SWEAT. Studium influencera w jednym z najlepszych polskich filmów ostatnich lat
Sweat Magnusa von Horna to jedna z najlepszych polskich produkcji ostatnich lat. Mamy do czynienia nie tylko z interesującym, bardzo aktualnym tematem, ale też formą, która wyróżnia się na tle naszej kinematografii. Przejście selekcji tegorocznego festiwalu w Cannes oraz główna nagroda Chicago International Film Festival to chyba jedynie początek laurów – ten film zasługuje na wielkie uznanie.
Kwestia mediów społecznościowych już od jakiegoś czasu fascynuje socjologów. Zdarza się, że pochylają się też na nią filmowcy – zarówno w fabule (Ósma klasa), jak i dokumencie (Influencer. W pogoni za lajkami). Dołącza do nich teraz absolwent łódzkiej Filmówki Magnus von Horn i kto wie czy jego produkcja nie jest najciekawsza z wszystkich, jakie do tej pory mogliśmy oglądać. Szwed obserwuje swoją bohaterkę Sylwię Zając – fitness motywatorkę z 600 tysiącami obserwujących na Instagramie– bez oceniania, wręcz z czułością. Sweat nie jest paszkwilem na puste życie celebrytek, ten film nie demonizuje social mediów. Nikt nie miał tu na celu dowodzenia takiej albo innej racji, to nie jest filmowa rozprawka z tezą. A zakończenie i tak zmusza do zastanowienia i rewiduje poglądy, bez względu na to jakie one są. To jeden z tych obrazów, które różni widzowie mogą odbierać zupełnie inaczej.
Film opowiada o trzech dniach z życia Sylwii. Już pierwsza scena otwartego treningu w galerii handlowej pokazuje nam, kim jest ta influencerka dla swoich fanek – tu zdecydowanie chodzi o coś więcej niż przysiady i planki. Po ćwiczeniach niektóre z kobiet płaczą, dziękując za motywację do zmiany życia, odnalezienia siebie, poradzenia sobie z trudnymi sytuacjami życiowymi. To prawdziwe wyznawczynie. Gdy oglądamy później, jak główna bohaterka nagrywa relację z odpakowywania prezentów od sponsora albo pręży się do zdjęcia próbując uchwycić swoją pupę w najlepszej pozycji, można pomyśleć, że to przecież banał, prześlizgnięcie się po temacie. A jednak nie. Wizyta Sylwii na urodzinach matki, kontrowersyjny filmik na Insta opublikowany w chwili słabości czy wreszcie konfrontacja ze stalkerem rzucają na tę historię nowe światło. Ostatni z tych wątków jest zdecydowanie najciekawszy, choć nie ma nic wspólnego z thrillerem. Samotny, aspołeczny, obleśny koleś, wyczekujący pod mieszkaniem swojej idolki, jest niczym lustro, w którym Sylwia może się przejrzeć i wreszcie coś zrozumieć. Człowiek, od którego powinna trzymać się tak daleko, jak tylko można, paradoksalnie pozwala jej doświadczyć największej bliskości.
Zamiast krytyki pokolenia otrzymujemy intrygujące studium influencerki – posty Sylwii są niczym narkotyk dla setek tysięcy osób, ale i ona sama jest od tych ludzi uzależniona. PR-owcy firm, które promuje, chcą ją widzieć tylko jako piękną i silną, a co jeśli Sylwia wcale taka nie jest? Ma prawo pokazać prawdziwą siebie, to wciąż jej życie, a może jedynie praca i obowiązują ją odgórne zasady?
Wielką zaletą Sweat jest jego subtelność. Jeszcze większą – wiarygodność. Wiele momentów przypomina dokument, widać, że pozwalano na sporo improwizacji. Duże znaczenie miała w tym osoba operatora Michała Dymka. Jego kamera nie tyle śledzi Sylwię, co jest jej wiernym towarzyszem. Czasem pokazuje ją w zbliżeniach, innym razem, w zależności od sytuacji, biega za nią, napiera, pada na ziemię. I choć ten film to wspaniała praca zespołowa, mam wrażenie, że nie uzyskano by takiego efektu, gdyby nie wcielająca się w główną rolę Magdalena Koleśnik. Aktorka, którą do tej pory mogliśmy oglądać niemal wyłącznie w teatrze, ma papiery na bycie gwiazdą ekranów, nie tylko zresztą polskich. Ona stała się Sylwią, choć z tą postacią nie ma tak naprawdę nic wspólnego (wygrywając casting nie posiadała nawet konta na Instagramie). Ten występ jest powalająco szczery, przyciąga jak magnes. To, co kryje się pod idealną powłoką, przebija się stopniowo, w małych gestach, spojrzeniach, intonacji. Majstersztykiem jest na przykład scena przypadkowego spotkania z koleżanką z liceum. Początkowo Sylwia wydaje się nie wiedzieć z kim rozmawia, by potem wręcz desperacko chwytać się jednej z nielicznych szans na otworzenie się przed kimś. To, co dzieje się w oczach Koleśnik przez tych kilka minut, to po prostu aktorstwo najwyższej próby. Zapamiętajcie to nazwisko. Przyszłość należy do niej.