ŚWIAT PRZYSZŁOŚCI. Iluzja życia ważniejsza niż rzeczywistość, czyli magia dawnego science fiction
W czasach, kiedy jeszcze kręcenie sequeli nie było tak popularne jak dzisiaj, zdecydowano się nieco odświeżyć historię Świata Dzikiego Zachodu. Było to posunięcie ryzykowne, gdyż Świat przyszłości jest bardzo, ale to bardzo bezpośrednim nawiązaniem do zakończonej w pierwszym filmie krwawej historii zbuntowanych robotów. Pojawił się nawet Yul Brynner jako ten najważniejszy kupon do odcięcia, żeby zapewnić widzom jakiś bardziej legendarny łącznik między produkcjami. Analizując krytycznie scenariusz, w stosunku do Świata Dzikiego Zachodu nie ma w nim nic nowatorskiego, co by wbiło nas w fotel. Jest jednak zadziwiająca magia sentymentalna niegdysiejszego kina science fiction, którą warto przeżyć.
Tworzenie takich filmów to w pewnym sensie wstęp do tworzenia kompletnych, alternatywnych światów, w których każdy z nas będzie mógł stać się kimś innym, niż jest, i przeżyć jakiś kawałek swojego życia zupełnie inaczej, niż żyje w tzw. realnym świecie. Dlatego kręcimy filmy science fiction, ale nie tylko. Dlatego w ogóle oddajemy się twórczości, żeby tworzyć alternatywy możliwe do doświadczenia wszystkimi zmysłami. Zaistnienie w przyszłości takich parków rozrywki jak w Świecie przyszłości jest całkiem możliwe, tylko trzeba by jeszcze ustalić, jaki będzie etyczny status owych robotów. Czy np. usługi seksualne, które będą świadczyć, trzeba traktować jako prawdziwy seks, czy zmodyfikowaną formę masturbacji? Klientów z pewnością by nie zabrakło. I tak od seksu przeszlibyśmy do zadawania przemocy – robotom oczywiście – żeby rozładować swoje skrywane napięcia. Z czasem uczestnicy takich parków rozrywki mogliby domagać się coraz mocniejszych wrażeń, bo nie mieliby hamulca w postaci świadomości, że otacza ich coś, co jest prawdziwe. Jeśli jest to tylko fikcja, to dlaczego trzymać się jakichkolwiek granic?
Zarówno Świat przyszłości, jak i Świat Dzikiego Zachodu są pod tym względem tym rodzajem kina science fiction, które poucza nas, czego ze sobą robić nie powinniśmy. Nie powinniśmy wykorzystywać robotów do tworzenia alternatywnego świata, gdzie będziemy tymi, którymi nie udało się nam być w rzeczywistości. To właśnie ta naczelna zasada, rodzaj ostrzeżenia, że może nie zniszczy nas bomba atomowa, upadek meteorytu czy też inna kosmiczna katastrofa, lecz do unicestwienia naszego gatunku doprowadzi nasze znudzenie tym, co realnie mamy. Będzie to proces powolny, niemal naturalny. Na początku będą jedynie parki rozrywki takie jak Delos. W przeciwieństwie do Świata Dzikiego Zachodu nie będą zdarzać się tam awarie robotów doprowadzające do mordowania ludzi. Zaufamy sztuczniakom. Pomysł przyjmie się tak dobrze, że roboty wyjdą poza rozrywkowe kurorty. Staną się rezerwowymi kopiami najpierw ludzi najbogatszych, a potem coraz biedniejszych i biedniejszych. Aż na ulicy nie będziemy mogli rozpoznać, kto jest białkowy, a kto… no właśnie – również białkowy, ale nie urodzony, jak w Blade Runnerze 2049. A może znajdziemy inny sposób tworzenia androidów, jako skomplikowanych, mechatronicznych i organicznych jednocześnie istot alternatywnych. Najważniejsze, żeby każdy miał swoją kopię. A wtedy może nastąpić awaria, a kopie wyrwać się spod kontroli. Może i pomysł szalony, lecz całkiem realistycznie zaprezentowany w Świecie przyszłości.
Oczywiście realizm tamtych czasów przedstawiony jest jak na kino SF charakterystycznie i w odbiorze dzisiejszych widzów zapewne przestarzale. Roboty są po prostu ludzkimi aktorami, a nie tworami CGI z efektownymi dodatkami poszerzającymi zdolności. W ich wnętrzach, co jest pokazywane jak na tak stary film zadziwiająco często, znajduje się mnóstwo układów scalonych, kabli i światełek, natomiast żadnych skomplikowanych układów cięgien, przegubów i generalnie elementów umożliwiających ruch, a przecież to bardziej działa na wyobraźnię niż jakieś niebieskie płytki z mnóstwem oporników, bo nawet układów scalonych na nich aż tak wiele nie zauważymy. Scenografia została opracowana dość oszczędnie i w stylu lat 70. Co ciekawe, on dzisiaj może być uważany za dość futurystyczny, zwłaszcza obszerne białe powierzchnie połączone z intensywnie kolorowymi elementami. Taka jest również krew ofiar. Nie wylewa się ona gwałtownie z ciał, jak dzisiaj w filmach, lecz skropione (dosłownie) są nią ubrania, jakby ktoś wziął buteleczkę i polał nią kostiumy. Jej kolor w filmach z tych lat zawsze był zbyt jasny w porównaniu z prawdziwą. Co zaś do androidów, w Świecie przyszłości umierają dość cicho. Czasem posypią się iskry, coś trzaśnie, skrzypnie i właściwie tyle.
Świat przyszłości został wyreżyserowany przez mało znanego widzom reżysera Richarda T. Heffrona, co nie oznacza, że niektórych jego produkcji starsza część publiczności nie zna. Mam tu na myśli seriale Północ-Południe lub Doktor Quinn. Pamiętamy je jako tytuły stawiające na prowadzenie historii za pomocą intensywnych dialogów. Nie inaczej jest w tej produkcji. Peter Fonda i Blythe Danner stanową ciekawy, mięsisty duet, który z pewnością da widzom sporo zabawy. Warto również zwrócić uwagę na końcowy twist. Jestem ciekawy opinii widzów, czy został on zmarnowany, czy zmyślnie tak skonstruowany, żeby widz poczuł się zupełnie skołowany. Jeśli w grę wchodzi ta druga opcja, to jest to jedno z lepszych zakończeń w filmach science fiction, jakie widziałem.
Film dostępny w serwisie Flixclassic.pl