SMAKOSZ 3. Niesmaczny upadek
O trzecim Smakoszu wspominano jeszcze przed premierą części drugiej, czyli w 2003 roku. Pierwotnie miał nosić podtytuł The Creeper Walks Among Us, później Cathedral, a scenariusz za każdym razem przechodził poważne zmiany. Niekończące się problemy finansowe oraz więzienna odsiadka reżysera przez ponad dekadę wstrzymywały wejście na plan filmowy, ale wreszcie udało się i… chyba wszyscy wolelibyśmy żyć nadzieją, niż otrzymać tak miałki film.
Podobne wpisy
Człowiek nigdy nie dorówna swojej twórczości. Takie przekonanie nabiera jeszcze większej siły w dobie niemalże codziennych oskarżeń o molestowania, gwałty czy choćby dwuznaczne aluzje prominentów Fabryki Snów, niemniej świat horroru nie jest wolny od podobnych występków. Autorowi jednego z najobrzydliwszych, najbardziej parszywych na imię Victor Salva. Jest to człowiek, który odbywał karę pozbawienia wolności wymierzoną za molestowanie dwunastoletniego chłopca oraz gromadzenie dziecięcej pornografii, czyli krótko pisząc, jednoznacznie negatywna postać. Na nieszczęście fanów filmu grozy jest on także twórcą jednej z lepszych historii w zakresie typowo komercyjnego horroru z nastolatkami w rolach głównych, choć po latach okazuje się, że wplótł do swojej fikcyjnej wizji więcej wątków autobiograficznych, niż można było się spodziewać. Kinowa premiera trzeciego Smakosza została zbojkotowana, chętnych do dystrybucji brakuje, a co z samym filmem? Okazuje się, że czternaście lat nie wystarczyło na przemyślenie fabuły godnego następcy.
O jakości zakończenia trylogii przesądzają pierwsze minuty. Uzbrojona furgonetka-pułapka wygląda, jakby zaprojektował ją Jigsaw, a z biegiem czasu okazuje się posiadać niemal magiczne zdolności, łącznie z kuloodpornością, przemieszczaniem się bez udziału kierowcy i strzelaniem bombami stworzonymi za pomocą jednych z najpaskudniejszych efektów komputerowych, jakie w 2017 roku zobaczycie. W to, że Smakosz jest tajemniczą istotą obdarzoną nadludzkimi zdolnościami, łatwo można uwierzyć, ale jego “smakomobile” rodem z Crash Team Racing rujnuje seans, uniemożliwiając oddanie się komfortowemu zawieszeniu niewiary. Trudno dać się oszukać, że zdarzenie z tej historii mogłyby się wydarzyć naprawdę, gdy niegdyś ponury i nieodgadniony zabójca surfuje na dachu prowadzonego prawdopodobnie siłą umysłu pojazdu… Na tym nie koniec rozczarowań. Salva ogołocił swoją serię z charakterystycznej atmosfery – większość wydarzeń rozgrywa się w pełnym słońcu, a szpetnemu złoczyńcy możemy przyjrzeć się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej.
Czasami aż trudno uwierzyć, że twórcy horrorów są tak bardzo ślepi na krytykę wielbicieli gatunku i bezmyślnie powtarzają skazane na negatywną ocenę klisze. Już po kontynuacji oryginalnego Halloween jasne było, że klucz tkwi nie w urządzaniu masakry na oczach widza, lecz w tworzeniu napięcia, sugerowaniu, że lada moment coś się może wydarzyć i przeciąganiu tej sugestii do momentu, w którym z odbiorcy pozostanie już tylko oko niepewnie wyglądające zza poduszki. W pierwszej części Smakosza reżyser zdawał się to dobrze rozumieć, w ostatniej (choć zakończenie sugeruje możliwość zrealizowania kolejnych odsłon) skierował się ku banałowi, jaki ze znudzeniem oglądamy w każdym stereotypowym sequelu.
Nowy Smakosz przypomina krwisty stek podany podczas zlotu wegetarian – jedyną usatysfakcjonowaną osobą zdaje się być kucharz. Muszę przyznać, że z jednej strony żal mi serii, którą darzyłem dużą sympatią, z drugiej czuję satysfakcję z powodu upadku Creepera (tak w anglojęzycznej wersji nazywa się nasz morderca) ze świata rzeczywistego, czyli Victora Salvy we własnej osobie. Niestety to on posiada wszelkie prawa do historii i postaci, więc na zmianę twórcy ewentualnej czwartej części nie można liczyć, a w takiej sytuacji mam nadzieję, że następnym razem będzie przynajmniej “tak źle, że aż dobrze” i Smakosz trafi na przykład na stację kosmiczną albo przyjdzie mu walczyć z wygłodniałymi rekinami-nazistami.