ŚWIĄTECZNY KSIĄŻĘ: KRÓLEWSKIE DZIECKO. Idealny żenujący film na Gwiazdkę
Nigdy nie byłam zbyt dużą fanką świątecznych filmów, które były czymkolwiek innym niż Szklana pułapka czy przygody rodziny Griswoldów. Nie spodziewałam się więc niczego wyjątkowego po netfliksowej produkcji zatytułowanej Świąteczny książę: Królewskie dziecko, gdyż sam tytuł już zdradzał, z jakim rodzajem produkcji mamy do czynienia. Trzeba przyznać, iż osoby, które lubią tego typu historie, będą zachwycone. Reszta będzie przerażona tym, czego właśnie byli świadkami, choć nie wykluczam, że również w pozytywnym sensie. Absurd goni tu bowiem absurd, a film coraz głębiej pogrąża się w odmętach niedorzeczności.
Trzecia część serii Świąteczny książę koncentruje się na dalszych przygodach tytułowego księcia Richarda z fikcyjnego państwa Aldovia, który wbrew wszystkiemu ożenił się z amerykańską dziennikarką Amber. Po komplikacjach i przygodach z dwóch poprzednich odsłon para spodziewa się teraz dziecka, nad którym zbierają się czarne chmury. Okazuje się bowiem, że ginie bardzo ważny traktat. Jeśli nie zostanie on podpisany do północy w Wigilię, dziecko zostanie przeklęte.
Podobne wpisy
Jak na świąteczny film przystało, jest tu wiele niedorzeczności i elementów fabularnych, które pasują do reszty jak pięść do nosa, oraz fortunnych zbiegów okoliczności, które w normalnym życiu nie miałyby prawa się zdarzyć. Tym razem bohaterowie przeistaczają się w Herculesa Poirota i szukają tajemniczego złodzieja, mając przy tym zero wskazówek, która z osób znajdujących się w pałacu mogłaby nim być. Niektóre zwroty akcji są tak komiczne, że z niedowierzaniem patrzyłam na to, jak aktorzy ze stuprocentową powagą wypowiadają swoje kwestie. Przynajmniej widzom jest wesoło, bo cała fabuła to niekończąca się beczka śmiechu.
Autentycznie chciałabym napisać coś poważnego na temat tego filmu, ale wydaje mi się, iż całość idealnie wpisuje się w niepisane zasady filmów świątecznych. Ma być więc słodko i bez sensu, co potwierdzają sceny pokazujące rodzinę królewską grającą w świąteczne gry czy dwóch królów próbujących złożyć kołyskę. Czasami miałam wrażenie, iż twórcy mieli świadomość tego, jaki twór prezentują widzom, i byli przekonani o tym, iż tego właśnie chcemy w okresie okołoświątecznym. Niestety dla mnie film nie był pod żadnym względem magiczny, a raczej przede wszystkim żenujący.
Trudno tu też o problemy, z którymi mierzą się na co dzień zwyczajni ludzie – w świecie Świątecznego księcia albo wszyscy są niewyobrażalnie szczęśliwi, albo podejrzewają drugą stronę o zdradę. Wiem, że nie powinnam oczekiwać ani krzty prawdziwości w produkcji o księciu z fikcyjnego królestwa, gdzie ustawicznie pada śnieg, ale takiej zgodności w związku nie widziałam chyba nigdy w prawdziwym życiu. Bohaterowie zupełnie bezrefleksyjnie wypowiadają truizmy, by choć trochę zaangażować podejrzliwego widza. Bo przecież musimy wierzyć w to, iż kiedy posądza się kogoś o niecne zamiary, to na pewno tak jest. Jakież było moje zdziwienie, gdy znienawidzony przez wszystkich bohater okazał się koniec końców całkiem w porządku gościem, który też chciał mieć prawo do zakochania się w zwykłej dziewczynie.
Produkcja pełna jest absurdów, dziwacznych zwrotów akcji i statystów, którzy brzmią ekstremalnie sztucznie, wypowiadając swoje kwestie. Przez chwilę myślałam też, iż twórcy próbują przemycić komentarz polityczny na temat królewskich ciąż i tego, jak stają się one pożywką mediów, które nakręcają spiralę szaleństwa, jednak szybko porzuciłam tę myśl. To po prostu świąteczna historia z przewidywalnym zakończeniem, która niestety nie przypadnie wszystkim do gustu. Jest bez wątpienia momentami toporna, niekiedy zaś świąteczny duch panujący w Aldovii może przyprawić mdłości. Mimo to obejrzenie tego świątecznego tworu nikomu nie wyrządzi krzywdy. Gdyby traktować ten film poważnie, dałaby ocenę 1/10. Jestem jednak fanką wszelkiego rodzaju kinowych absurdów, stąd ocena taka, a nie inna.