SKARB NARODÓW. 15 lat od premiery
Bardzo wielu małych chłopców na pewnym etapie życia pragnęło zostać poszukiwaczami przygód. Natomiast wielu nieco większych chłopców z wytwórni filmowych chciałoby mieć do swojej dyspozycji postać, której perypetie z wypiekami na twarzy śledziłyby miliony fanów. Zanim jednak Disney formalnie stał się właścicielem legendarnego Indiany Jonesa, wykreował własnego, szukającego skarbów bohatera — Skarb narodów (2004) miał być okazją do stworzenia serii dochodowych i lubianych filmów. Pierwszy warunek zdecydowanie został spełniony, jednak drugi już nie jest kwestią tak jednoznaczną. Chociaż produkcja Jona Turteltauba doczekała się gromadki sympatyków, to bliżej mu do niezłego akcyjniaka niż satysfakcjonującego kina przygodowego.
Podobne wpisy
Wspomnianym zawadiaką jest tutaj Benjamin Franklin Gates (Nicolas Cage), który, natchniony porywającymi opowieściami swojego dziadka, przez całe życie poszukuje największego skarbu w historii ludzkości ukrytego przed światem setki lat wcześniej przez templariuszy. Bena poznajemy w chwili, gdy nareszcie rozwiązuje pierwszą zagadkę, nierozwikłaną przez jego przodków, która prowadzi do Deklaracji niepodległości USA. Na jej odwrocie ma znajdować się mapa wskazująca położenie rzeczonej fortuny, ale na drodze Bena do jej odnalezienia staje jego zbuntowany partner, Ian (Sean Bean). Z pomocą nieporadnego pomocnika Rileya (Justin Bartha) i zwerbowanej nieco przypadkowo archiwistce Abigail (Diane Kruger) Gates chce nie tylko odszukać tytułowy skarb, lecz także nie dopuścić, by wpadł w ręce byłego wspólnika. Tropem tej trójki podąża bowiem FBI na czele z nieugiętym agentem Saduskym (Harvey Keitel), a sam Ben pragnie oczyścić imię swojej rodziny, latami wyśmiewanej przez środowisko akademickie.
Czego tu nie ma? Skarby sprzed wieków, tajemne zakony, zagadki do rozwikłania, niebezpieczeństwo i zawrotne tempo akcji. Wszystko pozornie na swoim miejscu, elementy konieczne do zbudowania angażującej fabuły przygodowej odhaczone. Turteltaub postawił jednak przede wszystkim na dwa ostatnie z wymienionych punktów. Skarb narodów sytuuje się bowiem bardzo daleko od przywoływanej wcześniej serii o perypetiach Indiany Jonesa; nieco bliżej mu do powieści Dana Browna, a i tutaj dystans jest zauważalny. W tym przypadku na pierwszy plan wysuwa się nie tajemnica, lecz akcja, dynamiczna i nieustająca. Pozostaje to w znacznej mierze kwestią nastawienia, bo jeśli patrzeć na Skarb narodów jako na film sensacyjny, to sprawdza się on znakomicie. Tempo zwalnia bardzo rzadko, pościg goni pościg, a wszystko zrealizowane jest bez większych zarzutów. Niemniej widać wyraźnie, że Turteltaub chce dodać filmowi aury zagadkowości, podszyć swoje dzieło pragnieniem odnalezienia nieodnalezionego. A to w Skarbie narodów pojawia się w zasadzie dopiero w końcówce. Wcześniej, przez prawie dwie godziny, jest to zaledwie przyzwoity akcyjniak z elementami heist movie.
Jeśli czerpiemy nieskrępowaną radość z tego niezobowiązującego seansu, będziemy naprawdę dobrze się bawić. Bo choć ducha przygody tu brakuje, to i tak od czasu do czasu uobecnia się on pomiędzy kolejnymi dawkami adrenaliny. Czuć go zwłaszcza w scenach, w których Gates z absurdalną łatwością rozwiązuje kolejne zagadki niczym rebusy w książeczkach dla dzieci, a z pozoru zwyczajne przedmioty okazują się skrywać wskazówki co do lokalizacji fortuny. Szkoda, że twórcy lepiej nie zbalansowali proporcji galopującej akcji i intrygujących sekretów — Skarb narodów miał potencjał na więcej niż bycie pełną fabularnych dziur i nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności, acz przyjemną produkcją.
W tym celu jednak poprawie musiałby ulec jeszcze jeden, fundamentalny element scenariusza, czyli główny bohater. Nie potrzeba szczególnie rozbudowywać drugiego planu, ale inteligentny, szarmancki i odważny protagonista to coś niezbędnego w ekranowej przygodzie tego rodzaju. Natomiast żadne z pięciorga (!) scenarzystów Skarbu narodów nie zadbało o to, by takiego bohatera wiarygodnie wykreować — Gates jest potraktowany pobieżnie, brak mu specyficznego uroku, którym wzbudzałby sympatię, a jego nieludzka spostrzegawczość sytuują go gdzieś w rejonach deus ex machina. Nie pomaga w tym wszystkim również obsadzenie Nicolasa Cage’a w głównej roli, którego braki koniecznego czaru osobistego w Skarbie narodów widać aż za bardzo. To aktor zbyt charakterystyczny w swojej aparycji i manierze, by pożenić tak odstające od siebie poetyki.
W konsekwencji Skarb narodów okazuje się nie duchowym następcą kina nowej przygody w czasach, w których go zabrakło, lecz przyjemnym i dość przeciętnym filmem akcji z elementami starożytnej intrygi. Obraz Jona Turteltauba mógł być czymś ciekawszym, ale nie najlepiej wyważone tempo i braki scenariuszowe nie są w stanie dodać mu wyjątkowości. Skarb narodów doczekał się jednej filmowej kontynuacji o podtytule Księga tajemnic (2007) oraz sześciu powieściowych spin-offów. Jednakże, mimo swoich wad, po piętnastu latach od premiery film wciąż ma swoich sympatyków i pozostaje całkiem niezłym wyborem na luźny wieczorny seans.