STARFISH. Żałoba w czasie postapokalipsy (OFF Camera)
Tajemnicza rozmowa przez radio i równie niejasny obrazek rodem z postapokaliptycznego kina o inwazji obcych. W ten sposób rozpoczyna się Starfish, już na starcie sugerując nieprzewidywalność kierunku, jaki obierze przedstawiona historia. Po tym enigmatycznym wstępie poznajemy Aubrey – młodą dziewczynę, która desperacko próbuje nie stracić nad sobą kontroli na pogrzebie najlepszej przyjaciółki, Grace. Lakoniczne dialogi są pozbawione nachalnej ekspozycji, a brak szerszego kontekstu wprowadza niepewność. Co się działo w czasie poprzedzającym śmierć Grace? Kim jest mężczyzna, którego obecność na stypie wytrąciła Aubrey z równowagi? Co miała na myśli kobieta, która rozmawiała z młodą dziewczyną na temat wskazówek ukrytych w muzyce? Z każdą chwilą przybywa znacznie więcej pytań niż odpowiedzi, a to dopiero początek.
Szukająca ucieczki przed zewnętrznym światem Aubrey włamuje się do mieszkania swojej zmarłej przyjaciółki. Obcuje z jej przedmiotami i naśladuje jej nawyki, próbując w ten sposób zbliżyć się do osoby, której już nie ma. Ten proces żałoby zostaje jednak zaburzony, kiedy następnego dnia okazuje się, że w okolicy (a być może nie tylko) miało miejsce jakieś apokaliptyczne wydarzenie. Całe miasteczko zostało zasypane śniegiem, a rozległe zniszczenia i ślady krwi wskazują na obecność czegoś złowieszczego i niebezpiecznego. To zjawisko zdaje się mieć jakiś związek ze zmarłą Grace, która zostawiła po sobie kasety z nagraniami mgliście tłumaczącymi ten obrót spraw. Aubrey zostaje wysłana na poszukiwania pozostałych kaset, które mogą wyjaśnić wielką tajemnicę i być może położyć kres temu, co się dzieje.
Ten zwrot akcji wywraca do góry nogami wszystko, co wcześniej wiedzieliśmy na temat rzeczywistości filmu. Próbujemy samodzielnie uzupełniać luki w narracji i wytłumaczyć sobie przebieg zdarzeń, ale kiedy już nam się wydaje, że jesteśmy bliscy osiągnięcia tego celu, film wprowadza kolejne zagadki. Podobnie jak Aubrey, usiłujemy poskładać strzępy w klarowną całość, ale uniemożliwiają to nam coraz to nowe komplikacje. Czy cały ten postapokaliptyczny wątek ma miejsce wyłącznie w głowie bohaterki? Co symbolizują urywane sceny i wizje, które stopniowo zatracają ciąg przyczynowo-skutkowy? A może to wszystko jest jedną wielką metaforą? W pewnym momencie usilne szukanie jednego właściwego rozwiązania traci sens, a ważniejsze staje się współtowarzyszenie Aubrey w jej przeżyciach. Pewne kwestie są niemożliwe do objęcia rozumem, a emocje to jedyne narzędzie ich percepcji. W ten sposób zostają przedstawione druzgocząca żałoba i wyrzuty sumienia. W umyśle cierpiącej osoby cała rzeczywistość legła w gruzach, a poskładanie jej z powrotem w całość jest niezwykle wymagającym procesem. Możliwości interpretacji jest tu wiele; być może postapokaliptyczny scenariusz rzeczywiście ma miejsce, a wewnętrzna podróż bohaterki koresponduje z tymi wydarzeniami. Nie można też wykluczyć, że cała przedstawiona historia jest metaforą osobistego końca świata i próby przepracowania traum w celu naprawienia szkód i odzyskania wewnętrznej stabilizacji. Jestem przekonany, że Starfish zafascynuje niejednego widza i sfrustruje jeszcze więcej osób. Z pewnością nie ma tu także mowy o jednej właściwej interpretacji, która magicznie nada sens wszystkiemu, czego doświadczyliśmy.
To odważny filmowy koncept i nie miałby on szansy na powodzenie, gdyby nie fantastyczna Virginia Gardner wcielająca się w rolę Aubrey. To na jej barkach spoczywa ciężar całej produkcji i aktorka radzi sobie z tym wyzwaniem bezbłędnie. Jej bohaterka to pełna wrażliwości młoda dziewczyna prześladowana przez tragedię i osobiste demony. Ma w sobie pewną niewinność, ale także hardość, która nadaje jej charakter. Występ Gardner podtrzymuje niepewność widza zastanawiającego się nad tym, co właściwie ogląda – przyziemne wydarzenia czy symboliczne obrazy. Dziewczyna znajduje idealny balans między naturalnymi ludzkimi reakcjami a płynięciem przez rzeczywistość rodem ze snu. Jej wysiłki bezbłędnie wspiera intrygująca warstwa wizualna – praca kamery podczas scen związanych z niebezpieczeństwem przywodzi na myśl coś rodem z nocnego koszmaru, a elementy takie jak wilczy strój bohaterki i animowana sekwencja budują poczucie odrealnienia. Wartościowy przekaz jest ukryty także w muzyce, która odgrywa dużą rolę w filmie i w teledyskowym stylu, nadającym tempo poszczególnym sekwencjom. Potrafiłbym zrozumieć zarzut, że niejasności i potencjalnych tropów w historii jest tu zwyczajnie za dużo.
Rekonstruowanie siebie kawałek po kawałku i stawianie czoła trudnej przeszłości z perspektywy czasu ma więcej wspólnego ze snem niż jawą i właśnie takie wrażenia przywołuje ten film. Starfish, podobnie jak najbardziej dziwaczny sen, to niepowtarzalne doświadczenie, które można poddawać szczegółowej analizie albo po prostu zdać się na intuicję i wynieść z niego emocje oraz skojarzenia, jakie w nas sprowokował. Bez wątpienia jest to seans, o którym trudno będzie zapomnieć.