ŚWIT ŻYWYCH TRUPÓW. Zombie à la Snyder
Kiedy zabraknie miejsca w piekle…
Zmarli wyjdą na ziemię.
Żyjemy w czasach niekończących się kontynuacji, remake’ów, sequeli i eksploatacji komercyjnych zasobów uznanych i kasowych tytułów, gdzie niemożliwe się już wydaje powstanie nowej wersji filmu x, która byłaby od oryginału lepsza pod innym względem niż “lepszy sposób realizacji” czy tytuł podrasowany do “New x”. W momencie bowiem przenoszenia klasycznego filmu ponownie na ekran robi się to inaczej, po nowemu, w innych realiach, w innym klimacie. Często w nowej wersji brakuje przez to świeżości i magii oryginału. Zanika gdzieś klimat, a wszelkie odstępstwa od pierwotnego scenariusza postrzegane są jako reżyserski grzech ciężki. Nie zawsze jednak sztywne trzymanie się klisz znanych z pierwotnej wersji wychodzi remake’owi na dobre. Gus Van Sant na przykład zrealizował nową wersję Psychozy Hitchcocka, stosując metodę kopiowania przez kalkę. W zasadzie Psychol (bo o nim mowa) nie jest niczym innym jak powtórzeniem kadrów, ujęć i scen z filmu Hitchcocka – tylko w kolorze i z innymi aktorami. Co z tego wyszło? To, co z pilota serialu, w którym zagrała Mia Wallace w Pulp Fiction – czyli zdecydowanie nic dobrego. Także nowa wersja Znikającego punktu zawiodła widzów. Siła obydwu tych filmów tkwiła bowiem w atmosferze i klimacie, których skopiować ani powtórzyć się po prostu nie dało.
Można jednak śmiało stwierdzić, że wszelakie nowe wersje czy remaki są wręcz stworzone dla starych filmów wymagających nowszej otoczki technologicznej (efekty specjalne), kulturowej czy regionalnej. Tyczy się to klasycznych tytułów np. japońskich (Siedmiu Samurajów, Ringu) francuskich (Nikita, Goście goście) czy nawet polskich (były przymiarki do amerykańskiej wersji Kilera). Nie zawsze oczywiście zmiana klimatu wpływa pozytywnie na stare historie wrzucone w nowe okoliczności, ale Amerykanie z uporem maniaka praktykują robienie swoich wersji zagranicznych, głośnych tytułów. W tym całym młynie zwanym “zróbmy nową wersję!” naprawdę dziś ciężko o film dobry.
Podobne wpisy
Żywe trupy mają jednak wyjątkowego farta do słowa remake. W roku 1990 Tom Savini zrealizował nową wersję kultowej i uznanej za jeden z najlepszych horrorów – Nocy żywych trupów z 1966 roku w reżyserii George’a A. Romero. Nowa Noc żywych trupów została nakręcona oczywiście w kolorze, a zaskakujące zakończenie oryginału zostało zastąpione nieco innym, trochę mniej zaskakującym i tragicznym, ale wciąż ciekawym. Generalnie remake Nocy żywych trupów stworzony przez Toma Saviniego trzymał wysoki poziom i nie ślizgał się tylko na popularności oryginału.
To samo stało się z remakiem kolejnego filmu Romero, pochodzącego z 1978 Świtu żywych trupów, o którym teraz będzie mowa. Na fotelu zasiadł absolutny debiutant, Zack Snyder, dla którego Świt żywych trupów stanowił jego reżyserski “pierwszy raz”. Tym większe było przez to moje zdziwienie dość wysoką jakością nowej wersji Świtu żywych trupów. Przede wszystkim reżyserowi należą się wielkie brawa za rewelacyjny prolog i fantastycznie nakręcone sceny na ulicy (piękne jazdy kamery!), gdzie żywe trupy uganiają się za (jeszcze) żywymi. Wszystko to Snyder ukazuje z niezwykłym wyczuciem konwencji, dynamiką i żywiołowością – jeśli takie słowo jest właściwe do określenia filmu o żywych trupach. Po chwili akcja przenosi się oczywiście do Supermarketu (użyłem słowa “oczywiście”, gdyż w oryginalnym Świcie żywych trupów całość akcji działa się właśnie w opuszczonym Supermarkecie), który stanie się areną większości wydarzeń. Tu właśnie klaruje się skład grupy ocalałych, którzy będą ramię w ramię stawiać czoła hordom zombie. Wśród garstki bohaterów na pierwszy plan wysuwa się Ana (Sarah Polley), policjant Keneth (Ving Rhames) i Michael (Jake Weber). Jest też niejaki CJ, który także odegra sporą rolę w walce z żywymi trupami, oraz para oczekująca dziecka (więcej o nich w dalszej części tekstu). Zack Snyder i James Gunn (scenarzysta) dorzucili też jedną, dość ciekawie wymyśloną postać – samotnego właściciela sklepu z bronią (!), który siedzi na dachu budynku oddalonego kilkadziesiąt metrów od Supermarketu. Stało się to doskonałą sytuacją do stworzenia kilku gagów i rozwiązań dramaturgicznych. Nie jest to oczywiście jedyna zmiana wprowadzona do nowej wersji Świtu…, a już na pewno nie najważniejsza. Twórcy filmu zmienili przede wszystkim głównych bohaterów pozytywnych i nadali im osobliwe cechy szczególne, obdarzając nietuzinkowymi charakterami.