SMALL WORLD. Vegi patosploatacja koszmarów
Na Netflixa wpadł niedawno film Bartkowiak – taka w sumie poczciwa padaka z pozbawionym życia Józefem Pawłowskim w głównej roli. Bawiłem się jednak na tym gatunkowym szmelcu zaskakująco dobrze, bo to przedstawiciel b-klasowego kina gatunkowego, którego u nas nadal bardzo brakuje. Reżyser Daniel Markowicz naoglądał się kiedyś pewnie wielokrotnie Wikidajły i postanowił zrobić sobie własną wersję tego marzenia o amerykańskim kinie, gdzie samotny bohater przetrąca gnaty większych od siebie ludzi, stary trener-alkoholik odnajduje sens życia, a Bartłomiej Topa jako super-patodeweloper wprowadza granie ekranowego złoczyńcy w czwartą gęstość. Straszny filmowy szrot, ale przynajmniej szczery – oglądając w grupie można się chociaż pośmiać.
I Patryk Vega mógłby zrobić zdecydowanie lepszy film tego typu, bo widać, że od lat próbuje, a technicznie ma ku temu warunki. Niestety raz po raz dolepia do tych swoich marzeń o ultramaczyźmie konkretną, przerażającą tematykę, która podana w formie tak paskudnej eksploatacji za każdym razem kończy się powołaniem do życia paskudnego filmowego potwora. A w Small World wziął na tapet handel nieletnimi i pedofilię, po czym zaczął to łączyć chyba ze wszystkim, co go w kinie jara – dosyć szybko całość zamienia się w swoistą antologię, bohaterowie przeskakują przez różnorakie konwencje, a Vega zupełnie zapomina, o czym w ogóle chce powiedzieć. Co jest symptomatyczne dla praktycznie wszystkich jego filmów.
Początek filmu zapowiada jeszcze jako taki pomysł – kilkuletnia dziewczynka zostaje porwana z jednej z polskich wsi przez jakiegoś rosyjskiego zwyrola, matka próbuje go ścigać, ale przez interwencję policjanta, który chce jej pomóc, spóźniają się na granicę, a dręczony poczuciem winy gliniarz Adamczyk poświęca kolejne lata na poszukiwanie dziewczynki. I od tego momentu zaczyna się jakaś desperacka próba opowiedzenia tej prostej w założeniach historii za pomocą dosłownie wszystkiego – bo o ile jeszcze pierwszy etap w Rosji to taka pokraczna Zabójcza broń (tylko z wyśnioną przez Vegę wersją twardej Rosyjskiej policjantki, która chce tłuc ludzi i zaciągnąć bohatera do wyra), tak później nagle zaczynają się Oczy szeroko zamknięte z patoKubrickiem na pełnej, jakaś wariacja na temat Wywiadu z wampirem, pedofilska wersja 365 dni, czy w końcu adaptacja gry Max Payne 3, bo czemu nie? Serio, to wszystko tutaj jest.
Vega nie próbuje powiedzieć czegokolwiek o przerażających mechanizmach rządzących bestiami, które decydują się niszczyć życia dzieci. Zupełnie pobieżnie zwraca również uwagę na psychikę ofiar. Zamiast tego brnie w jakąś paskudną ich estetyzację na przemian z równie paskudnym szokowaniem, a w pewnym momencie zupełnie dewastuje nawet głównego bohatera. Dla Vegi nie ma nadziei dla nikogo – i ok, taka jego decyzja artystyczna, ale skoki emocjonalne są tutaj tak nieudolnie podawane, że to aż niemożliwe. Ktoś ten film widział w czasie montażu czy na jakichś wczesnych pokazach i naprawdę nikt nie odważył się zwrócić Vedze uwagi, że czasami trzeba zatrzymać się na emocjach aktora, zamiast dokładać cały czas do pieca? Przecież taka Julia Wieniawa to naprawdę ciekawa aktorka, ale co ona ma lepić z tego prawie że torture porn? Ogólnie cały film wygląda jak zlepek spisanych w różnych momentach życia przez Vegę w jego mniemaniu „mocnych scen” i przerysowanych sytuacji (jego Rosja wygląda patologicznie jak bezkofeinowy Smarzowski, a handlarze dziećmi dosłownie mieszkają w cyrku i jeżdżą samochodem z wielkim klaunem na drzwiach), które tworzą ułożone w ciągu jakieś zupełne kuriozum – reżyser skacze po bohaterach, cały czas dodaje jakichś nowych, rzuca tego Adamczyka z miejsca na miejsce, ale zieje z tego pustka i chaos, bo sedno filmu opiera na brutalnym, emocjonalnym szantażu. I po raz kolejny przewodnią myślą jest tutaj to, że szok powinien trzymać wszystko w kupie, a inne filmowe zagrywki są zbędne. Bo i technicznie nie ma w Small World nic ciekawego. Jasne, Vega nauczył się nareszcie, że scena nie musi być cięta sześć tysięcy razy, żeby zyskała dynamikę, ale nadal nawet sekwencje strzelanin wyglądają tutaj zupełnie przeciętnie. Na plus można w sumie też zaliczyć fakt, że każdy mówi tutaj w swoim języku, podobnie jak postać Adamczyka, która staje się lingwistą, bo to jakieś novum – tylko nie wiem czy napisy w polskim filmie to akurat wartość dodana dla docelowego odbiorcy.
Wracając do początku tekstu – Vega mógł z tego zrobić naprawdę pocieszne barachło, a z Adamczyka swojego nowego Majami. Mógł mu ktoś po prostu partnera odstrzelić, jakaś Yakuza czy ktoś w tym stylu, a on niech się buja po świecie i szuka winnych. Mści się. Cokolwiek innego niż to, co jest podstawą Small World. Vega wie jak działają męskie fascynacje, Adamczyk naprawdę dobrze wygląda z brodą, po co więc do tego koksu z VHS-a dorzucać tak bolesny, skomplikowany i nieprzystający temat? Szczególnie, gdy nie ma się w głowie żadnych odpowiedzi, żadnych spostrzeżeń. Bo tym nie można nazwać drogi, jaką przechodzi postać głównego bohatera, która jest absolutnym kuriozum – zaczyna z pułapu emocjonalnej szczerości (tu mogę reżysera pochwalić, bo pierwsza scena Adamczyka jest całkiem niezła), ale kończy jako niezamierzona przerysowana parodia, oczywiście podszyta religijnymi uniesieniami reżysera. Amerykański sen o kinie jest tu zalany rozgotowaną kaszanką.
I dlatego niech jednak po tych naszych ekranach biegają lepiej takie bzdurne Bartkowiaki, które są prostymi gatunkowcami, a przy tym nie uprawiają wiwisekcji nieprzystających do siebie tematów. Ale ja tu się uzewnętrzniam, przepracowuję traumę po seansie, a Vega pewnie zdążył w tym czasie nakręcić trzy nowe filmy, oczywiście ukazujące prawdziwe kulisy tego i owego, bo ma wszystkie odpowiedzi. Tylko że nikt nie zadaje mu pytań.