrywa się w czasach jeszcze sprzed upadku Muru Berlińskiego, gdy każda część życia obywateli – publiczna i prywatna – jest podporządkowana dominującej ideologii. To w tych warunkach dorastają dwaj młodzi mężczyźni pragnący poświęcić życie służbie Bogu. Juraj (Samuel Skyva) i Michal (Samuel Polaković) dzięki protekcji znajomego księdza wstępują do uznanego seminarium, by tam kształcić się w znajomości Biblii, a także rozwijać się duchowo. Szybko jednak okazuje się, że przekroczenie progów placówki niesie za sobą poważne konsekwencje. Dziekan wraz ze swoimi podopiecznymi nie mogą prowadzić lekcji zgodnie ze swoimi sumieniami, lecz wciąż są ofiarami nacisków rządzącej partii, która bardzo chce mieć władzę religijną po swojej stronie.

Słudzy

Słudzy to zatem opowieść o reprezentantach dwóch odmiennych światów – materialistycznego oraz metafizycznego – walczących o duszę narodu. W tym kontekście przedstawiciele drugiego stronnictwa zostają ujarzmieni przez władzę i poddani wnikliwej infiltracji przez tajnych współpracowników. Wystarczy protest, napisany apel, a nawet złe słowo wypowiedziane na osobności, by nagle delikwent przepadł w nieznanych okolicznościach. Z filmu Ostrochovský’ego wyłania się obraz sług bożych jako ludzi słabych, podatnych na szantaże, niepotrafiących przeciwstawić się totalitarnej machinie. Choć wśród młodych kleryków objawiają się rewolucyjne tendencje, zostają one szybko stłamszone przez starszych przełożonych. Wystarczy delikatna sugestia ze strony aparatczyków, a niektórzy od razu działają według rozkazów, byle ich stare grzechy nie ujrzały światła dziennego. Według słowackiego reżysera kościół w czasach komunizmu nie był ostoją dla wolnych sumień, lecz dla tchórzliwych drani umykających przed wymiarem sprawiedliwości. Artysta nie pozostawia złudzeń – nie ma szans na zrealizowanie słusznych idei w świecie wyzutym z moralności.

Ostrochovský podaje zaledwie strzępki informacji na temat emocji bohaterów albo prawideł świata przedstawionego, dlatego tym wnikliwiej trzeba się wpatrywać w prezentowane kadry. Reżyser skupia się na jak najdoskonalszym oddaniu poczucia tragizmu poprzez sięgnięcie po monochromatyczność barw, symetrię oraz powolną pracę kamery. Narracja leniwie snuje się do przodu, jak gdyby intelektualne podejście do sztuki powinno ustąpić empatycznemu zrozumieniu potrzasku, w jakim znajdowały się ofiary komunizmu. Niestety, pełne skupienie na formie odbiło się na scenariuszu, który wypada dosyć banalnie. Na przestrzeni około dziewięćdziesięciu minut nie pojawiają się przemyślenia, z którymi widzowie nie zapoznaliby się przy okazji innych produkcji.

Słudzy

Jedynym szczególnie interesującym elementem filmu jest postać towarzysza urabiającego sumienia księży. Ostrochovský kreuje go na postać do bólu zwyczajną, ot, urzędniczynę wypełniającego odgórnie nałożone obowiązki. W postępowaniu mężczyzny trudno dostrzec negatywne emocje, zapał niezbędny do wprowadzenia „ludowej sprawiedliwości”, ewentualnie rozterki natury etycznej. Pracownik Służby Bezpieczeństwa funkcjonuje metodycznie, zgodnie z obowiązującymi regułami, jak gdyby to była zwyczajna praca, po której można wrócić do domu, wyprowadzić psa, zjeść obiad i pooglądać telewizję. W końcu bardziej frapuje go własny stan zdrowia aniżeli los niszczonych duchownych.

Słudzy Ivana Ostrochovský’ego nie są filmem do nadmiernego analizowania, bardziej emocjonalnego doświadczania. Przedstawiona historia mielonych sumień księży może być odczytana w dwojaki sposób: jako próba rozliczenia Kościoła Katolickiego z niechlubną przeszłością, ale również jako stworzenie szansy na zrozumienie, iż nikt nie był w stanie w tamtym czasie zwyciężyć z komunistycznym reżimem. Słowacka produkcja jest także przestrogą przed życiem w poczuciu błogiego spokoju. Jak się okazuje po seansie, wystarczy dokonanie jednego wyboru prowadzącego na odpowiednią stronę ideologicznej barykady, by życie stało się niebem albo piekłem. 

Marcin Kempisty

Marcin Kempisty

Serialoholik poszukujący prawdy w kulturze. Ceni odwagę, bezkompromisowość, ale także otwartość na poglądy innych ludzi. Gdyby nie filmy Michelangelo Antonioniego, nie byłoby go tutaj.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA