SPREE. Psychopatyczny influencer
Elo! Co słychać? Tu Przemo z filmorga, a to jest recenzja Spree Eugene’a Kotlyarenki. To po trosze thriller, po trosze czarna komedia o kolesiu, który spędził 10 lat na puszczaniu swojego internetowego contentu w nicość. Myślał bowiem, że jego życie, poczucie humoru i elokwencja są na tyle ciekawe, że zapewnią mu popularność. Hashtag #niepykło. Kurt (Joe Kerry), bo tak nazywa się nasz „influencer”, jest łasy na lajki, share’owania, followy i inne reakcje odbiorców. Po 10 latach posuchy wpadł na pomysł projektu o nazwie „lekcja”, który wreszcie przyniósł mu upragnioną publiczność i rozpoznawalność. Czym jest „lekcja”? Jaką cenę za popularność zapłacił główny bohater Spree? Czy film Kotlyarenki wart jest odłożenia smartfona i pójścia do kina? Hashtag #recenzja. Zapraszam!
Świat mediów społecznościowych jest chory, a nic tak bardzo nie utwierdziło mnie w tym przekonaniu, jak okres pandemii. Cały świat zmieścił się wówczas w popularnych aplikacjach, za pomocą których ci co bardziej przebojowi internauci desperacko szukali atencji innych, tworząc „interesujące” treści. O koronawirusie piszę nie bez powodu. Warto bowiem mieć świadomość tego, że Spree to produkcja z 2020 roku. Chociaż w filmie Kotlyarenki nie znajdziemy informacji na temat pandemii ani też jej charakterystycznych artefaktów (maseczki), to pamiętając minione 2 lata, nietrudno dojść do wniosku, że oglądanie Spree w tamtym okresie miałoby zupełnie inny wydźwięk.
Mamy jednak Spree w roku 2022 i z tej perspektywy przychodzi mi go oceniać. Zanim wypunktuję wady i zalety produkcji Kotlyarenki, musicie dowiedzieć się, czym jest wspominana już wcześniej „lekcja”. Otóż jest to ekstremalny projekt, w którym Kurt jako kierowca Spree (coś podobnego do Ubera, ale bardziej zintegrowane z social mediami) wozi ludzi autem uzbrojonym wewnątrz w kilka kamer. Kurt dba o rozwój własnej marki, dlatego swoim pasażerom zawsze oferuje buteleczkę wody do picia. Jak się jednak wkrótce okazuje, płyn, który tak ochoczo rozdaje nasz bohater, jest zatruty. Każdy, kto go wypije, dławi się, krztusi i najpewniej umiera. Z pragnącego sławy incela Kurt zmienia się zatem w seryjnego mordercę, a wszystko po to, aby ktoś w końcu zauważył jego internetową działalność. Zabójstwa dokonywane na żywo, ale przy pomocy zatrutej wody są jednak nudne, uważane za fejki, przez co jego treści znów nie spotykają się z odzewem, którego tak pragnie. Zmusza go to do sięgnięcia po jeszcze bardziej radykalne i drastyczne środki. Ofiary muszą krwawić. Zaczyna się jazda! YOLO.
Wraz z kolejnymi etapami „lekcji” cięć montażowych robi się coraz więcej, a film pędzi na złamanie karku. Coraz więcej też robi się na ekranie… ekranów. Zapomniałem bowiem dodać, że Spree został w większej części zrealizowany tak, jakby był kolejnym internetowym lajwem. Kotlyarenko bawi się w Spree najprawdopodobniej wszystkimi możliwymi rodzajami komunikatorów oraz aplikacjami. Chociaż zabieg ten wydaje się dość imponujący, to miałem wrażenie pewnego nim zmęczenia. To zresztą interesujące, że nie przeszkadza mi oglądanie przez kilka godzin ekranu smartfona z wyskakującymi powiadomieniami, komentarzami, informacjami, ale gdy ten sam obraz przeniesiony zostaje na kinowy ekran, to potrafi mnie zmęczyć w ciągu zaledwie 60 minut.
Myślę, że Kotlyarenko zamęczyłby mnie jeszcze szybciej, gdyby nie odtwórca roli Kurta, Joe Kerry. Aktor potrafi bowiem w niezwykle sprawny i niespodziewany sposób przemienić się z idiotycznego influencera w psychopatycznego mordercę. Do Kurta nie można poczuć sympatii, co czyni jego postać jeszcze ciekawszą. Grany przez Kerry’ego bohater nie jest bowiem zwykłym samotnikiem poszukującym internetowych przyjaciół, ale niebezpieczną i zdeprawowaną jednostką. To naprawdę świetna aktorska robota, panie Stevie ze Stranger Things. Jest zabawnie, odważnie, magnetycznie, a momentami nawet nieco psychopatycznie.
Na podstawie powyższych informacji można wywnioskować (a przynajmniej taką mam nadzieję), że Spree jest przede wszystkim satyrą na chęć zdobycia sławy w sieci za wszelką cenę. I taki jest to w istocie film. Chociaż Kotlyarenko stwarza sobie mnóstwo możliwości do zadawania kolejnych pytań, a także wykpiwania innych trawiących współczesność spraw (patrz: pasażerowie Kurta), to ledwie je akcentuje. Reżyser wręcz uwziął się, aby przedstawić trudną historię gościa skłonnego zabić w celu zdobycia odwiedzających dla swojego kanału. To jednak tak czytelna i transparentna szydera, że zacząłem zastanawiać się, co jeszcze Spree chciało mi przekazać. A może chodziło tu o to, żeby nie brać wody od kierowców Ubera? Albo traktować ich lepiej? Nie, chyba jednak chodziło wyłącznie o Kurta. Z jednej strony szkoda, z drugiej Spree może być dzięki temu traktowany jako spojrzenie w otchłań. Otchłań, w której przecież nie tylko ten, który robi coś złego, jest temu winny, ale również te osoby, które się temu przyglądają. Wbrew temu, co powtarza w Spree wielokrotnie Kurt, istniejemy, nawet jeśli nie dokumentujemy swojego życia i nie tracimy go na przeglądaniu głupkowatych lub, co gorsza, niebezpiecznych filmików. Kotlyarenko dostaje za tę przejażdżkę 3 na 5 gwiazdek. Hashtag #Pozdro.